Według naszych informacji większościowy udziałowiec, Dariusz Mioduski, zażądał od swoich wspólników, Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla, radykalnych zmian w zarządzaniu klubem. Ci od dawna chcą iść inną drogą, co doprowadziło do pogorszenia się relacji między nimi. Dziś jesteśmy świadkami konfliktu interesów, który trudno będzie rozwiązać. Zdaniem innych osób zbliżonych do Łazienkowskiej, ta sytuacja trwa już prawie rok i dotyczy wielu aspektów funkcjonowania, w tym ważnych kwestii biznesowych, a problemy z kibicami są pretekstem do ostrzejszych działań. W zasadzie trudno sobie wyobrażać, aby w dłuższej perspektywie Legia pozostała w takim układzie właścicielskim – czytamy w dzisiejszym “Przeglądzie Sportowym”.
FAKT
Startujemy od prawdziwej bomby. W Legii doszło do wewnętrznego konfliktu na linii Leśnodorski – Mioduski.
Mioduski domaga się radykalizacji działań i większego odcięcia się od środowiska kibicowskiego, z którym Leśnodorski nawiązał bliskie relacje. Właściciele prowadzą w tym temacie rozmowy, by znaleźć długofalowe rozwiązanie. W czwartek dyskutowali przez kilka godzin. Czy dojdzie do kompromisu? Może to być bardzo trudne. Wygląda na to, że w przypadku fiaska rozmów trzymający się do tej pory w cieniu Mioduski tym razem nie odpuści. Jeśli nie dojdzie do zmiany polityki, będzie optował za zmianą sternika w Legii.
Arka świetnie radzi sobie w lidze z pucharowiczami. Dziś gra z Piastem i można się spodziewać kontynuowania passy.
3:1 z Legią w Warszawie, 1:1 z Zagłębiem oraz 1:0 z Cracovią w Gdyni. Żółto-niebiescy bardzo dobrze radzą sobie przeciwko zespołom, które reprezentują, bądź reprezentowały Polskę na europejskich arenach. Te wyniki oraz bardzo dobra gra Arki przed własną publicznością (bilans meczów 4-1-0) oraz 10:1 w bramkach) każą w beniaminku ekstraklasy upatrywać faworyta spotkania z wicemistrzem kraju. (…) – My faworytem? Pamiętajmy, kto jest beniaminkiem. Naszym celem jest utrzymanie. Kwestią czasu jest, kiedy Piast zacznie zdobywać punkty. Już nasza w tym głowa, żeby w Gdyni nie zrobił nam jednak krzywdy – podkreśla szkoleniowiec Arki.
GAZETA WYBORCZA
Piotr Nowak wypowiada się o Stanisławie Czerczesowie, którego – jego zdaniem – bardzo Legii brakuje.
Zapytany, co doprowadziło Legię na skraj strefy spadkowej ekstraklasy oraz do zwolnienia trenera, odpowiada: – Jak zwykle jest wiele czynników. Przygotowania, kwestie mentalne, coś nie wychodzi na boisku, chemia między piłkarzami… Każdy problem nawarstwia się jak kula śnieżna i nie widać miejsca, w którym się zatrzyma, rozsypie – tłumaczy. – Już mówiłem, że wszystkim w Legii brakuje Staszka [Czerczesowa, trenera, który wiosną poprowadził warszawian do mistrzostwa i Pucharu Polski]. Znam go, rozmawialiśmy wiele razy w poprzednim sezonie, po rozgrywkach i niedawno. On podchodził do swojej pracy emocjonalnie, uważał, że Legia jest projektem jego życia. Włożył wiele swojej duszy i sporo serca, by ten zespół tak wyglądał i tyle osiągnął. Szkoda tego. Ma teraz dużo większe wyzwanie w roli selekcjonera reprezentacji Rosji, bo mistrzostwa świata u siebie są rzeczą, która przytrafia się niewielu trenerom. Wiem, że był niepocieszony faktem, że to się tak potoczyło, bo miał wielkie plany wobec Ligi Mistrzów, uzupełnień zespołu – kończy Nowak.
SUPER EXPRESS
Rozmówka ze Sławkiem Peszko.
Ostatnio trener Piotr Nowak powiedział o tobie: Sławek wyrasta na piłkarza dużego kalibru. Co powie po występie z Legią?
(śmiech) Aż sam się boję. Mam dużo szacunku i pokory. Jest też pewność siebie, bo mam zaufanie u trenera. Staram się je spłacać dobrą grą.
Szybki powrót do formy to efekt leczenia prądem u serbskiej lekarki Marijany Kovacević?
Warto tam pojechać na dwa-trzy dni, jeśli ma się stłuczony mięsień. Mój był zmiażdżony i przez to kontuzja się przeciągała. Ponadto dużo czasu spędzałem w naszej bazie treningowej, bo jak najszybciej chciałem wrócić. Teoretycznie z Lechem miałem nie grać, bo nie było sensu. Można powiedzieć, że zagrałem na własną odpowiedzialność.
“SE” przedstawia też kapitana żeńskiej reprezentacji Polski, Aleksandrę Sikorę.
– W piłkę gram od najmłodszych lat – mówi Aleksandra Sikora (25 l.), grająca na prawej obronie. – Pochodzę z małej miejscowości Czarnocin i u nas nie było szczególnych atrakcji po szkole. Można było grać w piłkę. Godzinami przysiadywałam z chłopakami na boisku. Ale pierwsze kroki w sporcie stawiałam w lekkiej atletyce. Trenowałam sprint. Nie żałuję jednak podjętego wyboru. Kocham futbol. Ale w życiu codziennym pozostaje jej także czas na pasję. Dużą rolę odegrała w jej życiu żona Roberta Lewandowskiego – Anna.- Staram się czerpać z niej wzorce – mówi Aleksandra Sikora “Super Expressowi”. – Też chciałabym zarażać innym zdrowym stylem życia, dbałością o żywienie i innym myśleniem o nim. Moją pasją są kulinaria. Szczególnie dobrze wychodzą mi rzeczy słodkie. A one wcale nie muszą być niezdrowe.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
I dalej czytamy o szczegółach legijnego rozłamu.
Kolejna kara od UEFA, wizerunkowy wstyd i pieniądze parujące z kasy mistrza Polski przelały czarę goryczy. Według naszych informacji większościowy udziałowiec, Dariusz Mioduski, zażądał od swoich wspólników, Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla, radykalnych zmian w zarządzaniu klubem. Ci od dawna chcą iść inną drogą, co doprowadziło do pogorszenia się relacji między nimi. Dziś jesteśmy świadkami konfliktu interesów, który trudno będzie rozwiązać. Zdaniem innych osób zbliżonych do Łazienkowskiej, ta sytuacja trwa już prawie rok i dotyczy wielu aspektów funkcjonowania, w tym ważnych kwestii biznesowych, a problemy z kibicami są pretekstem do ostrzejszych działań. W zasadzie trudno sobie wyobrażać, aby w dłuższej perspektywie Legia pozostała w takim układzie właścicielskim.
– To nie może dalej tak wyglądać. Nie szukajmy winy w innych, bo problem nie jest w UEFA, a wewnątrz nas – powiedział nam Mioduski. To zdanie wystarczy, aby domyślić się, o co chodzi. Za bieżącą działalność klubu odpowiada dwuosobowy zarząd, na czele którego stoi prezes Leśnodorski. Nietrudno wydedukować, że biznesmen posiadający 60 procent akcji chciałby zmian.
Jagiellonia jeździ na potęgę. W sześć dni przejechała 1860 kilometrów.
Dwa mecze wyjazdowe w sześć dni. Do tego Kielce od Szczecina, gdzie gracze Jagi rozgrywali spotkania, dzieli ponad 620 kilometrów. Zawodnicy lidera ekstraklasy mieli prawo czuć zmęczenie. – Pamiętajmy też, że musieli wrócić do Białegostoku. Każdy człowiek, który będzie miał za sobą takie podróże, odczuje ich skutki. Proszę siedzieć w miejscu bez ruchu przez pięć, sześć godzin – mówi Ryszard Szul, były trener przygotowania fizycznego Legii Warszawa i Wisły Kraków. Dodatkowo piłkarze są po bardzo dużym wysiłku, jakim jest mecz. Dla dyspozycji fizycznej sportowca to dewastacja formy – dodaje. W trakcie jazdy autokarem (a tak głównie poruszają się po Polsce jagiellończycy) w zasadzie nie ma mowy o regeneracji. – Między byciem w formie, a przetrenowaniem jest bardzo cienka granica. Takie czynniki jak nieprzespana noc, utrudnione krążenie krwi w nogach, mogą sprawić, że granica będzie przekroczona. Przy zmęczeniu organizmu mogą pojawić się infekcje, a to w prostej linii może prowadzić do kontuzji – ostrzega Szul.
Wisła wreszcie zaczyna łapać luz. O koszmarach sprzed kilku tygodni opowiada Maciej Sadlok.
– Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Nie wiedzieliśmy, jaka będzie przyszłość, czy klub nadal będzie funkcjonował. Przecież to nasza praca, a każdy ma rodzinę, o którą musi dbać. Były to bardzo trudne chwile dla wszystkich, dla kibiców też – opisuje obrońca Wisły. – Starałem się nie przynosić tych problemów do domu. Żona ma do mnie czasem pretensje, że nie potrafię rozmawiać o kłopotach. Ale taki już jestem i sam radziłem sobie z tym wszystkim – dodaje. (…) – Pomogła nam spokojna reakcja nowych władz. Mimo fatalnych wyników, nikt nie mówił o zmianie trenera, a to tylko powiększyłoby listę nerwowych ruchów. Pomogli nam też kibice. Nawet gdy przegrywaliśmy na własnym stadionie, nikt z nami nie jechał. Zachowali super i należy im się za to wielki szacunek – podkreśla Sadlok.
O kandydaturze Józefa Wojciechowskiego wypowiadają się ludzie, którzy z nim pracowali.
– Kiedy o tym usłyszałem, po prostu się uśmiałem. Nie chcę się wypowiadać na ten temat, bo musiałbym mówić same przykre słowa. Tym, którzy mają pieniądze, czasem się przewraca w głowie. Sądzę, że on po prostu chce się zabawić – stwierdza były selekcjoner Henryk Apostel, który pracował w Polonii przez kilka miesięcy. I zapewnia, że wszystko działo się tam na wariackich papierach. – PZPN to duże przedsiębiorstwo, a pan Wojciechowski jako właściciel JW Construction pokazał, że zna się na kierowaniu tak ogromną firmą. Skoro zdecydował się kandydować, to nie można go lekceważyć. Swojej podstawowe zasady na pewno nie zmienił. Dla niego liczy się tylko zwycięstwo. Drugie miejsce zawsze jest porażką – mówi Bogusław Kaczmarek, który podczas pracy przy Konwiktorskiej wiele razy widział, jak jego szef potrafi być skuteczny.
Fot. FotoPyK