Wigry Suwałki zamiast Górnika Zabrze. GKS Jastrzębie Zdrój zamiast Górnika Łęczna. Bytovia Bytów zamiast Śląska Wrocław. Puszcza Niepołomice zamiast Lechii Gdańsk. Biorąc pod uwagę cztery z sześciu dotychczasowych (jeszcze Lech i Arka) rozstrzygnięć 1/8 finału Pucharu Polski, mieliśmy prawo oczekiwać kolejnych niespodzianek. Mecz Chojniczanki Chojnice z Wisłą Kraków wydawał się idealnym materiałem.
Ktokolwiek spóźnił się z pracy na stadion lub przed telewizor, ktokolwiek pomyślał, że nic się nie stanie, jeśli zaliczy studencki kwadrans – od razu pożałował. Załuska w pierwszej minucie odbił uderzenie Kosakiewicza na rzut rożny, w drugiej złapał lekki strzał Mikity, w trzeciej – wyskoczył z radości. Wisła przeprowadziła ładną akcję, Ondrasek piętką zgrał Boguskiemu, a ten otworzył wynik. Ile trwała radość gości? Kilkadziesiąt sekund. Mikita bez zastanowienia, z półobrotu zaskoczył Załuskę. 1:1.
Tyle się działo w pierwszych pięciu minutach. Patrząc, że w weekend w Ekstraklasie padało średnio 1,5 gola na mecz – szaleństwo. I, jak się pewnie domyślacie, tempo, którego w Polsce zazwyczaj się nie utrzymuje. Aczkolwiek wystarczy spojrzeć w ostateczne liczby: 20 strzałów Chojniczanki, 19 Wisły.
Różnica klas spowodowana różnicą szczebla rozgrywek? Brak. Tym bardziej, że gdyby dziś zamykać ligę, to Wisła by spadła, a Chojniczanka by awansowała.
Kwadrans przed końcem meczu z dystansu uderzył Mączyński – raczej w środek bramki, gdzie przygotowany czekał już Budziłek, ale rykoszet po drodze uniemożliwił mu skuteczną interwencję. I wtedy zaczęło się prawdziwe ciśnienie pod bramką Wisły, wróciły niedawne demony. Błąd za błędem, powtarzające się okrzyki Dariusza Wdowczyka “za łatwo”. W ostatnich przecież minutach:
– sędzia nie odgwizdał ręki Mójty w polu karnym,
– Markowski po zgraniu Rybskiego uderzył niecelnie z 11 metrów,
– Niedziela spudłował z dystansu,
– Niedziela najpierw w sytuacji sam na sam uderzył w Załuskę, a przy poprawce, gdy nikogo nie było ani na linii strzału, ani na linii bramkowej, machnął obok słupka,
– Biskup z rzutu wolnego tuż przed szesnastką trafił w mur.
Przy tej liczbie i kategorii niezłych sytuacji, wynik powinien zmienić się z 1:2 na 3:2. W obronie Wisły panował taki chaos, że Wdowczyk równo z końcowym gwizdkiem zagonił piłkarzy do szatni, chwilowo zamknął i, jak zgadujemy, porządnie zjebał. Słusznie.
Chojniczanka przed rokiem zaliczyła fajną przygodę w Pucharze Polski, odpadając dopiero w ćwierćfinale z Legią. Teraz z właściwej szansy gry została obrabowana, bo należał jej się karny po ręce Mójty. Piłkarzom zostało dziś tylko mówienie, że “przyjemnie oderwać się od pierwszoligowej rąbanki”.
Teraz przed Wisłą w Pucharze Polski rywalizacja z Lechem.
Fot. FotoPyK