Wreszcie, po długich miesiącach czekania, Polska wygrała mecz o punkty z kimś, kto umie grać w piłkę – czyli San Marino się nie liczy. I to wygrała w pięknym stylu – nie musieli nam pomagać rywale (jak Belgowie), nie musiał pomagać bramkarz rywali (jak golkiper Portugalii w Lizbonie). To było nasze najlepsze spotkanie równo od dwóch lat, odkąd w Chorzowie pokonaliśmy Portugalczyków 2:1. Czesi – poza niezłym początkiem – bili głową w mur, bo w zespole biało-czerwonych w zasadzie nie było słabych punktów. To wreszcie było spotkanie, w którym zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, by zwyciężyć.
W końcu na swoją szansę doczekał się Paweł Brożek – przez ponad dwa lata Leo Beenhakker uznawał, że ten piłkarz jest na kadrę za słaby i strzelać może tylko Odrze Wodzisław lub innym lokalnym rywalom. Nie oszukujmy się – pachniało to sabotażem, zwłaszcza biorąc pod uwagę nazwiska napastników powoływanych kosztem wiślaka. Nareszcie jednak Holender posłuchał tych wszystkich, którzy domagali się miejsca w kadrze dla króla strzelców poprzedniego sezonu. Można pytać – dlaczego dopiero teraz. Można się zastanawiać – czy nasze mecze na Euro 2008 musiałyby skończyć się tak nędznie, gdyby w kadrze znaleźli się wówczas najlepsi polscy piłkarze. Ale ważne, że wreszcie Beenhakker się przełamał i dał szansę zdrowemu rozsądkowi. Kto wie, może jeszcze doczekamy czasów, że obok Brożka wystąpi Wichniarek. Może Leo dopuści do siebie myśl, że ludzie w Polsce nie są idiotami i czasami proponowane przez nich rozwiązania – choć na pierwszy rzut oka najprostsze – okazują się skuteczne. I nie warto dorabiać teraz na szybko teorii, że “Brożek dorósł”. On był taki sam już od dawna, tylko gdzie miał to pokazać?
Brożek był jednak bohaterem numer dwa. Przyćmił go Jakub Błaszczykowski, czyli zawodnik jak na polskie warunki zupełnie z innej planety. Dawno nie mieliśmy tak przebojowego, grającego bez kompleksów, dynamicznego piłkarza. Przy pierwszej bramce Kuba miał sto możliwości, żeby się wywrócić i wywalczyć rzut wolny – ale pokazał charakter i nacierał do przodu, aż w końcu podał do Brożka. Drugi gol to już był jego popis – w tempo wyszedł do świetnego podania Rogera, uciekł z prędkością bolidu Formuły 1 i podciął piłkę nad Cechem. Wyglądało to tak…
Bohaterów drugiego planu zliczyć nie sposób. Cała reszta zagrała bardzo dobrze lub w najgorszym razie niezwykle solidnie. Bronił Boruc, podawał Roger z Murawskim, odbierał Lewandowski, stopował Dudka z Ł»ewłakowem, szarpał Smolarek. Co się rzadko zdarza – nie było nikogo, kto potykałby się o własne nogi, odstawał, przeszkadzał. Naprawdę wreszcie widzieliśmy ZESPÓŁ.
Co dalej? W środę mecz ze Słowacją. Są powody do optymizmu, ale nie do hurra-optymizmu. Ten jeden mecz nie sprawi przecież, że zapomnimy, iż przez ostatnie miesiące graliśmy naprawdę kiepściutko i w każdej chwili ten koszmar może wrócić. Ale oby nie – być może sobotni sukces natchnie nasz zespół.
O meczu z Czechami i walce Beenhakkera z opozycją czytaj też na naszych blogach – kliknij!
WYSYŁAJ KODY Z BUTELEK I PUSZEK WARKI.
Wygraj wyjazdy na mecze najbardziej uznanych klubów Europy.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT