Reklama

170 mln niewykorzystanego potencjału. Kiedy wybudzi się śpiący olbrzym?

redakcja

Autor:redakcja

20 września 2016, 10:23 • 21 min czytania 0 komentarzy

Bangladesz. Przeciętnemu zjadaczowi chleba może się kojarzyć głownie z produkcją odzieży, czy częstymi katastrofami naturalnymi takimi jak cyklony i powodzie. Kraj, w którym zdecydowana większość mieszkańców wyznaje islam, położony nad Zatoką Bengalską w Południowej Azji. Jego populacja wynosi blisko 170 mln ludzi, co daje ósme miejsce w rankingu najbardziej zaludnionych państw świata. Na jeden kilometr kwadratowy przypada – uwaga – ponad 1300 mieszkańców, czyli ponad 10 razy więcej niż w Polsce, przy ponad dwukrotnie mniejszej powierzchni! Ten przeludniony kraj jest również zarazem jednym z najbiedniejszych i najsłabiej rozwiniętych na naszej planecie. Najmłodsi wykorzystywani są do pracy, a miejscowe fabryki przepełnione są dziećmi, z których rąk powstają również – a jak – piłki na największe futbolowe turnieje świata. Wyprodukowanie jednej z nich, choćby tej z EURO 2012, zajmuje 6-7 godzin. Zarobek takiego nieletniego pracownika za uszycie jednego egzemplarza wynosił niewiele ponad 1% ceny detalicznej.

170 mln niewykorzystanego potencjału. Kiedy wybudzi się śpiący olbrzym?

Ogromny potencjał ludzki i fakt, że piłka nożna w całej historii kraju jest najpopularniejszym sportem, a zarazem reprezentacja zajmuje w rankingu FIFA dopiero 186 miejsce. Dawniej poziom tutejszego futbolu nie przynosił wstydu, ale został zdegradowany z powodu niegospodarności, braku wsparcia i złych inwestycji. Podstawowym czynnikiem, bez którego nie ma prawa zaistnieć żadna dyscyplina sportu, to infrastruktura, której do profesjonalnego uprawiania futbolu najzwyczajniej w świecie Bangladeszowi brakuje. Nie mówimy to o lśniących, wybudowanych za miliony euro akademiach, w których pracują najlepsi trenerzy, gdyż państwo zmaga się z ważniejszymi problemami, nie tylko na płaszczyźnie sportowej. W kraju, gdzie duża część społeczeństwa jest niedożywiona, taki projekt byłby wręcz marnotrawstwem. Biorąc pod uwagę tak ograniczone możliwości finansowe, naturalnym zjawiskiem jest deficyt nawet tych podstawowych obiektów piłkarskich: począwszy od zwykłych boisk po instytucje zajmujące się szkoleniem.

Jednak infrastruktura to tylko jeden czynników napędzających rozwój futbolu, który nie może obyć się bez podstawowego składnika, czyli ludzi – a ich przecież w Bangladeszu pod dostatkiem. Tam jeszcze w przeciwieństwie do Europy, nie brakuje biegającej za piłką młodzieży, jednak to nad czym przeważają Europejczycy, czyli wykwalifikowani trenerzy, jest elementarnym ubytkiem. Brak tak potrzebnej w najmłodszych latach kadry szkoleniowej jest także winą miejscowych klubów, których zainteresowanie utworzeniem odpowiednich struktur jest praktycznie zerowe. Ale to nie tak, że nikt tego nie widzi, a „produkcja” uzdolnionych graczy to temat tabu. Uwagę na ten problem już w 2009 roku zwrócił ówczesny trener drużyny narodowej Brazylijczyk Edson Silva Dido: „W kraju o tak dużym potencjale ludzkim i zawodniczym, szokujące jest to, że tak wielu dobrych piłkarzy zmarnowało się z powodu niewiedzy trenerów i ogólnego braku rozwoju.”

Screen Shot 09-20-16 at 10.55 AM

Grupa dzieci grająca w piłkę nożną na plaży, w regionie o nazwie Bandarban, który uważany jest za jedno z najbardziej atrakcyjnych miejsc turystycznych w kraju.

Reklama

Zarzuty brazylijskiego szkoleniowca są bardzo trafne, ponieważ wielu utalentowanych graczy ma znikome szanse na wybicie się. Bangladesz nie jest krajem postrzeganym jako miejsce, w którym można wyłowić nieoszlifowany diament, który przy użyciu odpowiednich narzędzi będzie lśnił w przyszłości. Brak perspektyw na wyjazd – do tego slaby poziom i kiepska reputacja tamtejszej ligi – potrafi zniechęcić nawet najbardziej utalentowanych młodych graczy, którzy mimo chęci, ostatecznie decydują się na bardziej dochodowy sport, taki jak krykiet, bądź w ogóle rezygnują z gry.

Piłka nożna jest tu na wczesnym etapie rozwoju. W moim poprzednim okresie pracy zrobiliśmy postęp, ale w zeszłym roku nie było kontynuacji. Celem jest dostanie się do TOP 25 w Azji (obecnie zajmują 39 miejsce). Takie kraje jak Japonia i Chiny są mile przed nami, podobnie jak Tajlandia czy Malezja – do tego jeszcze cały Bliski Wschód. Muszą poczynić postępy. Nie mają dobrych trenerów, potrzebny jest program, finanse i ciągłość.” – twierdzi były selekcjoner Lodewijk de Kruif.

Dość niespodziewanym problemem z jakim w ostatnich latach musi zmagać się banglijska piłka, jest stale rosnące zainteresowanie wcześniej wspomnianym krykietem, które wynika z sukcesów reprezentacji w tej dyscyplinie. To stopniowo położyło się cieniem na wcześniejszą bezkonkurencyjną sławę futbolu w tym kraju. Dobre wyniki osiągane przez zawodników spowodowały, że popularność krykieta notuje tendencję wzrostową. Jednak mimo dużej ekspansji tego sportu, żadna z innych dyscyplin nie ma tak dużej ilości organizowanych turniejów w stolicy Dhace i poza nią, co futbol. Co więcej, kraj podczas najważniejszych piłkarskich imprez takich jak mundial, ogarnia futbolowa gorączka i to nawet bez udziału ich ukochanej drużyny narodowej.

Popularność piłki nożnej, bądź co bądź, w kraju który mało komu kojarzy się z bieganiem za futbolówką, nie jest jednak przypadkowa. Futbol, podczas dziewięciomiesięcznej wojny narodowo-wyzwoleńczej w 1971 roku toczonej przez lud Bengalczyków zamieszkujących wschodni i zachodni Pakistan, był sposobem do utworzenia międzynarodowej świadomości na temat walk o niepodległość. Już po działaniach wojennych, przed 1990 rokiem w kraju panował prawdziwy boom na piłkę. Co najciekawsze, nie dotyczył on tylko reprezentacji, ale przede wszystkim rozgrywek ligowych, a konkretnie Dhaka League, która posiadała drużyny klubowe sławne nie tylko w kraju, ale także za granicą. Miejscowe zespoły, takie jak BKSP czy Bangladesh Red z powodzeniem grały w międzynarodowych turniejach piłkarskich, a ci drudzy w 1981 roku zostali wicemistrzami pierwszej edycji rozgrywek President Gold Cup. Po zwycięstwo w tym turnieju sięgnęli osiem lat później.

Obecnie w kraju zarejestrowanych jest około 4100 klubów, z których dwanaście gra w Bangladesh Premier League, choć w niedługim czasie mają tu zostać włączone kolejne drużyny. W przeciwieństwie do Dhaka League, która jak sama nazwa wskazuje obejmuje tylko region stolicy, w BPL występują zespoły z całego kraju. Chociaż stwierdzenie to, nie do końca odpowiada rzeczywistości, gdyż zdecydowana większość klubów ma swoją siedzibę w stolicy, a tylko trzy poza jej granicami. Sezon banglijskiej ekstraklasy jest już w pełni (wystartował 24 czerwca), a spotkania cieszą się na tyle dużą popularnością wśród kibiców, że transmitowane są przez dwie telewizje: Channel 9 i BTV. Podobnie jak w większości innych azjatyckich lig, również tutaj ilość zawodników z zagranicy jest ograniczona – każda drużyna może posiadać w swoim składzie maksimum czterech stranierich. Nawet w tak nieoczywistym kraju dla świata futbolu, nie brakuje rodzynka z Europy – a jest nim angielski napastnik Lee Tuck.

Jednak zdecydowanie największą siłę w BPL stanowią zawodnicy z Afryki. Piłkarze z Czarnego Lądu już nie tylko podbijają boiska angielskiej Premier League, francuskiej Ligue 1 i innych europejskich lig, ale szukają również szczęścia nawet w tak nietypowych i ubogich zakątkach naszej planety jak Bangladesz. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że znajdziemy tu co najwyżej Azjatów z krajów ościennych, ale niespodziewanie, to właśnie tutaj znajduje się spory kontyngent afrykańskich graczy. Jednym z nich jest Awudu Ibrahim, który po tym jak 10 lat temu nie otrzymał nowej umowy w amatorskim klubie z Holandii, postanowił przenieść się do Azji Południowej. Tutaj czuje się jak ryba w wodzie. Z dnia na dzień, z jednego z tysięcy „hobby playerów”, napastnik z Ghany stał się po prostu jedną z gwiazd Bangladesh Premier League.

Reklama

Kiedy mój przyjaciel po raz pierwszy powiedział mi o Bangladeszu, byłem niezdecydowany. Nie wiedziałem zbyt wiele o tym kraju. Początkowo przyjechałem tutaj na trening, a skończyło się na grze w klubie.” – wyjawia aktualnie zawodnik Brothers Union.

Sukcesy piłkarzy znikąd, takich jak Ibrahim, z czasem zaczęły przyciągać do Bangladeszu kolejnych zagranicznych piłkarzy, często po prostu amatorów. Nieoczekiwanie tamtejsza liga stała się magnesem dla wielu przybyszów z egzotycznych krajów, którzy gdzie indziej najzwyczajniej w świecie okazali się za słabi. W taki oto sposób, w trwającym właśnie sezonie banglijskiej ekstraklasy po boiskach biega 40 obcokrajowców, choć jeszcze trzy lata temu było ich ponad 50. Mimo swoich mocno ograniczonych umiejętności, popisy piłkarzy z Kamerunu, Ghany czy Nigerii, często dominują w sportowych gazetach, a oni sami stali się stałym elementem tamtejszych rozgrywek. Jednak sprowadzanie zawodników z zagranicy, ma również negatywne skutki na rdzennych graczy, ponieważ niemal w każdym klubie zajmują oni wszystkie ofensywne pozycje, co zdecydowanie hamuje rozwój rodzimych napastników. Największe kluby wolą pozyskiwać najemników niż dawać szanse własnej młodzieży, której rola ogranicza się, co najwyżej do wejść z ławki rezerwowych. Innego zdania są jednak sami obcokrajowcy, ale jak wiadomo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

„Piłka nożna notuje wzrost w Bangladeszu. To dlatego, że przyciąga wielu afrykańskich piłkarzy. Za każdym razem, kiedy wracam do ojczyzny, moi przyjaciele pytają mnie o tę ligę, chcą tu przyjść i zagrać.” – mówił jeszcze w 2013 roku Ghańczyk Abdul Samad Yussif.

Screen Shot 09-20-16 at 11.00 AM

Aktualnym mistrzem Bangladesh Premier League jest niejaki Sheikh Jamal Dhanmondi Club

Oczywiście, tamtejsza liga ma się nijak do możliwości finansowych rozgrywek w Europie, czy nawet innych azjatyckich państwa, ale płaci się tam na tyle dobrze, że kluby są w stanie utrzymać swoich zagranicznych idoli. Pracujący w federacji urzędnicy twierdzą, że cudzoziemcy zarabiają nawet 2000 dolarów miesięcznie, co w tamtejszych realiach jest kosmiczną sumą. Mimo wszystko, bardzo dobrze zarabiający przybysze oprócz podnoszenia poziomu BPL, pomagają również w promowaniu futbolu, który od jakiegoś czasu zmuszony jest rywalizować o popularność z innymi dyscyplinami. Zarządzający piłką ludzie w Bangladeszu mają nadzieje, że zagraniczni piłkarze wpłyną również na jeszcze większe zainteresowanie kibiców.

Afrykańscy zawodnicy są silni fizycznie, a ich umiejętności są wyższe niż u naszych graczy. Jeśli będziemy rywalizować z piłkarzami spoza kraju, to miejscowi również będą coraz lepsi.”– mówi prezydent federacji Kazi Salahuddin.

Mimo, że gra w prowincjonalnej lidze na obrzeżach światowego futbolu jest opłacalna dla zawodników z Afryki, to dla niektórych z nich, sam pobyt w tym kraju jest znacznie większym wyzwaniem, niż czysto boiskowa rywalizacja. Część z piłkarzy wskazuje na wiele wad codziennego życia i rozłąkę z najbliższymi, których mimo najszczerszych chęci, po prostu nie mogą sprowadzić do Bangladeszu.

Brakuje nam rozrywki. W Europie, wychodziliśmy z przyjaciółmi i mieliśmy wiele atrakcji. Tutaj nie dzieje się zbyt wiele. Ale jako profesjonaliści musimy respektować lokalną kulturę.” – mówi Awudu Ibrahim.

Prezydent federacji i legenda tamtejszego futbolu Kazi Salahuddin ma świadomość, że koncentrowanie swojej uwagi tylko na najwyższym poziomie rozgrywkowym, nie poprawi i tak już nie najlepszej sytuacji narodowej piłki. Dlatego podążając tym tokiem myślenia, nie zapomina o pozostałych szczeblach futbolowej drabinki. Jednak mimo usilnych prób inicjatywa mająca na celu polepszyć funkcjonowanie niższych lig i reaktywowanie niektórych z zapomnianych rozgrywek, ostatecznie zakończyła się niepowodzeniem. Ciężki los spotkał na przykład pół-profesjonalny turniej Pioneer League, który ponad 30 lat temu był wylęgarnią dla wielu piłkarzy drużyny narodowej, a teraz mimo podjętej próby reanimacji, jest już tylko historią. Podobnie jak Bangladesh Premier League, również kluby występujące na drugim poziomie rozgrywkowym, mają status zawodowy. Championship League, bo tak nazywa się ten szczebel, istnieje dopiero od czterech lat i został zbudowany na bazie klubów z lig regionalnych i tych całkiem nowo utworzonych. Oprócz w pełni profesjonalnych zmagań, istnieją również rozgrywki pół -zawodowe i lokalne.

Bangladesz, który często w piłkarskim światku tego regionu nazywany jest „śpiącym olbrzymem”, nie jest najsilniejszą drużyną nawet w Azji Południowej – nie mówiąc już o przepaści jaka dzieli ich od najlepszych zespołów na kontynencie. Mimo, że miłość jaką Banglijczycy darzą futbol jest prawdopodobnie dużo większa niż w piłkarsko lepszych państwach, takich jak Indie czy Pakistan – to sama reprezentacja dołuje od wielu lat. Według światowych rankingów ustępuje miejsca takim „mocarstwom” jak Samoa czy Vanuatu.

Po jednej z porażek z Australią w drugiej rundzie eliminacji do Mistrzostw Świata 2018, ówczesny trener banglijskiej drużyny Lodewijk de Kruif stwierdził nawet, że już sama konfrontacja z „Socceroos” była ważnym krokiem w rozwoju jego podopiecznych.

To było niesamowite doświadczenie edukacyjne dla moich graczy. Australia jest lata świetlne od Bangladeszu pod względem organizacji, struktury, mentalności i wizji. Moi zawodnicy poczuli smak innego środowiska i ważne jest, że zabierają to doświadczenie do domu i będę używali go za przykład dla następnych pokoleń.”

Już sam powszechny dostęp do transmisji telewizyjnych z najlepszych lig europejskich, podsyca i tak już ogromne pragnienia miejscowych kibiców o zbudowaniu poważnej piłki na własnym podwórku. W południowo-azjatyckim kraju potencjał ludzki nie idzie jednak w parze z poziomem piłkarskim. W jego podniesieniu nie pomaga nawet fakt, że typowo amatorskie drużyny są systematycznie – często i gęsto – oblegane przez potencjalnych przyszłych reprezentantów. Banglijczycy, którzy głodni są sukcesów na szczeblu międzynarodowym, żywo interesują się nie tylko poczynaniami pierwszej drużyny, ale również młodzieżowymi zespołami. Tłumy na spotkaniach młodych zawodników nie są jednorazowymi wybrakami natury, a raczej czymś na porządku dziennym, powtarzającą się tendencją. I wraz z tym nurtem, na początku ubiegłego roku w niedużym jak na standardy Bangladeszu mieście Jessore, na towarzyski mecz kadry U-23 przeciwko Sri Lance wyprzedano wszystkie bilety, a podczas sparingu z Malezją na trybunach zasiadło 18000 kibiców. Miejscowi fani z pewnością pamiętają również datę 6 września 2011 roku, kiedy do ich kraju przyjechały największe gwiazdy światowego futbolu. Tego dnia na Bangabandhu National Stadium w Dhace, reprezentacja Argentyny z Leo Messim w składzie rozegrała towarzyski mecz z drużyną Nigerii, a popisy najlepszych piłkarzy globu oglądali z trybun także kadrowicze.

Screen Shot 09-20-16 at 11.04 AM

Niestety jednym z niezależnych od Bangladeszu czynników, który wpływa na ograniczony rozwój futbolu w tym kraju, jest pomocy z międzynarodowych federacji. Winnym takiej sytuacji jest ich znacznie potężniejszy sąsiad – Indie, co do którego w światowej opinii panuje przekonanie połączone z oczekiwaniem, kiedy tak liczny naród stanie się piłkarskim mocarstwem. Paradoksalnie jednak źródło frustracji z tego wynikające, zapewnia także większe możliwości. Rozgrywki hinduskiego projektu pod nazwą Indian Super League, który odniósł wielki sukces w swoim inauguracyjnym sezonie w 2014 roku – pozwalają również czerpać korzyści także Bangladeszowi, zarówno na boisku jak i poza nim. Jednym z pozytywnych akcentów płynących z siły swojego sąsiada, są przenosiny rodzimych graczy właśnie do Indii. Obecnie, wszyscy reprezentanci na co dzień występują we własnym kraju, ale federacja chce to zmienić, korzystając choćby z bliskość ISL. Już w pierwszym roku rozgrywek tej ligi, kapitan Bangladeszu Mamunul Islam Mamun został zakontraktowany przez późniejszych mistrzów Atletico de Kolkata. Jego przygoda okazała się jednak kompletnie nieudana i wrócił do domu jeszcze przed zakończeniem sezonu, bez żadnego rozegranego spotkania. Pomocnik obwiniał później o brak gry hiszpańskiego trenera Antonio Lopeza Habasa, ale wątpliwe jest, by powód był inny niż po prostu niewystarczające umiejętności. Dlatego w dalszym ciągu głównym pokarmem dla drużyny narodowej jest banglijska diaspora rozproszona na terytoriach Pakistanu i Afganistanu, co chcąc nie chcąc, trochę zamykało wizję rozwoju. Dopiero od kilku lat zaczęto podejmować wysiłki mające na celu zmiany w tym segmencie i spoglądać na to, co jest dostępne w Europie i innych miejscach na świecie.

Efekt „nowego otwarcia” dosięgnął również najważniejsze stanowisko w całej układance, czyli posadę selekcjonera, która od przeszło dekady okupowana jest najczęściej przez zagranicznych trenerów. Każdą jednak, nawet najlepiej wykonaną zabawką, trzeba umieć się posługiwać, tak aby jej nie popsuć. A to miejscowym włodarzom nie wychodzi zbyt dobrze, ponieważ zarząd tamtejszej federacji zachowuje się jak kilkuletnie dziecko, które gdy zabawka zacznie się psuć albo się znudzi, odkłada ją na bok i sięga po kolejną. Do czego zmierza ta metafora? Oczywiście do stanowiska selekcjonera. Otóż, od 2013 roku najważniejsza drużyna w kraju prowadzona była – uwaga – przez ośmiu trenerów! Prezydent BFF Kazi Salahuddin zapewne znalazłby wspólny jeżyk z Józefem Wojciechowskim czy właścicielem Palermo Maurizio Zamparinim, którzy znani są z częstych zmian swoich podwładnych. Holender Lodewijk de Kruif w okresie od stycznia 2013 roku do maja tego roku, był aż trzykrotnie mianowany na trenera kadry! Tym samym chyba raz na zawsze obalił dobrze nam znaną starą prawdę – „do trzech razy sztuka”. Nie często bowiem w tym zawodzie zdarza się zobaczyć środkowy palec trzy razy w ciągu trzech lat od jednego pracodawcy .Choć uczciwie trzeba przyznać, że ostatnie podejście było z góry zaplanowane, ponieważ Holender awaryjnie został poproszony o poprowadzenie drużyny w dwumeczu eliminacyjnym przeciwko Tadżykistanowi. Jednak okoliczności w jakich przyszło mu przygotowywać reprezentację były delikatnie mówiąc niesprzyjające. A wszystko przez cyklon „Roan”, który w maju tego roku uderzył w wybrzeże Bangladeszu. W wyniku katastrofy, zginęło ponad 25 osób, ponad 100 zostało rannych, a aż pół miliona ludzi w obawie o swoje życie, musiało uciekać z domu przed gwałtownymi burzami i ulewnymi deszczami.

Cyklon był olbrzymi, ale w głębi lądu o wiele mniej gwałtowny. Opady były bardzo duże i ulice zostały zalane. Trzeba było tu być, żeby w to uwierzyć. Na ulicy panował niesamowity chaos.” – wspomina de Kruif.

Screen Shot 09-20-16 at 11.09 AM

Cyklon uderzył w wybrzeże kraju około południa czasu lokalnego. Prędkość wiatru osiągała 140 km/h, a największa wysokość fali wynosiła około dwóch metrów.

Misja „strażaka” nie zakończyła się jednak sukcesem i po wyjazdowej porażce 0:5 i domowej przegranej 0:1, tak jak wcześniej ustalono, podziękowano mu za współpracę.

Rozumiem, że w ubiegłym roku nie wszystko było do końca staranne i rzetelne. Kiedy zostałem poproszony ponownie o podjęcie pracy, chciałem po prostu pomóc i to zrobiłem. To, co przyciąga mnie do Bangladeszu, to rozwój i pomaganie ludziom w staniu się lepszymi. To nie jest łatwe.”

Jego następcą został prawdziwy miłośnik przygód, który na pytanie: „Ja tam nie pojadę?” bez chwili wahania wsiadłby w samolot lecący w każde miejsce na ziemi. Belg Tom Saintfiet, bo o nim mowa, to niezły globtroter, który mimo ledwie 43 lat pracował już z takimi reprezentacjami jak Namibia, Zimbabwe, Etiopia, Jemen, Malawi, Togo i od trzech miesięcy właśnie Bangladesz. Biorąc jednak pod uwagę, że w żadnym z tych miejsc nie wytrwał praktycznie dłużej niż rok, a dodając olbrzymią niecierpliwość sterników banglijskiej federacji, w niedługim czasie zapewne zawita do innego egzotycznego kraju. Na jego korzyść niekorzyść przemawiają również wyniki. W swoim inauguracyjnym meczu przegrał w sparingu z zespołem Malediwów aż 0:5, co było też jego najwyższą porażką w dotychczasowej karierze. Troszkę lepiej poszło mu w drugim spotkaniu w ramach eliminacji do Pucharu Azji, ale to zasługa głównie mało wymagającego przeciwnika, czyli reprezentacji Bhutanu, z którą i tak jego drużyna ledwie zremisowała. Jak widać, postępów w grze Bangladeszu na razie nie ma i niewiele na to wskazuje, by akurat Saintfiet miał okazać się zbawcą tamtejszego futbolu. Nie wiadomo także jak długo wytrzymają włodarze federacji, która w myśl swojej „strategii”, w przyszłym roku powinna zatrudnić kolejnego „specjalistę”. Kto wie, może prezydent Salahuddin po raz czwarty uściśnie swoją dłoń z Lodewijkiem de Kruifem? Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, ale cztery? Zawsze można spróbować.

Nie trudno się domyślić, że reprezentacja Bangladeszu w swojej historii nigdy nie wystąpiła na Mistrzostwach Świata. Ba, tylko raz w 1980 roku zakwalifikowali się do Pucharu Azji, gdzie po 4 porażkach w grupie i z siedemnastoma straconymi bramkami, zajęli ostatnie miejsce i szybko powrócili do domu. Tak naprawdę, jedynym międzynarodowym turniejem ,w którym mogą rywalizować jak równy z równym, a nawet zdobywać medale, są Mistrzostwa Azji Południowej. To właśnie w tych regionalnych rozgrywkach aż w ośmiu z dwunastu edycji zajmowali miejsce na podium – w tym roku w Indiach wywalczyli brązowy medal, a sześć lat wcześniej nie zawiedli jako gospodarz i sięgnęli po złoto. Choć poziom tego turnieju delikatnie mówiąc nie powala na kolana, to piłkarze Bangladeszu okazali się lepsi od siedmiu innych zespołów: Afganistanu, Bhutanu, Indii, Malediwów, Nepalu, Pakistanu i Sri Lanki. Tym bardziej musi zastanawiać ostatnia bolesna porażka z reprezentacją Malediwów.

Mimo pewnego zacofania, Bangladeszu nie omijają również trendy futbolowego świata, takie jak naturalizowanie zagranicznych piłkarzy i włączanie ich do drużyn narodowych. W połowie ubiegłego roku szefowie banglijskiej federacji wpadli na pomysł, by wzmocnić reprezentację „farbowanymi lisami”, co w kraju momentalnie wywołało burzliwe dyskusje. W kontekście drużyny narodowej pod uwagę brani byli trzej zawodnicy grający w Bangladesh Premier Leahue: Gwinejski napastnik Ismail Bangura, Ghański obrońca Samad Youssouf i Nigeryjski defensor Kingsley Chbueze. Decyzja spowodowana była brakiem jakości wśród rodzimych napastników, którzy nie radzili sobie na międzynarodowym poziomie. Pomysł futbolowych sterników niósł za sobą nadzieje na lepsze jutro, ale budził również obawy dotyczące przyszłości i rozwoju piłki w Bangladeszu. Taką drogą – ostatecznie udaną –na początku tego wieku podążyły zespoły na Bliskim Wschodzie, które masowo naturalizowały brazylijskich i afrykańskich piłkarzy. Zgodnie z przepisami FIFA, zanim zawodnik będzie mógł reprezentować barwy nowego kraju, musi przebywać w nim minimum 5 lat, co jednak nie stanowiłoby żadnego kłopotu, gdyż większość obcokrajowców występuję w Bangladesh Premier League od kilku lat – a Youssouf już nawet od 10. Wielu ekspertów i zwykłych kibiców uważało, że takie rozwiązanie słabej gry reprezentacji, będzie w ostateczności szkodliwe dla lokalnych graczy i zniechęci w przyszłości młodych adeptów futbolu. Z pewnością mieli dużo racji, gdyż to tylko działanie doraźne, krótkoterminowe, ale bez szans powodzenia na dłuższą metę. Takie postawienie sprawy, byłoby po prostu swoistym strzałem w stopę dla projektu, który zakładał powolny rozwój, a nie natychmiastowy efekt. Ostatecznie, po fali krytyki ze strony fanów i całego kraju, BFF odrzuciła projekt pod tytułem „Afryka”.

Tak jak futbol w wykonaniu mężczyzn stracił na swej sławie na rzecz krykieta, tak kobieca odmiana piłki odnotowuje widoczną, stale rosnącą popularność i w porównaniu do ubiegłych lat, rodzice nawet zachęcają swoje córki, by najpopularniejszy sport na świecie stał się ich zpasją. Rozwój żeńskiego futbolu w Bangladeszu, podparty konkretnymi sukcesami, widoczny jest z roku na rok, co potwierdza organizowany w kraju turniej dla dziewcząt. Jego pierwsza edycja miała miejsce w 2014 roku i odbyła się w siedmiu różnych miejscach, przy udziale pań z 40 okręgów rozsianych po całym kraju. Celem turnieju była promocja piłki nożnej wśród dziewczyn i stworzenie ostatecznej listy piłkarek do drużyny narodowej. Piłkarska Federacja ostatecznie utworzyła zespól 14 elitarnych trenerów, którzy zanim udali się na misję skautingową, zostali specjalnie przeszkoleni. Działania te przyniosły wymierne efekty w postaci 210 zawodniczek, z których 45 zostało wybranych na Puchar Azji do lat 14.

Wcześniej większość z naszych piłkarek miała prawie 20 lat, gdy rozpoczynały zawodowo grać w piłkę nożną. Według nowego planu, szkolimy młode zawodniczki poniżej 14 roku życia, tak aby do czasu, gdy dorosną, zwiększały swoje umiejętności.” – zdradza jeden z trenerów.

Na efekty wzmożonego zainteresowania przez młode Banglijki nie trzeba było długo czekać. Na początku września na Stadionie Narodowym w Dhace doszło bowiem do historycznego wydarzenia dla kobiecej piłki nożnej w Bangladeszu. Drużyna U-16 po zwycięstwie ze swoimi rówieśniczkami z Tajwanu 4:2, aby zakwalifikować się na przyszłoroczne Mistrzostwa Azji, musiała na własnym stadionie pokonać reprezentację Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Mecz ostatecznie zakończył się zwycięstwem zawodniczek z Bangladeszu, ale bardziej niż sam fakt pokonania piłkarek z Bliskiego Wschodu, może dziwić rozmiar zwycięstwa – 4:0. Dzięki dwóm wygranym, zajęły pierwsze miejsce w grupie C i dokładnie za 12 miesięcy zmierza się z najlepszymi zawodniczkami na kontynencie.

Screen Shot 09-20-16 at 11.17 AM

Tak młode piłkarki z Bangladeszu świętowały awans na Puchar Azji do lat 16, który rozpocznie się 9 września przyszłego roku na boiskach Tajlandii.

Wcześniej, bo w lutym tego roku, doskonały przykład swoim młodszym koleżankom dała dorosła drużyna kobiet, która zdobyła brązowy medal na turnieju dla drużyn z południowo-wschodniej Azji. Mimo dwóch porażek z Nepalem i Indiami, dwa zwycięstwa ze Sri Lanką (2:1) i Malediwami (2:0), pozwoliły na zajęcie trzeciego miejsca w grupie i stanięciu na najniższym stopniu podium.

Kto wie, czy jednak w tej chwili najsłynniejszym piłkarzem z Bangladeszu nie jest wcale żaden z reprezentantów kraju, czy zawodniczek odnoszących sukcesy na arenie międzynarodowej – a niepełnosprawny młody mężczyzna, którego historia obrazuje, jaką miłością potrafią darzyć futbol zwykli Bangijczycy. Najgroźniejsze kontuzje: łamane nogi, zerwane więzadła i wiele innych, które co roku zbierają żniwo wśród zawodowych piłkarzy, są ledwie skaleczeniem przy tym, co spotkało Mohammada Abdullaha. 22-letni miłośnik futbolu z Dhaki, piętnaście lat temu miał wypadek, który na zawsze odmienił jego życie. Podczas jednej z podroży pociągiem, próbował dotrzeć do innego wagonu i gdy pociąg zaczął ruszać, poślizgnął się, a jego nogi utknęły pod kolami pędzącego pociągu. Mimo pobytu w szpitalu i podjętych prób leczenia, stracił obie nogi poniżej uda.

„Nigdy nie myślałem, że będę w stanie chodzić, nie myśląc już o piłce nożnej. Kiedy byłem ograniczony tylko do wózka, obawiałem się, że resztę życia będę musiał spędzić w pułapce. Ale w końcu zdecydowałem się spróbować poruszać bez niego. Byłem zdecydowany, aby być niezależnym, wiec zacząłem próbować chodzić. Mimo początkowych trudności, w końcu się udało. Teraz mogę chodzić, pracować i grać w piłkę, jak inni ludzie.”

Screen Shot 09-20-16 at 11.19 AM

Być może nie doszłoby do tragedii i Mohammad byłby bliżej spełnienia marzeń o profesjonalnej grze, gdyby w wieku zaledwie siedmiu lat nie został porzucony przez matkę. Od tego czasu wychowywał go ojciec i macocha, ale rozłąka z matką, która była dla niego najważniejszą osobą, okazała się nie do wytrzymania i postanowił uciec z domu. Ogarniony tęsknotą, ale również złością i bezradnością młody chłopiec, walczył o życie na ulicy, zanim po kilku miesiącach zaopiekowała się nim babcia. Abdullah po wypadku był pozostawiony sam sobie, nikt z rodziny nie nawiązał z nim kontaktu podczas pobytu w szpitalu. Dlatego, gdy był już wystarczająco silny, władze szpitala wysłały go do sierocińca. Tam w jednym z ośrodków uczył się przez półtora roku, ale w końcu po raz kolejny zdecydował się na ucieczkę.

„Byłem bardzo zagubiony. Żylem na ulicach, a ze względu na mój stan zdrowia, łatwo było mi zebrać. Ludzie widzieli mnie i zawsze dawali mi pieniądze. Ale nie byłem zadowolony, chciałem czegoś lepszego dla siebie. Mam silne ręce, postanowiłem spróbować pracować. Zacząłem roznosić gazety i zaoszczędziłem niedużą kwotę.”

Abdullah od dziecka był wielkim fanem futbolu, jednak tragiczny wypadek, który odebrał mu dwa najważniejsze „narzędzia” do uprawiania tego sportu sprawił, ze utracił zainteresowanie grą. Wtedy, w chwili największego zwątpienia, zobaczył chłopców grających na ulicy i jego pasja do gry powróciła na nowo. Grupa małolatów nie była jednak chętna do wspólnego kopania piłki, ale to nie zniechęciło Mohammada i za aprobatą innych, młodszych dzieci zaczął powoli uczyć się futbolu. Trener piłkarski Aparajeyo Bangla pomógł mu realizować marzenia o grze w piłkę i zachęcił go do wykonywania tego zawodu.

„To był trener, który naprawdę posiadał wiedzę o futbolu i wykorzystywał ją, by mnie zachęcać. Był dobry dla mnie i zaproponował mi coraz więcej treningów. W końcu zaczął mnie trenować. Początkowo grałem tylko rękoma, ale inne dzieci zaproponowały, abym używał nóg i tak zrobiłem. Z czasem nauczyłem się posługiwać coraz lepiej niewielkimi nogami.”

bdullah gra teraz na poziomie podstawowym, na Stadionie Narodowym w Bangladeszu. Mimo braku dolnych kończyn, radzi sobie na tyle dobrze, ze wzbudza zdumienie wśród innych ludzi. Młody Banglijczyk bardzo chciałby być profesjonalnym zawodnikiem, ale w swojej okolicy nie ma możliwości uprawiania tego sportu z innymi niepełnosprawnymi. Za dnia, przez osiem godzin, pracuje jako portier bagażowy na dworcu głównym w Dhace, gdzie po przeliczeniu jego dzienny zarobek wynosi 5 złotych.

„Jeśli dostanę szansę profesjonalnej gry, będę korzystał z niej wszelkimi środkami, ale co jeśli nikt mi nigdy nie pomoże? Chciałbym móc dalej się rozwijać, ale teraz mogę tylko o tym pomarzyć.”

Przykład Bangladeszu doskonale pokazuje, że bez jakichkolwiek struktur i odpowiedniego zarządzania nie można zbudować nawet przeciętnej reprezentacji. Sam potencjał ludzki jest zaledwie kawałkiem materiału, z którego dopiero ewentualnie można uszyć porządny garnitur. Miejmy jednak nadzieje, że zafascynowani futbolem Banglijczycy, w końcu doczekają się „złotego pokolenia”.

Artur Kliński

Twitter: @Artur_Klinski

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
2
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Komentarze

0 komentarzy

Loading...