Zinedine Zidane zapisuje się na kartach historii Realu Madryt nie tylko jako piłkarz, ale również jako trener. Dziś prowadzeni przez niego zawodnicy wygrali w lidze piętnaste z kolei spotkanie i wyrównali rekord Realu Miguela Munoza z sezonu 1960/61, z Puskasem czy Di Stefano w składzie. A do jedenastki Królewskich powrócił właśnie Cristiano Ronaldo.
Portugalczyka nie oglądaliśmy na boisku od finałowego meczu Euro 2016 – nabawił się kontuzji kolana, zszedł z boiska i stracił okres przygotowawczy wraz z początkiem sezonu. Nie grał w meczach sparingowych, ominęły go dwie pierwsze kolejki La Liga i Superpuchar Europy z Sevillą. Na październikowy przyjazd Legii spokojnie jednak zdąży: spędził na boisku nieco ponad godzinę i otworzył wynik meczu. To otwarcie było o tyle istotne, że gospodarze prowadzili już od 6. minuty, mogli szybciej złapać luz i przejąć kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami.
Real wychodząc na boisko, znał już wynik wyjazdowego meczu Atletico, które pokonało 4:0 Celtę Vigo. Korespondencyjna konfrontacja została więc rozpoczęta: szybka i zabójcza kontra duetu Bale-Ronaldo, po chwili dobra szansa Kroosa i kolejne okazje gospodarzy. Osasuna zaczęła ten mecz zbyt wysoko, pozwalając rywalom na szybkie akcje na dużej przestrzeni, z czasem – to ustawienie próbowała korygować. Kolejne gole, nawet mimo poprzeczki Unaia Garcii, były jednak tylko kwestią czasu:
– po obronie główki Moraty Nauzet nie zatrzymał dobitki Danilo
– Ramos skutecznie główkował po dośrodkowaniu Kroosa
– po kolejnej asyście Kroosa z rogu trafił Pepe
– po nieodgwizdanej pozycji spalonej Moraty ładnie uderzył Modrić
Ale Chorwat, który rozgrywał dziś naprawdę niezłe zawody, przede wszystkim dał się zapamiętać zwodem, na który jednocześnie nabrał dwóch rywali.
Don Luka Modric pic.twitter.com/5liOMG4uOO
— Carlos José (@Cjsr11) September 10, 2016
5:0 w 62. minucie. Po meczu? Nic z tych rzeczy, choć Zidane momentalnie ściągnął Modricia, a za chwilę Ronaldo – zastąpił Benzema. Zupełnie niespodziewanie to goście ruszyli wtedy mocniej do przodu. Najpierw Oriol Riera zgubił krycie Pepe, choć trudno to w ogóle nazwać kryciem, bo Portugalczyka kompletnie nie obchodziło, gdzie znajduje się zawodnik, za którego odpowiada. Po chwili – Oier trafił do siatki, ale… sędzia odgwizdał wcześniejszy faul Ramosa w polu karnym. Zamiast uznanej bramki, pozostał niesmak. Bo Kiko Casilla jedenastkę wyciągnął.
Naprawdę dziwnie oglądało się te kolejne podrygi Osasuny. Niby statystyki sugerują, że byli kompletnie niegroźni, tymczasem: poprzeczka przed przerwą, niewykorzystany rzut karny, jeden gol, drugi gol autorstwa Garcii… Żeby jednak nie było, sam Benzema zdążył po wejściu na boisko dwukrotnie obić ramy bramki (i chamsko kopnąć bez piłki rywala, czego akurat nie widział sędzia).
Generalnie, mecz zgodnie z oczekiwaniami, bez historii, ale pomógł większą historię napisać. Real będzie miał za tydzień szansę już na 16. zwycięstwo z rzędu, jadąc do Barcelony – na stadion Espanyolu.