Już wtedy wszyscy wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z talentem, jakich mało. Podejrzewaliśmy, że pójście na zachód tego chłopaka nie zakończy się brutalnym wyrżnięciem o ścianę. Zdawaliśmy sobie sprawę, że strzeli w reprezentacji jeszcze niejedną bramkę i że – kto wie – może nawet na jakichś dużych imprezach, na które pomoże nam awansować. Ale że stanie się maszyną do zdobywania bramek stawianą w jednym rzędzie z najlepszymi napastnikami świata – nie, aż tak wysoko nasze myśli jeszcze nie odlatywały. A – jak widać – mogły.
Dokładnie osiem lat temu Robert Lewandowski strzelił pierwszą bramkę dla reprezentacji. Mecz San Marino – Polska. Rywal niby taki, że powinniśmy lać go po tyłku i patrzeć czy równo puchnie, ale zlali to by nas na początku oni, gdyby Fabian nie obronił karnego w 4. minucie. Potem długo poprzestawaliśmy tylko na trafieniu Smolarka z pierwszej połowy, graliśmy tak efektownie jak pół dupy zza krzaka. Po około godzinie gry na placu gry zameldowała się świeża krew.
Młody napastnik Lecha debiutuje w reprezentacji od razu pakuje piłkę do siatki. Pierwsza bramka Lewego dla biało-czerwonych wyglądała tak:
A potem przyszła druga. Trzecia. Dziesiąta. Trzydziesta szósta. Do liderującego Lubańskiego brakuje jeszcze 12 bramek. To co, Lewy, jedne eliminacje chyba wystarczą, nie?