No i macie tego swojego Nawałkę. Macie, co chcieliście, tak to jest, jak się znów próbuje szarlatana z polskiej ligi zamiast uznanego zagranicznego fachowca. Kto przy zdrowych zmysłach mógł wpaść na to, żeby zawodnika, który zaliczył tak fantastyczny start w Serie A, w jednym z najsilniejszych włoskich klubów, podmieniać na typa, który dopiero miesiąc temu wznowił karierę po wysiadywaniu na ławce rezerwowych w coraz słabszej lidze ukraińskiej.
Okej, Milik spartolił dwie setki, ale to, co miał Teodorczyk z pewnością by wykorzystał! Piłka na lewą nogę, idealna dla niego, od tego drewniaka z Brukseli się odbiła jak od ściany. A w obronie? Też nam dały popalić te jego fantastyczne zmiany. Mamy klasowego zawodnika, który za kilkadziesiąt milionów idzie do PSG, to nie, trzeba koniecznie pokazać szeroką ławkę. I co niby zrobił ten Jodłowiec? Hamulcowy, tak jak i Wszołek. Już lepiej było zostawić kulejącego Błaszczykowskiego. Gdyby nie jego głupie zmiany, w końcu coś by wpadło i byśmy opędzlowali ten Afganistan.
Tak mniej więcej wyobrażam sobie reakcje na remis z Kazachstanem po tym, jak wkurwiony selekcjoner po godzinie gry i utracie drugiej bramki zamieszał składem w sposób, jaki obecnie sugeruje 3/4 polskiego Internetu. Teodorczyk za Milika, Jodłowiec za Krychowiaka, Wszołek na skrzydełko, albo nawet Wilczek za Salamona i cała naprzód. A w ogóle to czemu Rybus, a nie Jędrzejczyk, czemu Zieliński, a nie Linetty, i tak dalej, i tak dalej.
Ustalmy: ja też uważam, że Teodorczyk w obecnej formie w końcówce dałby więcej niż Milik, który im mocniej chce, tym jest dalej od zdobycia bramki w meczu reprezentacji. Też uważam, że Linetty wprowadził się do Sampdorii w taki sposób, że należałoby mu dać trochę więcej czasu, niż ostatnie siedem minut desperackiego ataku. Też uważam, że Nawałka nie powinien brzydzić się zmianami, że jego reprezentacja powinna dobijać rywali, zamiast cofać się w decydującym momencie (nie po raz pierwszy, przecież podobnie było i ze Szwajcarią, i w eliminacjach Euro), że generalnie: powinniśmy wygrywać, a nie remisować.
Ale jednocześnie wiem, że w życiu nie zabrałbym Milika na mecz z Gibraltarem, gdy ten miał przed sobą ważny mecz w młodzieżówce. Nie wyszedłbym na Niemców, wówczas moim zdaniem samobójczym, 4-4-2, rozważałbym raczej 4-5-1 z trzema defensywnymi pomocnikami. Nie przekazałbym opaski Błaszczykowskiego na ramię Lewandowskiego, nie brałbym pod uwagę Mączyńskiego, gdy siedział w Chinach, pewnie nie wierzyłbym aż tak mocno w umiejętności Pazdana.
Popełniłbym tysiąc błędów, których Nawałka nie popełnił. I nawet jeśli dzisiaj uważam, że to on się myli – miałem takie wrażenie już wiele razy, niemal zawsze okazywało się, że to jednak on oceniał sytuację prawidłowo.
Prosto jest mówić z perspektywy fotela, że skoro Teodorczyk strzelił taką cudowną bramkę po akcji życia w Belgii, to z Kazachstanem by wcisnął takie dwie, może nawet trzy. Łatwo powiedzieć: “powinniśmy dobijać rywali”, łatwo stwierdzić, że zmiennicy na pewno daliby więcej jakości. Ale ja pamiętam Peszkę wpuszczonego z Niemcami, który na wstępie wjechał w jednego z Niemców z boku pola karnego, wywołując zawał serca u komentatorów i widzów.
Dużo się pisało po turnieju we Francji, że Nawałka ma duży kredyt zaufania. Duży czyli taki na 90 minut, bo dla wielu już się skończył, okazało się, że jednak jest nieudacznikiem, a gdyby reprezentację prowadził którykolwiek z nas, to najpierw byśmy Szwajcarów puknęli 2:0 (bo byśmy wprowadzili Kobylańskiego do ataku), potem Portugalczyków 3:0 (bo wszystko było kwestią kunktatorstwa Nawałki), a Kazachstan w ogóle by się przed nami położył.
Chciałbym wierzyć, że to my mamy rację. Że Nawałka następnym razem wpuści Teodorczyka, ten strzeli pięć goli, a ja zatriumfuję – już z Kazachstanem bym tak zrobił! Ale niestety, mam wrażenie, że Nawałka zrobi po swojemu. Jednak mam też wrażenie, że reprezentacji Polski wyjdzie to na dobre.
***
Jednym z problemów polskiego środowiska piłkarskiego jest brak jasnego określenia profilu “konsumenta” produktów oferowanych przez klub. W wielu miastach nie do końca wiadomo, do kogo właściwie adresuje swoje usługi firma, jaką bez wątpienia jest spółka wystawiająca drużynę do gry w Ekstraklasie czy I lidze.
Generalnie przyjął się podział na dwa rodzaje nabywców gadżetów, biletów i tym podobnych – grupa pierwsza, szeroko pojęci fanatycy, którzy kupią bilet zarówno na mecz z Legią czy Lechem za 80 złotych, jak i z Huraganem Wołomin za 20 złotych. Zawsze będą kupować koszulki, zawsze będą obecni na trybunach, pewnie to oni też wezmą na siebie ciężar tworzenia atmosfery czy mobilizowania uśpionych kibiców – przykładem oba łódzkie kluby, gdzie to właśnie fanatycy stanowią większą część publiczności i marketingowe skrzydło przy naganianiu publiki na hitowe spotkania. Bez nich ciężko robić klub – bo o ile bez problemu wyrówna się koszty organizacji meczu z mistrzem Polski czy inną tego typu marką, to jednak zostaje jeszcze kilkanaście innych spotkań w sezonie, które ze względów czysto piłkarskich obejrzałaby garstka zapaleńców.
Wzorcowo traktuję tę grupę Legia Warszawa, współpracując z nią aktywnie i co jakiś czas zdobywając się na gesty w jej kierunku – nie chodzi jedynie o ceny biletów, ale też docenianie lojalności w kwestii pierwszeństwa kupna wejściówek na hitowe mecze czy nawet wspieranie akcji organizowanych przez kiboli.
Jest też jednak druga grupa konsumentów. Ta, która pieniądze zostawia nie tylko przy kupnie biletu, ale też na stoiskach z gastronomią i w oficjalnym klubowym sklepie, w którym proporczyki chodzą po trzy stówki. Kompletnie nie rozumiem dlaczego, ale w wielu głowach ten podział zaznaczył się tak wyraźnie, że niemal żądają od władz klubów jasnej deklaracji – bardziej cenicie kiboli, którzy tylko rzucają racami, czy jednak nas, którzy za bilet płacą więcej a i dresy kupią z oficjalnym logo sponsora, a nie wizerunkiem któregoś z bohaterów narodowych w sklepiku prowadzonym przez kibiców. Tymczasem jedyną słuszną drogą dla każdego klubu w Polsce jest zaspokajanie potrzeb obu tych grup.
I znów jako wzór trzeba podać Legię Warszawa. Ostatnio wokół ich strategii zrobiła się spora burza – w głównych rolach właśnie proporczyki za trzy stówy, gadżety na stulecie i z okazji wejścia do Ligi Mistrzów w cenach bardzo “championsleague’owych”, no i wisienka na tym torcie: kawałek murawy pogryzionej przez piłkarzy do kupienia w okazyjnej cenie 79 złotych.
“Za drogo”, “po co to komu”, “modern football”, “niedługo powietrze, którym oddychał Żewłakow”. Tak, to próba zarabiania na kibicach w sposób dość zuchwały, ale jak podaje Legia – ten potężnie drogi nikomu niepotrzebny proporczyk został wyprzedany co do sztuki. Murawa pewnie też zejdzie, a jeśli Legia wpadnie na pomysł dorzucenia sztućców z klubowej knajpy w specjalnej edycji “na kolacje z Ligą Mistrzów” – też się to sprzeda.
Dlatego właśnie, że Legia prowadząc dialog, czy raczej wprost współpracując z Żyletą, jednocześnie nie zapomina o tej drugiej grupie, która jest im potrzebna do wyciskania z sukcesów finansowego i marketingowego maksimum. Dzięki temu stadion nie świeci kompletnymi pustkami, gdy przyjeżdża Bruk-Bet Termalica, ale też znajduje się spore grono ubranych od stóp do głów w oficjalnym sklepiku pikników, którzy kupią nawet odcisk stopy Romana Koseckiego w betonowej płycie. Kupią okazjonalną koszulkę na mecz z Realem, okazjonalny proporczyk na mecz z BVB i okazjonalne zdjęcie na powrót Radovicia na Łazienkowską.
Tylko dbanie równocześnie o wszystkich klientów, ze wszystkich sfer i z dowartościowywaniem każdej z grup może przynieść długofalowy i trwały sukces. Ani strategia wojny z kibolami z gloryfikacją piknika, ani taktyka “kto nie śpiewa won” nie ma sensu. Złoty środek już teraz stara się znaleźć Legia i patrząc na skalę przychodów z takich właśnie wyśmiewanych aktywności jak wyprzedaż murawy – bardzo jej się to opłaca. Liczę że na fali ogólnego podjarania piłką nożną w Polsce i po Euro, i po awansie do Ligi Mistrzów, i nawet po transferach polskich zawodników do topowych klubów, w podobny sposób zagra to w innych klubach.
Więcej pieniędzy w klubach – większe możliwości rozwoju sportowego. Przez sprzedaż trawy i łódzkie mobilizacje na mecze z Motorem Lubawa do transferów mocniejszych zawodników? A dlaczego nie?