Wiadomo, jak to jest w Afryce. O Michale Gliwie pisaliśmy kiedyś, że nie złapałby nawet syfa w afrykańskim burdelu i to chyba dość dobrze obrazuje bonanzę, jaka tam się dzieje. Oczywiście to grube i pewnie niesprawiedliwe podkoloryzowanie rzeczywistości, ale fakt faktem, że nikogo specjalnie nie dziwi, iż komuś, kto całe życie mieszka w Afryce, przyplątała się jakaś choroba zakaźna.
Kto wie, czy ten fakt nie został wykorzystany przez jeden z egipskich klubów. Ale po kolei. Kameruński napastnik Samuel Nlend zamienił pod koniec okienka swój miejscowy Union Douala na Al Ittihad Alexandria. Możemy zakładać, że to dla 21-latka (utalentowanego, sześć razy grał już w reprezentacji) życiowa szansa i że w nowym otoczeniu czuł się jakby łapał Boga za nogi. Pięć dni trenował z kolegami, aż jego nowy/stary pracodawca wydał oświadczenie, w którym…
…w tańcu się – że tak to ujmiemy – nie pieprzy. Stwierdza, że Kameruńczyk ma AIDS i wrzuca do sieci wyniki jego badań.
Temat jest dość delikatny, ale oni polecieli na grubo i od razu pokazali wyniki do internetu. Problem jest tylko jeden – piłkarz twierdzi, że jest zdrów jak ryba i sugeruje, że ktoś w egipskim klubie zrobił go w bambuko. Jego teorię może potwierdzać fakt, że przy podpisaniu umowy przeszedł testy medyczne i wówczas wszystko było OK. Klub jorgnął się, że wziął do siebie jakiś szrot i próbuje w ten sposób się wywinąć?
To Afryka, więc niewiele nas zdziwi.