Kupując za ponad cztery miliony euro ekwadorskiego napastnika Jose Angulo Granada miała prawo wierzyć, że oto bierze napastnika na lata. Może nawet takiego, który kiedyś da na sobie zarobić wielokrotność tej sumy. Gość mógł się w kraju pochwalić naprawdę dobrymi liczbami, imponował też w Copa Libertadores, więc logiczne, że kolejnym krokiem była dla niego Europa. Problem w tym, że gościu jakiś czas temu stwierdził, że zanim wciągnie nosem obrońców w LaLiga, najpierw wciągnie coś innego.
Dwa tygodnie. Tyle trwała jego przygoda ze Starym Kontynentem. Dziś bowiem do Hiszpanii dotarły wyniki próbki B testu antydopingowego po jednym z meczów Copa Libertadores. Okazuje się, że młody oprócz strzelania goli, lubił sobie też w wolnym czasie strzelić ścieżkę białego proszku.
W krwi Angulo wykryto kokainę. W Granadzie długo się nie zastanawiali i wywalili dzieciaka na zbity pysk, zrywając wszystkie wcześniejsze ustalenia i wymazując jego nazwisko z trzeciego miejsca najdroższych transferów do klubu. W końcu 21-latek zrobił z nich głupków, przeszedł testy medyczne, ukrył przed lekarzami swoją słabość, a gdyby nie wyrywkowa kontrola niedługo przed opuszczeniem ojczyzny, pewnie zdążyłby pobrać kilka pensji liczonych w tysiącach euro. A tak? Wraca z podkulonym ogonem, łatką ćpuna i w oczekiwaniu na długie zawieszenie.
Dla samego Angulo zaś cała ta sytuacja powinna być nie zimnym prysznicem, a wręcz całym kontenerem z lodem wylanym na głowę. I coś nam podpowiada, że będzie, bo z tak zasranym CV każdy klub na świecie zastanowi się trzy razy nim złoży podpis na jego umowie, a także zawczasu sprawdzi, czy kokainową przeszłość zdołał już oddzielić grubą białą kreską.