Tytuł miał brzmieć: “Pięć rys na furgonetce polskiej kadry”, ale byłby to błąd logiczny, bo musimy się szanować i wbić do świadomości, że nie jesteśmy już Golfem, a co najmniej Mercedesem czy BMW. Bardzo dobrym autem, mającym jednak kilka wad. Lewa obrona, nieskuteczny Milik, środek, bierność Adama i nanananana – brak zastępcy Pazdana.
Środek pola
Kiedy wczoraj już w pierwszych chwilach meczu, Grzegorz Krychowiak wszedł między naszych stoperów, nabrałem pewności. To kwestia tego, co zostało w pamięci po Euro. Krychowiak wchodzi między obrońców i stamtąd rozrzuca piłki, raz na lewą, raz na prawą, raz na lewą, raz na prawą. Trochę kołysanki, a później mocny rock. Posiadamy piłkę, gramy według schematu usypiając rywala, aż ten się rozproszy, a my stworzymy sytuację bramkową i zaczniemy atakować coraz mocniej. Za to w fazie bronienia, Krychowiak zawsze znajdzie się tam gdzie powinien i odbierze piłkę lub wyblokuje rywala. Ale nie wczoraj. Gra całej drugiej linii jest zależna od “szóstki”. Zawodnik PSG grał tak, jakby strzelił focha, że arbiter ma bardziej stylową fryzurę od niego. Krychowiak nie dał wczoraj pewności stoperom i Piotrkowi Zielińskiemu, którego miał przed sobą. Piłkarz Napoli znów jest krytykowany, ale zastanawialiście się, jakby zagrał, mając obok siebie pewnego Krychowiaka? Ja się zastanawiałem i myślę, że lepiej. Pytanie, czy dobrze, czy tylko średnio. Na razie nie przekonują nazwiska Linettego, Jodłowca, Mączyńskiego i właśnie Zielińskiego. Utwierdza to w przekonaniu, że obok Krychowiaka nie mamy drugiej pewnej postaci w środku pomocy. A teraz, kiedy rywalizację z “Krychą” w klubie wygrywa nawet Adrien Rabiot, tej pierwszej też nie mamy.
Arkadiusz “jak on tego nie strzelił” Milik
Bardzo doceniam Arka Milika, od tego zacznę. Wiele meczów nam wygrał, wraz z Wojciechem Szczęsnym był głównym sprawcą historycznego zwycięstwa z Niemcami. Do tego zdobył ważne bramki ze Szkocją w eliminacjach i w pierwszym meczu na Euro. Milik ma łatwość dochodzenia do sytuacji strzeleckich. Wbiega w pole karne, mija bramkarza, powoduje, że w naszych głowach przez ułamek sekundy rodzą się nadzieje na bramkę. Niestety, sekundę później trafia w poprzeczkę. To zawodnik, który bierze cię na przejażdżkę Ferrari i wyrzuca z samochodu przy prędkości 200 km/h. Mniej więcej tak można się poczuć, gdy Arek nie trafia w bramkę. Jesteśmy przekonani, że w końcu się odblokuje. Pewnie w ważnym meczu, choćby z Danią. A pamiętajmy, że na ławce tego nie zrobi. Musi grać, aby wreszcie, po 163. strzale się przełamać. I powinno być to przełamanie na dobre.
Brak zastępcy Pazdana
Przed Euro, jak ognia, baliśmy się postawienia na Pazdana. A że w odwodzie mieliśmy tylko Bartosza Salamona i Thiago Cionka, gdzie oczywistym było, że nie postawimy na tego drugiego, to drogą selekcji negatywnej wiele osób domagało się wystawienia Salamona obok Kamila Glika. Praktycznie bez żadnego sprawdzianu. Wychwalanie Salamona bardzo przypominało to, jak po wczorajszym meczu, przez niektórych, Teodorczyk jest unoszony nad Milika. Czyli tylko i wyłącznie na podstawie wyobrażeń i hasła: przecież nie można zagrać gorzej niż Milik (i analogicznie, przed Euro: Pazdan). Mimo lekkiego sprzeciwu opinii publicznej, Adam Nawałka postawił jednak na Pazdana, nie Salamona. Stoper Legii był pewnym, zdecydowanym i – można śmiało to napisać – kluczowym zawodnikiem reprezentacji Polski na mistrzostwach. Wszyscy o Salamonie zapomnieli, aż do wczoraj. Obrońca Cagliari wyszedł na boisko w Astanie, jakby zdziwiony, że dostał szansę. A otrzymał ją dzięki urazowi Pazdana. Nie zapewniał spokoju z tyłu, a szczyt bezradności pokazał w tym meczu przy akcji Islamchana (pod koniec pierwszej połowy, gdy ten wbiegł w pole karne i trafił w słupek), gdy pokracznie próbował zabrać piłkę rywalowi, do spółki z Krychowiakiem. Nie atakujemy Bartka, liczymy, że Serie A zrobi z niego porządnego stopera, ale cieszymy się, że termin jego testu przypadł na wczoraj, a nie podczas mistrzostw Europy. Testu raczej oblanego. Mamy w Polsce dwóch pewnych stoperów – nazywają się Glik i Pazdan. Innych, pod kątem kadry, możemy chwalić na razie czysto teoretycznie. Do momentu pierwszego – oblanego – testu.
Lewa obrona
Na tej pozycji zawsze mieliśmy kłopot. W ostatnim czasie grało na niej trzech zawodników – Wawrzyniak, Jędrzejczyk, Rybus. Nie mieliśmy tam zdecydowanego numeru jeden, a każdy zastępował następnego, często przez kontuzje. Kiedy szansę dostał Rybus, wszyscy, jak jeden mąż, byli nim zachwyceni. Problem w tym, że Rybus jest bardzo dobry w ofensywie, a z tyłu przypomina Sebastiana Boenischa. Nieporadny, niedokładny, niewysoki (Niemiec wzrost akurat miał)… ogólnie: nie. Zawalił wczoraj dwa gole. Za pierwszym razem wyskoczył do przecięcia górnej piłki, jakby zapomniał, że ma 1,70 wzrostu, później nie upilnował rywala. Wiele osób pisało, że przy pewnym wyniku 2:0 należało wprowadzić Jędrzejczyka. Bzdura. Po pierwszej połowie nic nie wskazywało na to, że Rybus popełni dwa karygodne błędy. Raczej plan był taki, aby nadal atakować i w ofensywie podwajać się na skrzydłach. Coś kosztem czegoś. Daliśmy w ataku, straciliśmy w defensywie. A Artur Jędrzejczyk na Euro wypadł wyśmienicie, ale ma jedną wadę – wiodącą prawą nogę. I w klubie gra jako prawy obrońca. Obawiam się, że powrócił problem – a jeśli nie, to przynajmniej strach – związany z lewą stroną defensywy.
Nawałka ma kontrolę do pierwszego gwizdka
Adam Nawałka jest wyśmienitym selekcjonerem. Ogląda, analizuje, rozmawia z zawodnikami. Wybiera najlepszy możliwy skład, bo przecież początki meczów mamy dobre, wczoraj też. Można powiedzieć, że jest szkoleniowcem idealnym, do pierwszego gwizdka. Po czym, jak archaizm ze słownika – znika. Już podczas Euro 2016 krytykowali go za to angielscy dziennikarze, gdy oceniali po kolei trenera każdej reprezentacji. My natomiast liczyliśmy, że Nawałka wie lepiej. Pamiętam, że podczas Euro żartowałem przy znajomych, że ufam mu bardziej niż rodzinie. Dostał ogromne wotum zaufania, słusznie. Teraz z pełną odpowiedzialnością możemy powiedzieć, że o ile do pierwszego gwizdka jest to perfekcyjny selekcjoner i psycholog, o tyle po nim jego rola gaśnie. W przerwie, jakby go nie było, bo nie licząc meczu z Niemcami na Euro, każda nasza druga połowa jest gorsza od pierwszej, co najbardziej widoczne było w 1/8 ze Szwajcarią. A kiedy po przerwie zapał i pewność drużyny nagle znika, Nawałka nie daje jej impulsu. Czeka ze zmianami do samego końca, aż któryś koń po prostu padnie.
Temat bolączek zdaje się być przenawałkowany. Teraz kiełbasy głowy do góry i jedziemy dalej. Przecież ta drużyna potrafi grać w piłkę, w drugiej połowie zapomniała jedynie, jak.
Samuel Szczygielski
Fot. FotoPyk