Kazachstan przez lata kojarzył się ze wszystkim, tylko nie z piłką nożną. Takie filmy jak „Borat” na pewno nie pomagały w przełamywaniu stereotypów, zestawić wtedy ten kraj w jednym zdaniu z futbolem bez użycia słów „pastwisko” i „ogórek” było wyzwaniem karkołomnym. Ostatnio to się jednak zmienia, Kazachowie wprowadzili swój kraj do Ligi Mistrzów i regularnie są wyzwaniem w pucharach dla teoretycznie silniejszych zespołów. Pytanie, czy ten postęp dotyczy także piłki reprezentacyjnej.
Przede wszystkim, Kazachstan wygląda na średni los z ostatniego koszyka, ale skoro z pierwszego przydzielono nam Rumunię, nie mamy śmiałości narzekać. Utarło się stwierdzenie, że ekipa ze Wschodu na koniec najczęściej oddaje całą pulę rywalowi, ale szczególnie u siebie nie pozoruje walki jak Andora, San Marino i ostatnio Gibraltar. Dowodem mogłoby być rzucenie okiem, jak punktowały teoretycznie najsłabsze zespoły w eliminacjach z tej dekady:
Gruzja – 24 punkty
Kazachstan – 14
Luksemburg – 14
Liechtenstein – 11
Malta – 6
San Marino – 1
Andora – 0
Można było więc trafić lepiej, ale skoro najlepsza w tym zestawieniu Gruzja przytuliła od nas w dwumeczu ósemkę, nie ma się specjalnie czym martwić. 14 punktów Kazachstanu przez trzy eliminacje i 30 meczów to wciąż wynik żenujący, tym bardziej, że te łupy zdobywali praktycznie tylko na ekipach równie słabych co oni – Azerbejdżan, Wyspy Owcze (przed „grecką erą”), Łotwa, te klimaty. Najcenniejsze dwa oczka zabrali Austrii, dwukrotnie z nimi remisując.
Czyli co, nie ma się czego bać, jedziemy tam, pięć do zerka i cześć, trzymajcie się? Nie do końca, ale też stwierdzenie, że o trzy punkty trzeba się piekielnie mocno szarpać, jest zwyczajnym mitem. Parę przykładów (wciąż opieramy się na trzech ostatnich eliminacjach):
Kazachstan – Niemcy 0:3 i 0:3
Kazachstan – Turcja 0:3
Kazachstan – Belgia 0:2
Kazachstan – Czechy 2:4
Kazachstan – Islandia 0:3
Kiedy ostatni raz pokonali kogoś konkretniejszego? Dziewięć lat temu, Serbię. My z Kazachami nie mamy większych problemów, wygrywaliśmy każdy z trzech meczów, najciekawszą historię ma chyba ten ostatni, zresztą z tych samych eliminacji co historyczny triumf naszych jutrzejszych rywali nad Serbią. W Warszawie długo nam nie szło, nawet przegrywaliśmy i kiedy w oczy coraz poważniej zaglądała wizja kompromitacji, zgasło światło. Gdy jupitery znów zaczęły pracować, Polacy też się obudzili i wbili Kazachom trójkę, wszystkie gole strzelił niezawodny Smolarek.
Ktoś może być zaskoczony, że tak marnie wygląda dorobek reprezentacji naszego rywala, bo przecież w pucharach kluby spisują się dobrze – problem w tym, że kazachscy piłkarze z na przykład awansem do Ligi Mistrzów mają niewiele wspólnego. Astana, która skompromitowała w swoim czasie polski futbol, bo weszła do elity, kiedy my mogliśmy o tym tylko pomarzyć, w meczu decydującym o awansie w pierwszej jedenastce postawiła tylko na trzech piłkarzy urodzonych w Kazachstanie. Dziś, kiedy grają w Lidze Europy, sytuacja dla tubylców jest lepsza, bo stanowią 66% kadry całego zespołu, ale wciąż kluczowymi piłkarzami są obcokrajowcy – Kolumbijczyk, Ghańczyk, Kongijczyk.
Piłkarzy Kazachowie mają przeciętnych, żaden z powołanych na mecze z Kirgistanem i Polską nie zarabia grając w piłkę poza granicami kraju. Jasne, płacą tam bardzo dobrze, ale jeśli ktoś wyróżniałby się choć trochę, pewnie załapałby angaż w jakimś klubie z Rosji czy zachodu Europy – niestety, żaden zespół stamtąd nawet nie obejrzał się za zawodnikiem z tamtych rejonów. Nie jest to dla nich nowość, bo rzadko kiedy zmieniają otoczenie. Rusłan Bałtijew (najlepszy strzelec w historii reprezentacji – 13 goli) pograł dla rosyjskich klubów, Samat Smakov kapitan i legenda dzisiejszej ekipy, był pół roku w Rizesporze i dwa lata w Rosji. No, nie są przesadnie rozchwytywani.
Polscy kibice, szczególnie ci z Kielc, jutro mogą rozpoznać dwóch piłkarzy – Sergieja Chiżniczenkę i Abzała Biejsiebiekowa. Pierwszy niby był napastnikiem, a w 27 meczach dla Korony strzelił dwa gole, drugi zagrał w czterech meczach i tyle go widzieli. W sumie, to z tym pierwszym zdaniem się rozpędziliśmy – nie ma pewności, że rzeczywiście zostaną rozpoznani.
Patrzy się na to wszystko i dokładnie widać, że nie ma się czego bać. Skoro nie chcemy przegapić trzeciego mundialu z rzędu, wyprawa do Kazachstanu powinna być ostatnią rzeczą, o jaką moglibyśmy się martwić.