Reklama

Nie chciałem zostawać baronem. A potem zobaczyłem, ile jest do zrobienia…

redakcja

Autor:redakcja

02 września 2016, 12:57 • 23 min czytania 0 komentarzy

Kruszenie betonu w piłkarskiej Polsce trwa najlepsze, a we właśnie zakończonych wyborach na prezesów w szesnastu okręgach pojawiło się bardzo dużo świeżej krwi. Po kolei będziemy przedstawiać wam nowych ludzi oraz ich plany na najbliższe miesiące i lata. Na pierwszy ogień idzie Paweł Wojtala, czyli świeżo upieczony prezes Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej. Dotychczas kojarzyliście go z boiska, między innymi z występów w Lechu, Widzewie czy HSV oraz z roli dyrektora sportowego Zagłębia Lubin. Dziś 43-letni Wojtala staje przed jednym z największych wyzwań w całej swojej karierze.

Nie chciałem zostawać baronem. A potem zobaczyłem, ile jest do zrobienia…

Ostatnio musi być pan bardzo zajętym człowiekiem.

To normalne, że po wyborach wszyscy chcą się spotykać i – o ile to możliwe – dla każdego staram się wygospodarować trochę czasu. Na tę chwilę praca związkowa zajmuje mi bardzo dużo czasu, choć jako prezes WZPN nie pobieram wynagrodzenia. Muszę się więc starać, by moja firma przy tym nie ucierpiała. Wciąż jestem na etapie przeorganizowywania się, by na wszystko starczyło czasu, a w początkowym okresie zawsze jest to trudne. Dziś na przykład o dziewiątej byłem w związku, teraz mamy 14, a przede mną jeszcze wiele ustaleń i telefonów, które potrwają do wieczora. Taka specyfika fazy reorganizacyjnej, kiedy trzeba załatwić kwestie proceduralne. Czeka mnie mnóstwo roboty.

To chyba nie jest typ zajęcia, które zostawia się w pracy i można się skupić na czymś innym.

To największy problem, bo telefony dzwonią nawet w nocy. Duża część spraw rozwiązywana jest popołudniami, zwłaszcza piłka amatorska zaczyna wtedy żyć, a przecież związek jest głównie od organizacji tych rozgrywek. Jako prezes nie mogę sam zajmować się wszystkim, dlatego dobrałem ludzi do odpowiednich działów, do których staram się kierować sprawy oraz delegować obowiązki. To naturalna struktura każdej większej organizacji.

Reklama

Kiedy ostatnio dzwoniliśmy do pana, usłyszeliśmy: “nie mogę, kruszymy beton”. Udało się?

To długotrwały proces. Zmiany potrzebują czasu i przede wszystkim trzeba do nich przyzwyczaić kluby – pokazać, że to wyjdzie im na dobre. Tak to już jest, że ludzie zawsze boją się nowego i podchodzą do sprawy ostrożnie, na zasadzie „poczekajmy, przyjrzyjmy się”. Ja to rozumiem, ale zmiany są niezbędne, by związek działał sprawniej.

Przed wyborami wspominał pan o zrównoważeniu doświadczenia i młodości w składzie zarządu.

Tak to teraz wygląda. Mamy w zarządzie dwójkę, która była w nim wcześniej – Andrzeja Mrozińskiego i Michała Wasika, są też doświadczeni ludzie jak Tadeusz Dubisz z Leszna, jest kilku innych, którzy przez wiele lat działali, ale nie na poziomie zarządu czy prezesów w innych okręgach. Ale jest również cała grupa młodych, ambitnych ludzi, którzy chcą pracować i są pełni pomysłów. Taka mieszanka może naprawdę wiele zdziałać.

A czy nie jest trochę tak, że niektórych po prostu nie da się zwolnić?

W Polsce obowiązuje prawo pracy, któremu podlega każdy pracodawca, więc i nasz związek. Rozwiązanie umowy to nie jest proces jednodniowy – by można było się z kimś rozstać, muszą zostać spełnione określone warunki. Proszę pamiętać, że wiele osób jest blisko wieku emerytalnego i to normalna kolej rzeczy, że chcą zachować stanowiska. Inna sprawa, że tych ludzi należy uszanować, niektórzy pracują w piłce bardzo długo i mają swoje zasługi. Muszą jednak zrozumieć, że teraz związek będzie działał w trochę innym tempie, na innych zasadach i procedurach – wszystko zostanie jasno określone. Zmiany są oczywiście nieuniknione, ale każdy dostanie szansę by pokazać, czy jest w stanie nadążyć. A jeśli nie, to – delikatnie rzecz ujmując – będziemy musieli poszukać lepszych rozwiązań.

Reklama

Redukcje nastąpiły też na górze, wśród wiceprezesów. Było ich pięciu, dziś jest czterech.

Zarząd to praca społeczna i zdecydowałem się go zmniejszyć, bo nie chciałem utrzymywać sztucznych tworów. Wcześniej było tak, że prezesi z okręgów – Kalisza, Leszna, Piły, Konina oraz strefy poznańskiej – z automatu stawali się wiceprezesami WZPN, bez względu na kompetencje. To była niepisana zasada – nie oceniam czy dobra czy zła, po prostu stwierdzam fakt. Ja zdecydowałem się od niej odejść, ponieważ  mój pomysł jest inny. U mnie wiceprezesem odpowiedzialnym za współpracę z samorządami został Piotr Kościelny, obecny wiceprezydent Kalisza, bo ma w tej dziedzinie największe doświadczenie. Adam Luboński, który akurat pełni funkcję prezesa w okręgu pilskim , będzie odpowiadał za bezpieczeństwo, tym tematem zajmował się już wcześniej i ma tu największą wiedzę. Andrzej Juskowiak zajmie się szkoleniem młodzieży, bo również zajmował się tym wcześniej. On będzie także pilnował wdrażania narodowego modelu gry. Natomiast Rafał Ratajczak jest prezesem Polonii Środa, gdzie odpowiada za organizację klubu, więc u nas będzie odpowiadać za pion organizacyjny. Wszędzie zdecydowały kompetencje.

To był pański gabinet cieni?

Nie od razu. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zostać przy dotychczasowym systemie. Wiadomo, że za takim rozwiązaniem byli sami prezesi okręgowych związków, ale to byłaby „sztuka dla sztuki”. Skoro oni nie mają wiedzy o działach, którymi mieliby kierować, to ich wybór nie miałby żadnego sensu. Ja wybrałem swoich ludzi spośród tych, których wybrano do zarządu, niektórych wcześniej sam rekomendowałem podczas rozmów z delegatami na zjeździe. Wszyscy wiedzieli kogo widzę wokół siebie i że jest to wyłącznie moja decyzja.

Przed wyborami deklarował pan zwiększenie roli byłych piłkarzy w związku.

Dwóch już wykorzystuję, Andrzej Juskowiak jest wiceprezesem, a Bartek Bosacki przewodniczącym Wydziału Komunikacji i Marketingu. Póki co minęły trzy tygodnie od pierwszego zebrania zarządu i mamy tak zwany stan zastany. W momencie, w którym zostałem prezesem, w kwestiach związanych z rozgrywkami i sprawami trenerskimi w kadrach wojewódzkich wszystko było już ustalone. Oczywiście są tu zatrudnieni też byli piłkarze, ale tak naprawdę u mnie zawsze najważniejsze będą kompetencje. Potrzebujemy ludzi najlepszych dla związku i dla naszych możliwości. W obecnych rozgrywkach niewiele mogę już zmienić, muszę się skupić na części organizacyjnej, funkcjonowaniu biura oraz na przygotowaniu pomysłów na przyszły sezon. Już teraz widzę pewne obszary, gdzie można dokonać zmian. Póki co priorytetem jest wybór komisji i przewodniczących. Część z nich pracuje do 31 sierpnia, część do 30 września. Niektóre muszą zostać odnowione, inne całkowicie zmienione a kolejne – czego nie wykluczam – będą potrzebować tylko znaku, by dalej robić swoje. Na przykład szef komisji rewizyjnej pozostanie ten sam co wcześniej. Ale ogólny trend to zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany.

W PZPN po dwóch latach kadencji Zbigniewa Bońka wymieniono ponad połowę kadry.

Już na pierwszym spotkaniu z pracownikami powiedziałem, że każdy ma określone wcześniej  obowiązki i poprosiłem, by dalej je wykonywano. Ja się będę temu przyglądał i na tej podstawie podejmę decyzję, co dalej. Już teraz tak się dzieje. Po 2-3 tygodniach mam swoje pierwsze przemyślenia i w głowie zrodziło mi się kilka pomysłów. Niczego jednak nie chcę robić pochopnie, bo w łatwy sposób mógłbym sparaliżować pracę całego związku. Jedna nieprzemyślana decyzja może bardzo wiele zaszkodzić. Chcę się każdemu przyjrzeć i zastanowić się, czy jego stanowisko pracy jest potrzebne, czy zajmuje się odpowiednimi zadaniami i czy jego umiejętności są odpowiednio wykorzystywane.

Kiedy o WZPN będzie można powiedzieć, że to autorski projekt Pawła Wojtali?

Za rok, czyli po następnym okresie rejestracji zawodników i przyznawania licencji. To również jest proces czasowy. Tu nie ma zwyczajowych stu dni, potrzeba trochę więcej czasu. Największe zatory mają miejsce właśnie w tym terminie. Za 12 miesięcy będzie można dokonać pierwszej weryfikacji naszych działań, zobaczymy czy praca będzie przebiegała sprawniej, czy kluby czegoś się nauczą i czy pracownicy będą działać efektywnie. Same kluby będą mogły nas ocenić, przekonać się jak poprawiła się komunikacja.

Przeprowadzacie audyt finansowy?

W tej chwili rewident przygląda się dokumentom, to jest oczywiście zewnętrzna firma. Według mojego pomysłu audyt został podzielony na dwie części. Kwestie prawne, przegląd umów i regulaminów przydzielone zostały rzecznikowi prawa związkowego, Michałowi Gniatkowskiemu. Jeżeli trafi na jakieś skomplikowane nieścisłości, zwrócimy się z tematem do zewnętrznej firmy – nie robimy tego od razu, bo musimy patrzeć na każdą złotówkę. Natomiast księgowością zajmuje się pani rewident, która właśnie rozpoczęła pracę. To też był pewien proces, w którym musieliśmy wybrać osobę najodpowiedniejszą do tego zadania. W najbliższym czasie będziemy już więcej wiedzieć o sytuacji wewnątrz związku.

A są już jakieś przesłanki, czego mniej więcej można się spodziewać?

Nie jest żadną tajemnicą, że w zeszłym roku związek wykazał stratę, więc musimy zobaczyć, w których obszarach możliwa jest redukcja kosztów. Mam już na to parę pomysłów. Przejmujemy ten związek po szesnastu latach, więc trzeba to sprawdzić dla wszystkich – dla mnie, zarządu, pozostałych członków związku, klubów i delegatów. 6 sierpnia oficjalnie był mój pierwszy dzień urzędowania i od tego dnia prowadzona jest także kontrola bieżąca.

Ubiegając się o fotel prezesa niejako kupował pan kota w worku.

A teraz sobie tego kota oglądam. Są miejsca bardzo uporządkowane, ale też takie, w których jest bałagan nie do przyjęcia, zupełny chaos dokumentacyjny. Nie chcę jednak wskazywać konkretów, żeby za pośrednictwem mediów nie czynić personalnych zarzutów. Tak naprawdę codziennie nabywam nową wiedzę, otwieram nową szafkę i sprawdzam, co z niej wypada. Wiele rzeczy mi się nie podoba, ale wcześniej nie mogłem mieć wiedzy na ten temat. Moi kontrkandydaci atakowali mnie nawet za postulat o weryfikacji tabeli opłat, ale nie przypominam sobie, żebym komukolwiek obiecywał obniżki. Przecież weryfikacja może też oznaczać ich wzrost. Przede wszystkim należy to dokładnie sprawdzić, zwłaszcza że my, jako związek, z tego żyjemy. Jako prezes mam koszty funkcjonowania biura, pracowników, prace zlecone, weryfikację boisk, różnego rodzaju komisje – na to są przeznaczone wszystkie opłaty. Chcemy jednak sprawdzić, czy są to stawki rynkowe i jakie są możliwości ich optymalizacji oraz ulżenia klubom. Będziemy planować budżet na nowy rok i sprawdzimy, gdzie pojawią się możliwości manewru po zmianach, które zostaną wprowadzone. Sprawdzimy też gdzie można zmniejszyć koszty klubów. A jeżeli nie można tego zrobić, to postaramy się chociaż ich nie podnosić. Będziemy prowadzić też politykę małej łyżeczki, bo nie może być tak, że związek kończy rok z 300 tysiącami na minusie.

Gdzie widzi pan największe wyzwania?

W podziale kompetencji wśród pracowników i w usprawnieniach. Są osoby, które mają zbyt szeroki zakres obowiązków, a kiedy zadań jest zbyt wiele, to okazuje się, że nikt nie jest za nic odpowiedzialny. Nie może być tak, że każdy zajmuje się wszystkim. Czasem w jednym miejscu jest zbyt wiele osób, a w drugim ich brakuje. Będę chciał oprocedurować organizację pracy, to musi zostać zrobione, by móc ruszyć do przodu. W międzyczasie spotkałem się z wszystkimi ważnymi władzami w Poznaniu, prowadziłem rozmowy na temat umowy marketingowej ze związkiem oraz sponsoringu dla jednej z lig. To są sprawy, które prowadzę równolegle, ale najwyższy priorytet ma organizacja.

A skąd w ogóle pomysł, by kandydować na prezesa WZPN?

Po trosze zostałem namówiony przez otoczenie, chciałem też dalej pracować przy piłce, nie wychodzić z niej. Uznałem, że związek to miejsce, gdzie można pokazać swój pomysł i wprowadzić wiele zmian. Od dłuższego czasu nosiłem się z tą myślą i teraz zostałem prezesem, ale zastanawiam się ile osób w ogóle w to wierzyło. Ja ani razu nie straciłem wiary, chociaż – jak to w kampanii – bywały chwile lepsze i gorsze. Kiedy pierwszy raz usłyszałem o tej możliwości, powiedziałem “nie” – po co mi to, zostawać „baronem” piłkarskim? Później zobaczyłem jednak jak wiele jest do zrobienia i ile pomysłów można wdrożyć. Im więcej miałem spotkań i rozmów na ten temat, tym bardziej się z tym oswajałem. Jestem w końcu poznaniakiem, Wielkopolaninem, całe życie jestem związany z piłką. Nigdy nie chciałem być trenerem, to bardzo ciężka praca, ale robota działacza sportowego wcale nie jest łatwiejsza. Widzę się jednak w tym i myślę, że starczy mi zapału.

Pańska ścieżka po zakończeniu kariery to idealna droga przygotowania do tego stanowiska?

Nie wiem, na pewno nie wybiegałem z planami tak daleko. Moim celem zawsze była praca w klubie lub w organizacji związanej ze sportem. Dziesięć lat temu skończyłem grać i w tym czasie zdobyłem ogromne doświadczenie na wielu polach – w kontaktach z ludźmi, zarządzaniu. Wiele się nauczyłem, a bezpośrednio wychodząc z piłki z pewnością nie byłem na to gotowy. Nie wierzę, że nie robiąc nic innego, z miejsca można być przygotowanym na takie wyzwanie. Łatwiej od razu zostać trenerem, ale i to udaje się tylko pojedynczym osobom. Ja, poprzez sprawy niezwiązane z piłką, zdobyłem pewną wiedzę i pewność siebie oraz świadomość tego, co chcę robić. Przez to wiem także, jak chciałbym, żeby wyglądał związek.

Kibice mogą kojarzyć pana z pracy na stanowisku dyrektora sportowego w Zagłębiu Lubin.

Dyrektora wykonawczego ds. sportu profesjonalnego (śmiech). To było bardzo cenne doświadczenie, trudny rok z dużymi zmianami i dużą redukcją kosztów. Z perspektywy czasu szkoda, że był to tylko rok, ale wiadomo, przychodzi nowa władza i ma swój własny pomysł. Dla mnie to bardzo ważny okres, bo nauczyłem się pewnych rzeczy, można powiedzieć, że to bezcenne doświadczenie. Musiałem odnaleźć się w środowisku siedząc z innej strony stołu, wiele z tego wyniosłem. Z całą pewnością wykorzystam to teraz pracując w WZPN.

A czy Zagłębie również skorzystało na tej współpracy?

Nie mnie to oceniać. Dziś Zagłębie wygląda na zdrowy i zbilansowany klub. Być może za mojej kadencji został zrobiony pierwszy kroczek, na pewno były dobre rzeczy, ale też i błędy. Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Minęły trzy lata i Zagłębie jest w zupełnie innym miejscu, do głosu dochodzą młodzi chłopcy, którzy wtedy mieli 17-18 lat, pomału zaczynają stanowić o sile drużyny i są przymierzani do największych polskich klubów. Ważniejsze jest jednak, jak Zagłębie wyglądało przed moim przyjściem i po moim odejściu. Dziś sportowo jest bardzo dobrze, ale z pewnością to też pochodna zmiany, która wtedy nastąpiła. Największe zasługi idą jednak na konto ludzi, którzy dziś rządzą klubem.

Powiedział pan kiedyś, że ten, kto rozgryzie problem Zagłębia powinien dostać porządną nagrodę. Komu by ją pan wręczył?

Problemem w Lubinie zawsze był brak cierpliwości i długofalowej polityki. Zbyt szybko reagowano na pierwsze niepowodzenia, liczył się tylko wynik. A przecież czynnik ludzki zawsze jest najbardziej zawodny, w każdej dziedzinie. Teraz Piotr Stokowiec i Piotr Burlikowski otrzymali czas, żeby to wszystko zbudować. W pół roku czy nawet w rok niczego się nie osiągnie, można co najwyżej rozpocząć projekt, ale ktoś go później musi kontynuować, a nie robić wszystko inaczej. Najważniejsze jest znalezienie wspólnej filozofii klubu, za którą pójdzie prezes, trener i dyrektor sportowy. A i tak przy ostatecznym odbiorze wykonanej pracy decydujące znaczenie będzie miał wynik sportowy.

Właściwie staje się pan ekspertem od cięcia kosztów. Tym się pan zajmował w Lubinie i teraz w WZPN.

Wtedy były takie ustalenia z zarządem w Lubinie, miałem nadać kierunek działania i zmienić pewne rzeczy. Trzeba jednak uważać, by przy cięciu kosztów nie wylać dziecka z kąpielą. Wszystkich pracowników musi obowiązywać pewna dyscyplina. Dlatego tutaj nie chcę mówić z góry, że to będą cięcia, tylko przede wszystkim chcę się wszystkim przyjrzeć i ocenić, czy koszty są racjonalne. Pracując długo – niezależnie czy w związku czy w jakiejkolwiek innej firmie – popada się w rutynę. I tu niestety wiele spraw tak funkcjonowało, właśnie na zasadzie rutyny, bez sprawdzania rozwiązań, które dziś są rynkowe. A przecież wiele produktów można znaleźć taniej, bo w wielu branżach konkurencja na rynku się zmieniła i dziś jest inaczej.Tu jest duże pole do popisu. Weźmy na przykład nagrody w postaci pucharów. Jeżeli od lat kupuje się je od tego samego dostawcy, to trzeba zadać sobie pytanie, czy nie może być taniej. To oczywiście tylko przykład, ale w takich właśnie obszarach należy szukać oszczędności. Renegocjacja umów – to jest nasz kierunek i standardowe działanie w nowym miejscu.

A jak chce pan wykorzystać zagraniczne doświadczenie, o którym często wspomniał pan w kampanii?

Grałem w Niemczech, widziałem jak to funkcjonuje, ale niestety niczego nie da się przełożyć jeden do jednego, bo mamy zupełnie inną mentalność. Zawsze podaję tu prosty przykład – jeżeli Polak i Niemiec wykonają jedno ćwiczenie, w którym sześć powtórzeń zrobią dobrze, a cztery źle, to Polak powie – cztery razy mi się nie udało, a Niemiec – sześć razy zrobiłem znakomicie. Pod względem mentalnym jesteśmy w zupełnie innym miejscu, brakuje nam pewności siebie i świadomości, co chcemy osiągnąć. Nadgoniliśmy pod względem obiektów, podganiamy szkolenie, ale na wszystko potrzeba czasu. Musimy korzystać z tych wzorów, które oni – na nasze nieszczęście – wdrożyli już kilkanaście lat temu. Musimy ich podglądać, patrzeć jak się organizują i jak funkcjonują. Czasem rozmawiamy z Andrzejem Juskowiakiem, że możemy zorganizować wspaniałą konferencję. Mamy swoje kontakty, możemy zaprosić zagranicznych trenerów z najwyższego poziomu. Tylko co to da trenerowi z III ligi, oprócz tego, że będzie mógł powiedzieć – widziałem szkoleniowca z Ligi Mistrzów? Musimy zejść do właściwego poziomu, wymieniać się doświadczeniami na szczeblu III i IV ligi. Wiadomo, że cały czas będzie to inna organizacja, ale nasi ludzie będą mogli sprawdzić, jak to funkcjonuje u nich i coś z tego wyniosą. Potrzeba nam rozwiązań na tej samej płaszczyźnie, nie tych topowych, z których korzystać może Lech czy inne kluby Ekstraklasy. My jako związek odpowiadamy za swoje podwórko, a naszymi członkami – oprócz Lecha – są takie kluby jak drugoligowa Warta Poznań czy Medyk Konin w piłce kobiecej. Tak naprawdę w największym stopniu odpowiadamy za tę amatorską część. Tu jest nasza największa rola.

Z prezesem Antkowiakiem wygrał pan nieznacznie, w głosach 79 do 67. A pierwszą turę pan przegrał.

Przed zjazdem było wiele ustaleń i wszystko zależało od tego, czy wszyscy będą się tego trzymali. W piątek o 22, kiedy pisałem swoje przemówienie wyborcze, byłem spokojny. Cała nerwowość mi zeszła, wiedziałem że zrobiłem co w mojej mocy, i że to już koniec. Pozostało poczekać, czy to, o czym rozmawialiśmy i na co się umawialiśmy, zostanie wykonane. Miałem świadomość, że równie dobrze mogę dostać dziesięć głosów, to było działanie przy pełnym ryzyku. Potem nie patrzyłem już ludziom na karty do głosowania, wiedziałem że jeśli kogoś udało mi się przekonać, to zrobiłem to wcześniej. Myślę że na miejscu niewielka część osób zmieniła zdanie, większość przyszła z konkretnym celem, wiedząc na kogo chce zagłosować. W drugiej turze kluczowy był rozkład głosów ze strony elektoratu tych, którzy odpadli. Czy dalej będą głosować za mną czy zmienią front – na to nie mogłem już mieć żadnego wpływu. Okazało się, że w drugiej turze tylko dwa głosy przeszły na prezesa Antkowiaka, a reszta trafiła do mnie.

Obyło się bez przekazywania głosów?

Głosowanie było w pełni tajne. Było czterech kandydatów i część opozycyjna była po słowie, że w razie czego dalej będziemy trzymać się razem i iść w kierunku zmiany. Jak widać, zostało to wykonane.

Zamierza pan współpracować ze swoimi kontrkandydatami?

Andrzej Mroziński nadal jest w zarządzie, jest też delegatem na walne zgromadzenie PZPN. Łukasz Mowlik pozostaje delegatem do spraw bezpieczeństwa w Ekstraklasie i swoje miejsce w piłce ma. Natomiast z prezesem Antkowiakiem długo rozmawialiśmy po wyborach, ale nie było z mojej strony żadnej propozycji dla niego. Na najbliższym walnym zgromadzeniu będę wnioskował, by został honorowym prezesem. Na dziś, poza kontaktem telefonicznym – bo czasem dzwonię o coś zapytać – nie mamy innego kontaktu. Relacja jest dobra i nic więcej.

Czy odejście Antkowiaka wpisuje się w pewną rewolucję w piłce? Chwilę wcześniej przegrali Potok, Dawidowski…

Na to wygląda. Dwa lata temu była rewolucja w samorządach, cztery lata temu w PZPN. Zmiana pod skrzydłami Zbigniewa Bońka jest widoczna gołym okiem, począwszy od podejścia, po zaufanie, na wizerunku kończąc. Przyszedł czas zmiany pokoleniowej i jest to swego rodzaju naturalna zmiana w świadomości. Ludzie, którzy teraz odchodzą, zaczynali swoją pracę będąc trochę starsi od nas, więc prędzej czy później musiało to nastąpić. Natomiast co do prezesa Antkowiaka, mówiłem mu, że źle ocenia rzeczywistość, i że jest mu to niepotrzebne. Nic więcej nie mogę powiedzieć.

Spotkałem się z opinią, że prezes Antkowiak wyrzucił Wielkopolskę poza margines kluczowych zdarzeń w polskiej piłce.

Takie są fakty i będę chciał to zmienić, ale mam pewien problem – pozostała piętnastka też tego chce. Tu nikt nie będzie drzemał. Ciężko mi powiedzieć, jaką miał strategię mój poprzednik, nie jeździłem z nim do Warszawy i nie uczestniczyłem w rozmowach. Musiałbym też dokładnie przeanalizować, czy inne związki dostawały więcej czy mniej. Zobaczymy jakie będą możliwości i na ile spełnimy wymogi organizacyjne – boiska, stadiony, hotele dla kibiców i reprezentantów. Na pewno będę zabiegał o pozyskiwanie takich imprez dla Wielkopolski, mam nadzieję, że z większą skutecznością.

Musicie mocno poprawić PR.

Wizerunkowo PZPN bardzo się poprawił, a my chcemy w podobny sposób zmienić nasz związek, wprowadzić do niego nowoczesność. Dla niektórych może się to wydać absurdalne, ale nawet nasza obecność na Facebooku a raczej jej brak jest problemem. Słyszę od ludzi, że ciągle gadam o tym Facebooku, ale po prostu musimy tam być obecni, by nadążyć za współczesnymi wymogami. Naszymi klientami jest mnóstwo dzieciaków, jesteśmy organizatorem rozgrywek dla nich, więc one są naszą najszerszą bazą i fundamentem. To one przede wszystkim będą tam zaglądać. Rzecz jasna pod względem wizerunku czy PR na naszym podwórku nie osiągniemy rozmachu PZPN, bo nie stać nas na takie wydatki. Ale już sukcesy juniorskie możemy dużo lepiej sprzedać, dotrzeć z nimi do ludzi. Mam wrażenie, że nawet w środowisku piłkarskim nie zawsze wiedziano, że nasza reprezentacja zdobyła jakiś puchar.

Będziecie też współpracować z agencją marketingową.

W kampanii pokazywaliśmy fakty o przestarzałej stronie internetowej. Dziwnym trafem w okresie przedwyborczym ta strona zaczęła bardziej żyć, więc pod koniec było już nieco lepiej. Internet jest bardzo ważnym narzędziem komunikacji – właśnie strona związku oraz media społecznościowe. Na tym obszarze trzeba pokazać jakość, musimy w taki sposób wychodzić do ludzi. Tego się jednak nie zmieni w jeden dzień, tu też potrzeba czasu. Być może ta strona jest jedynie kroplą w morzu potrzeb, ale wizerunkowo była dla poprzednich władz bardzo słaba. W kwestiach PR i marketingu bardzo liczę na Bartka Bosackiego, który ze swoim wydziałem będzie tym się zajmował.

Pańskie hasło to: ” WZPN jest dla klubów, a nie kluby dla WZPN”.

Zarówno w życiu, jak i w piłce najważniejsza jest komunikacja. Jeżeli komunikaty będą różnie rozumiane, nie wszędzie dotrzemy. Nawet teraz, patrząc na pracę związku, widzę że wiele rzeczy rozmywa się i ucieka, nie wszystko dociera tam, gdzie powinno. Można nauczyć kluby pewnych rzeczy, które mogą robić same, a my – jako związek – im w tym pomożemy. Dzięki temu nikt nie będzie musiał przyjeżdżać z końca województwa po jedną pieczątkę czy potwierdzenie, wiele rzeczy można zrobić w bardziej nowoczesny sposób – w dzisiejszych czasach to powinien być standard. Chcemy też wspomagać kluby, ale jako związek nie damy im pieniędzy i nie przyprowadzimy sponsora. Możemy za to poszukać sponsora dla rozgrywek, z tym że produkt musi być atrakcyjny. To samo z reprezentacjami młodzieżowymi, niektórymi z nich jakiś sponsor mógłby się pochwalić. Musimy po prostu ułatwiać sobie życie nawzajem.

Kolejne hasło to transparentność.

Do tej pory pewne rzeczy były w związku zamknięte. Każdy klub czy stowarzyszenie ma oczywiście swoje sprawy, których nie ujawnia i nie wychodzi z nimi na zewnątrz, ale nie może być tak, że wszyscy o czymś wiedzą, ale nikt tego nie widział. Zależy mi na transparentności, żeby wszyscy mieli zupełną jasność, czym się w związku zajmujemy. Nie mamy nic do ukrycia. Ale nie zrozum mnie źle, to nie jest naszym celem. Zobacz na współpracę z mediami, która zajmuje sporo czasu. Ja to rozumiem, bo sam kiedyś się tym zajmowałem i wiem, że to normalna rzecz. I właśnie poprzez media możemy stać się bardziej transparentni dla klubów, które będą wiedziały, co gdzie można znaleźć.

Do tej pory WZPN kojarzył się ze skostniałą instytucją pełną biurokracji. Kluby narzekały na wysokie opłaty i zawiłe prawo związkowe.

Jeśli chodzi o prawo związkowe, pewnych rzeczy nie można dziś zmienić statutowo, dopiero w określonym czasie i formie. Co do opłat – są i będą, nie zawsze możemy coś z nimi zrobić. Gdybyśmy prześledzili, jak to wygląda w innych związkach, okazałoby się, że w pewnych aspektach są wyższe, w pewnych niższe, ale na końcu są na bardzo podobnym poziomie – zrobiliśmy szczegółową analizę na ten temat. Jak już wspominałem, jeśli będzie to możliwe to będziemy chcieli kluby odciążyć, ale obiecywać tego nie mogę. Często też jest tak – tu taka ogólna obserwacja – że ludzie nie szanują rzeczy otrzymanych za darmo. Bardziej docenia się usługę, jeśli wpłaci się nawet symboliczną kwotę. Organizujemy teraz drugą ligę futsalu i to był pierwszy postulat, jaki usłyszałem – żeby było za darmo. Uzgodniliśmy jednak z komisją, że musi być chociaż minimalna opłata, bo płacąc wpisowe kluby się do czegoś zobowiążą i nie będą się nagle wycofywać. Poza tym rzeczywistość jest taka, że te opłaty pozwalają nam funkcjonować.

Od siedmiu lat żaden sędzia z Wielkopolski nie prowadził meczu Ekstraklasy.

Głęboki problem. Pamiętajmy o naszej niechlubnej historii, wielu sędziów – dobrych czy złych – musiało odejść. Trwa proces odbudowy. Nie mam jeszcze pełnej wiedzy, jak dobrzy byli nasi sędziowie i jak można było ich wspierać w kolejnych awansach, oczywiście bez jakiegoś kombinowania czy załatwiania pod stołem. Rozmawiam z sędziami, następuje zmiana w Kolegium Sędziów, jest nowy szef i nowa ekipa dostanie swoją szansę. Dla mnie to duży problem, chciałbym aby nasz sędzia jak najszybciej poprowadził mecz Ekstraklasy, ale muszę mieć pewność, że mamy kogoś, kto spełnia jej wymagania.

Jakiś czas temu Damian Smyk z Gazety Wyborczej nagłośnił sprawę ostrego konfliktu Kolegium Sędziów z najlepszymi arbitrami z Wielkopolski. Sędziowie mieli być wulgarnie obrażani i bezzasadnie karani.

Rozwiązanie sytuacji zależy od samego środowiska sędziowskiego – czy będzie potrafiło teraz lepiej funkcjonować. Dziś jest nowy przewodniczący Kolegium Sędziów, Zbigniew Cukiert, który był z boku tej całej historii. To on zaproponował nowe prezydium i bardzo liczę, że będzie w stanie wyciszyć i załagodzić ten konflikt oraz prowadzić sprawy zgodnie z obowiązującymi przepisami. To bardzo ważne, żeby nie było kolejnych nieporozumień, bo pamiętajmy, że system awansów i spadków sędziów – mimo że nie jest zbyt skomplikowany – opiera się na ocenach wydawanych przez innych, co zawsze może prowadzić do podejrzeń. Daję teraz szansę innym ludziom w kolegium, zobaczymy jak to będzie się układało. Oczywiście wspomniany konflikt bardzo szkodził całemu środowisku.

Diagnoza wydaje się jednoznaczna – kary dla sędziów zostały cofnięte, a panowie Dolata, Mowlik i Gidaszewski usunięci ze stanowisk w kolegium.

Ci panowie bardzo spolaryzowali środowisko, taki podział nie mógł dłużej trwać. Szukaliśmy rozwiązania, które zagwarantuje, że ten zero-jedynkowy system zniknie. To środowisko powinno trzymać się razem, to są sędziowie, sami są rozjemcami, a nie potrafili wypracować rozwiązania, które nie było konfliktowe. Głęboko wierzę, że ludzie wybrani przez Zbigniewa Cukierta będą w stanie znacznie lepiej funkcjonować. Wiadomo, czasem pojawiają się niesnaski, ale w mojej ocenie ten spór był zbyt duży, dlatego musiałem dokonać zmian.

Chce pan walczyć o wizerunek piłki w Wielkopolsce, a jeden występ Jakuba Pyżalskiego przynosi odwrotny efekt, i to na ogromną skalę.

Zbyt wiele negatywnych emocji zagrało w tej historii. Oczywiście widziałem ten filmik i takie zachowanie nie może mieć miejsca, trzeba umieć pohamować emocje i odnosić się do siebie z szacunkiem, nawet jeśli jesteśmy przeciwnikami. Tego tutaj zabrakło. Nie byłem częścią organu, który udzielił kary, więc ciężko mi oceniać, czy była sprawiedliwa czy nie. Warta to klub z mojego regionu, wiem że niekiedy musi wiązać koniec z końcem i gra w niełatwych rozgrywkach – trudno żebym popierał kary finansowe dla takiego klubu. Chciałbym, żeby nie było ani takiego zachowania, ani tej kary. Oczywiście on się zachował źle, na czym wizerunkowo ucierpiała Warta i cała Wielkopolska. Jako związek jednak nie możemy odpowiadać za zachowanie pojedynczych ludzi, to jednoznacznie dotyczy Warty, my możemy jedynie namawiać, uspokajać i studzić emocje. Ale na pewno to zachowanie było naganne.

Jak będzie wyglądać współpraca WZPN z lokomotywą regionu, Lechem Poznań?

O to trzeba zapytać też samego Lecha. W piątek będę się widział z prezesem Klimczakiem, mamy kilka wspólnych pomysłów. Chcemy na przykład wspólnie objąć patronat nad pewnym projektem. Byłem delegatem Lecha Poznań i myślę, że nasza współpraca będzie się dobrze układać. Na pewno będziemy na siebie otwarci i chętni do wspólnego działania. Każdy pomysł, który będzie napędzał piłkę w Wielkopolsce – a w szczególności młodzieżową – będzie miał nasze poparcie.

Rozmawiał MICHAŁ SADOMSKI

Fot. Facebook.com/ZmieniamyWZPN

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
1
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG
Piłka nożna

U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Bartosz Lodko
3
U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...