Jeszcze dwa lata temu o tej porze holenderscy kibice byli w szampańskich nastrojach. Reprezentacja Oranje, mimo, że nie stawiał na nią kompletnie nikt, wróciła z Brazylii z brązowym medalem i wydawało się, że w kolejnych latach przemiana pokoleniowa w zespole przejdzie bezboleśnie. Ostatnie miesiące to jednak naprzemiennie: boiskowe kompromitacje, kłótnie wśród rządzących i nieudolne próby stworzenia jakiegokolwiek planu na najbliższe lata.
Po tym jak z posady selekcjonera ustąpił Louis van Gaal, jego naturalnym następcą wydawał się być Guus Hiddink, który miał kontynuować myśl poprzednika i swobodnie wprowadzić reprezentację na Euro we Francji. 60-latek nie przepracował jednak nawet roku, a na skutek fatalnych rezultatów został pognany ze swojego stanowiska. Stery przechwycił więc niedoświadczony Danny Blind, który miał wprowadzić do zespołu młodzież i poskładać do kupy cały bajzel. No i przede wszystkim – uratować Euro. Holandia ostatecznie do Francji jednak nie pojechała, a eliminacje zakończyła blamażem. Okazała się gorsza od Czechów, Islandczyków oraz Turków. Lepsza tylko od Kazachstanu i Łotwy…
Ktoś na górze trzepnął więc pięścią w stół. Po turnieju zakasano rękawy i zabrano się do poszukiwania genialnego remedium na wszystkie bolączki. Sztab szkoleniowy miał zasilić Ruud Gullit z którym prowadzono długie i żmudne negocjacje. Negocjacje, które ostatecznie zakończyły się… fiaskiem. 53-latek odrzucił możliwość współpracy z Blindem przez konflikt z federacją i wzajemne animozje z ludźmi kręcącymi się wokół reprezentacji.
O co rozbiły się pertraktacje? Gullit chciał, by w przypadku zwolnienia Blinda mógł renegocjować swoją umowę i – być może – zmienić swoje stanowisko asystenta. Władze federacji nie chciały jednak na to przystać i unikały dorzucenia tego zapisku na umowie. W Holandii dalej więc burdel na całego. Eliminacje do Mundialu w Rosji startują lada dzień, a atmosfera, zamiast stopniowo się poprawiać, jeszcze się pogarsza.
A tak abstrahując od sytuacji pozaboiskowych, spoglądamy na kadrę Oranje i nasuwa nam się tylko jedno pytanie – co się stało, że się zesrało? Dobrze pamiętamy czasy, gdy polscy kibice z zazdrością mogli patrzeć na swoich kolegów z Holandii. Tam – plejada gwiazd. Huntelaar, van Persie, Robben, Sneijder i wielu innych. Co formacja to same tuzy. A dziś? Niesamowicie odwróciły się proporcje. U nas Lewy i Milik, czyli goście którzy co weekend ładują gole w najlepszych ligach świata, Krychowiak czy Glik, a tam? Oprócz paru podstarzałych emerytów choćby Vincent Janssen, który z łatką wielkiego talentu przenosił się do Tottenhamu, ale póki co nie pokazał jeszcze choćby dziesiątej części swojego talentu.
Poza tym ta wyjściowa jedenasta Oranje jest jakaś taka, hm, nieekskluzywna. Anonimowi goście, gwiazdy własnego podwórka, ciągnięci z braku laku po zgrupowaniach faceci, którzy najlepsze lata mają już za sobą. Że duet Lewandowski-Milik zjada Depaya z van Persiem wiadomo, ale w tym momencie nawet Teodorczyk wygląda solidniej od Lensa chociażby. A i w innych formacjach nie mamy się czego wstydzić – bo naprawdę nie sądzimy, by ktokolwiek chciał wymienić Krychowiaka z Linettym i Zielińskim na Klaasena ze Strootmanem, nawet jeśli tych drugich może jeszcze wspierać zbliżający się do emerytury Sneijder. O bloku defensywnym dowodzonym przez Bruno Martinsa Indiego nie wspominamy.
Ktoś tam naprawdę musi złapać to wszystko za pysk i poskładać do kupy, bo aż żal patrzeć jak tak zasłużona drużyna rozmienia się na drobne.