Reklama

Zaskoczyliście mnie. Profesjonalizm jest tu większy niż w Portugalii

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

26 sierpnia 2016, 08:01 • 10 min czytania 0 komentarzy

Oczywiście, niektórzy lekceważą Ekstraklasę, dość krytycznie ją oceniają, ale głównie dlatego, że nie znają jej realiów. Ich zdanie byłoby na pewno lepsze, gdyby wiedzieli, jak tutaj wygląda futbol. Bo w Polsce i kluby, i sami piłkarze mocno się poświęcają, prezentują wysoki poziom profesjonalizmu, wyższy niż w Portugalii – opowiada w rozmowie z Weszło Filipe Goncalves, jeden z ciekawszych letnich transferów do Ekstraklasy, drugi najlepiej oceniany zawodnik Śląska.

Zaskoczyliście mnie. Profesjonalizm jest tu większy niż w Portugalii

Masz świadomość, że trafiłeś do ligi bardzo przychylnej Portugalczykom? Wystarczy cofnąć się do meczu z Lechią – na boisku ty i jeszcze czterech twoich rodaków.

Tak, to dla mnie ważne i przyjemne. Tym bardziej, że po raz pierwszy wyjechałem z kraju i doświadczam czegoś nowego. W Śląsku też jest mi łatwiej, kiedy spędzam czas z Augusto czy Alvarinho. Wiem, że gra tutaj kilku Portugalczyków, że są bracia Paixao, ale nie mieliśmy okazji porozmawiać po meczu.

Grając w Portugalii, słyszałeś, jak im idzie? Marco Paixao jakiś czas temu otwarcie opowiadał, że chce do reprezentacji.

Portugalska prasa pisała o nich, m.in. ze względu na liczbę goli, które strzelali w Śląsku. O tym, że Marco był w wysokiej formie strzeleckiej, trochę się mówiło. To zrozumiałe, bo od kilku dobrych lat trwa u nas dyskusja o tym, kto powinien być „dziewiątką”. Wydaje mi się jednak, że większą wagę przywiązuje się do konkretnych nazwisk i klubów, z którego przyjeżdżają kadrowicze, niż do samych statystyk strzeleckich.

Reklama

Poważnie traktuje się u was Portugalczyków, którzy grają w Ekstraklasie? Nie lekceważy się ich, mówiąc, że to tylko polska liga?

Oczywiście, niektórzy lekceważą Ekstraklasę, dość krytycznie ją oceniają, ale głównie dlatego, że nie znają jej realiów. Ich zdanie byłoby na pewno lepsze, gdyby wiedzieli, jak tutaj wygląda futbol. Bo w Polsce i kluby, i sami piłkarze mocno się poświęcają, prezentują wysoki poziom profesjonalizmu, wyższy niż w Portugalii. Dlatego ta nasza opinia o waszej lidze może być trochę krzywdząca.

Większy profesjonalizm? W jakim sensie?

Patrzę na to, jak funkcjonuje klub, jak pracują trenerzy i jak wygląda codzienne życie w Śląsku. Porto, Benfica i Sporting pewnie działają w ten sam sposób, mogą być nawet bardziej rozwinięte, ale średniak ligi portugalskiej ma wiele braków. Małe rzeczy, które robią różnice. Widzę choćby, że w Polsce przywiązuje się wagę do samopoczucia zawodników, ich aktualnych potrzeb i formy. Skoro tutaj piłka jest bardziej fizyczna, to trener kładzie większy nacisk na siłownię i dodatkowe ćwiczenia. Kiedy kończymy mecz, to najważniejsze jest, by piłkarz się zregenerował i był jak najszybciej w optymalnej dyspozycji – dla wszystkich wokół to priorytet. W Portugalii pomachaliby ci na pożegnanie i powiedzieli, że widzimy się jutro, bez żadnego zainteresowania, czy dobrze się czujesz, czy nic cię nie boli. Dla mnie to ma znaczenie.

Gdybyś porównywał do wielkiej trójki w Portugalii, doszedłbyś na pewno do innych wniosków, ale mimo wszystko – dla mnie to pewne zaskoczenie.

Jako młody chłopak trafiłem do Bragi i różnice między tym klubem a np. Moreirense były bardzo duże. Miałem 19 lat, od razu zwracali uwagę na sposób, w jaki się prowadzę i jak wyglądam. Przekazali mi wytyczne do konkretnych ćwiczeń, rozpiski na siłowni czy zwiększenia budowy ciała. W wielu innych zespołach takich wskazówek nie usłyszysz. Ale rozumiem też, że w Polsce, gdzie liga jest bardziej siłowa i fizyczna, przygotowania muszą być dłuższe i bardziej złożone.

Reklama

I jak twoi znajomi dziś reagują, gdy mówisz, gdzie dziś grasz?

Reagują mniej więcej tak, jak ja, kiedy otrzymałem ofertę ze Śląska. Nie wiedzą, czego oczekiwać, są dość sceptyczni. A trzeba tutaj przyjechać, żeby przekonać się na własnej skórze – zobaczyć sposób pracy i profesjonalizm, wyjść na duży stadion we Wrocławiu, zagrać przed tysiącami kibiców…

… z tymi kibicami to ostrożnie. Większość stadionu jest pusta.

Ale nawet, kiedy występujesz przed ośmioma-dziesięcioma tysiącami ludzi, jest to dobry wynik. W Portugalii natomiast co tydzień grasz dla dziewięciuset widzów, aż w końcu jedziesz na stadion Porto.

Ten przeskok nie jest problemem? Co tydzień grasz dla tysiąca ludzi, aż nagle czeka cię wyjazd na Estadio do Dragao.

Czterdzieści tysięcy ludzi… Pojawiasz się na stadionie, widzisz tych wszystkich kibiców i czujesz motyle w brzuchu. Fajne uczucie, odrobina nerwów, adrenalina. Pytanie, jak w takiej sytuacji zareagujesz, czy ta trema cię nie pokona. Myślę jednak, że nastawienie drużyn, które przyjeżdżają do Porto, w ostatnich latach się zmieniło. Kiedyś zawodnicy pytali się między sobą, ile można przegrać, by nie było wstydu, dziś – są bardziej odważni, chcą podjąć ryzyko i sprawić niespodziankę. Ale nadal przepaść między mniejszym klubem a wielką trójką jest ogromna. To inna półka i sportowa, i finansowa.

Masz przyjemne wspomnienie z takimi meczami?

Pamiętam, jak z Estoril – prowadził nas wtedy Marco Silva, przyszły trener Sportingu – jechaliśmy na Estadio do Dragao. Podkreślano wtedy, że Porto nie przegrało u siebie od bodaj pięciu lat. A nam się udało wygrać! Zaraz potem posadę stracił ich trener, Paulo Fonseca. To była dla nas wielka sprawa.

Jak doszło do tego zwycięstwa?

Byliśmy wtedy świetnie zorganizowanym zespołem – wygraliśmy na Estadio do Dragao, a u siebie zaliczyliśmy z Porto remis. Ze Sportingiem podobnie: remis w domu i zwycięstwo na Estadio Jose Alvalade. Z tych wielkich drużyn dwukrotnie lepsza była jedynie Benfica. Spora w tym była oczywiście zasługa trenera Silvy. To on za każdym razem powtarzał nam, byśmy grali o zwycięstwo, niezależnie od przeciwnika. Chciał, byśmy na boisku robili to, co zawsze, by klasa rywala nam w tym nie przeszkadzało. Podobało mi się, że Silva w takim momencie mówił: „Grajcie tak, jak najlepiej potraficie. Zbyt wielu ludzi was ogląda, byście mieli nie cieszyć się grą”. To duża umiejętność trenera, by przed meczem z wielkim zespołem rozmawiać w ten sposób z piłkarzami. Myślę, że niewielu to potrafi.

Nie jest to pierwszy raz, kiedy podkreślasz rolę tego trenera.

Bo to Silva ściągnął mnie z Moreirense do Estoril, to z nim wystąpiłem w Lidze Europy i zająłem czwarte miejsce, najwyższe w historii klubu. Mieliśmy świetny zespół, bardzo dobrych piłkarzy, ale i on wykonał fantastyczną robotę, za którą byliśmy mu wdzięczni. Generalnie jego codzienna praca nie różniła się specjalnie od innych trenerów, ale sposób rozmowy z zawodnikami, nawiązywany kontakt – owszem. Wystarczyło zamienić z trenerem parę słów, by wiedzieć, że chce się dla niego grać i dla niego zostawiać dodatkowe dziesięć procent na boisku. Jego osobowość inspirowała zawodników.

Poza tym, ja zawsze miałem szczęście do trenerów, na których trafiałem. Każdy z nich miał swoje zalety, a Marco był najlepszy w motywowaniu, rozmowie i relacji z zawodnikami.

Mogłeś kiedyś trafić do któregoś z największych klubów w Portugalii?

Kiedy miałem 19 lat i zaliczyłem pierwsze mecze w Bradze, otrzymałem telefon, że jest możliwość transferu do Porto. Żadne oferta jednak nie wpłynęła.

Braga, 19 lat, do tego reprezentacja Portugalii U-20. Obiecujący początek.

To prawda, miałem tego świadomość. Muszę przyznać, że oczekiwałem względem swojej kariery dużych rzeczy…

… które nie nadeszły.

Nie uważam tak. Myślę, że miałem, nadal mam udaną karierę. Jeśli jednak pytasz mnie, czy w tamtym etapie kariery moje oczekiwania były większe, to tak – były większe.

Masz poczucie, że mogłeś zrobić coś lepiej?

Nie wiem. Kiedyś, jako 17-latek, dostałem radę od starszego kolegi: „Każdego dnia pracuj tak, by trener nie mógł powiedzieć na ciebie złego słowa, nie daj mu żadnego pretekstu do negatywnej opinii”. I z tą myślą wychodziłem na każdy trening. Może nie wszystko wychodziło mi na boisku, może popełniałem błędy, ale zostawiałem serce i widać było ambicję. Wiadomo, w piłce czasem potrzebujesz szczęścia, właściwej decyzji. Kiedyś dostałem dwie podobne finansowo oferty – z Estoril i Academiki Coimbry. Pierwszy klub był oddalony o 300 kilometrów od mojego domu i miał grać w Lidze Europy, drugi – znacznie bliżej rodziny i przyjaciół. Ale wiedziałem, że dla mnie jako profesjonalnego piłkarza lepsze będzie Estoril.

I to był dotychczas twój najlepszy czas?

Tak sądzę. Przychodziłem jako dojrzały zawodnik, z pewnym bagażem doświadczeń. Czułem, że znajduję się w dobrym położeniu, że mogę wnieść coś do drużyny. Nie zawsze grałem, ale zostało mi świetne wspomnienie.

Dlaczego przez tyle lat nigdy nie wyjechałeś z Portugalii?

Miałem różne propozycje: z Rumunii, Cypru czy drugiej ligi hiszpańskiej. Po pierwsze, czasem dochodziłem do wniosku „Kurde, mam 25 lat, jest jeszcze szansa wskoczyć na najwyższy poziom w kraju”. Po drugie, niekiedy wydawało mi się, że nie jestem na taki wyjazd gotowy. Zmiana to zmiana, bardzo istotny proces. Jeżeli nie masz do niej przekonania, może to zadecydować o niepowodzeniu. Teraz poczułem, że jestem wystarczająco dojrzały, by spróbować nowego doświadczenia. I uważam, że transfer do Śląska to dobry pomysł.

Kluby w Portugalii przechodzą teraz finansowy dołek?

Niektóre mają problemy finansowe. Ja, powiem szczerze, że nigdy się z tym nie zmagałem. Mam znajomych w klubach, gdzie nie płacą np. przez dwa miesiące, ale dla nich to już nie problem, przyzwyczaili się.

Ale coraz więcej zawodników przyjeżdża do Polski. Ekstraklasa staje się dla was atrakcyjniejsza?

Po części na pewno. Ale wielu zawodników wciąż ma niewielką wiedzę na temat waszej ligi, nie jest do takiej propozycji przekonana. Gdyby jednak zobaczyli profesjonalizm i sposób pracy w Polsce, byliby pod takim wrażeniem, jak ja.

A aspekt finansowy?

Sporting, Porto, Benfica czy Braga są poza zasięgiem reszty stawki. Myślę jednak, że w Polsce można otrzymać nieco większe pieniądze niż w przeciętnym portugalskim klubie.

Śląsk też już nie jest w polskiej czołówce.

Znam historię tego klubu, wiem o mistrzostwie sprzed pięciu lat. Może nie wygramy ligi, ale zostawimy serce na boisku i za każdym razem powalczymy o trzy punkty. Z Legią czy Lechem, najlepszymi drużynami w Polsce, nie przegraliśmy.

Czułeś na boisku z Legią, że to mistrz kraju?

Koledzy mówili mi przed meczem, że to najlepszy zespół w Polsce, że musimy uważać, ale w trakcie gry tego nie czułem. W Portugalii od pierwszej minuty wiesz, że po drugiej stronie znajduje się wielki zespół. Możesz ich zaskoczyć, możesz strzelić im gola, ale nie będziesz miał chwili wytchnienia. Nie powiem, że z Legią nie grało się ciężko, ale na pewno nie grało się najciężej.

Zwróciłeś w naszej rozmowie uwagę, że jesteś piłkarzem bardziej technicznym. W Portugalii kładzie się na to znacznie większy nacisk.

Trener Śląska już na powitaniu żartował do mnie: „Wy w Portugalii nie chodzicie na siłownię?”. Rzeczywiście, raczej nie chodzimy. Zdarza się rozciąganie, rozwój ciała czy lekkie zajęcia, ale nie kładzie się na to większego nacisku. U nas zdecydowaną większość czasu spędza się na boisku, choć mam też świadomość, że specyfika polskiej ligi i jej aspekt fizyczny wymagają większego treningu siłowego. Różnica polega na tym, że w Portugalii na siłownię idziesz dodatkowo, jako drobne uzupełnienie, już po zajęciach.

Tobie, Portugalczykowi to odpowiada?

Ważne jest, by umieć grać w piłkę i mieć umiejętności techniczne, ale trzeba sobie zdawać z realiów ligi, w której się występuje. W Polsce są silni piłkarze z atutami fizycznymi, a ja muszę się im przeciwstawić. Zajęcia na siłowni to etap przygotowań, ważna praca do wykonania. Ale w Śląsku cały czas trenujemy z piłkami, to podstawa, choć koledzy mówią, że mieli różnych szkoleniowcem. Mnie współpraca z trenerem Rumakiem, jego podejście i pomysł się podobają. Mimo że nie mogę z nim płynnie porozmawiać w swoim języku, sposób komunikacji  i codzienne zachowania budują jego mocną relację z zespołem. Dostrzegam tu podobieństwa do Marco Silvy.

Jedyne dwie bramki z Pogonią, które strzeliliście w pierwszych meczach, padły po stałych fragmentach gry. To było wyćwiczone, prawda?

Tak, zdecydowanie. Nie jest łatwo w spotkaniu o stawkę powtórzyć schematy ćwiczone na treningach, ale nam się to wtedy udało dwa razy. I słowa uznania dla trenera – pokazał takimi przykładami, że jego pomysły przynoszą sukces.

Szukałem na twój temat artykułów w portugalskich mediach, ale ciężko znaleźć jakiekolwiek dłuższe rozmowy z tobą.

Szanuję waszą pracę, ale nie podoba mi się, że niekiedy mijacie się z prawdą. W Portugalii niektóre mecze oglądałem z trybun i widziałem dziennikarzy, którzy zamiast patrzeć na mecz – oglądali coś na laptopie. A potem ci sami goście pisali, co się działo na boisku i wystawiali piłkarzom oceny.

To akurat możliwe, bo czasem po meczach, w których grają Polacy, sprawdzamy noty w zagranicznej prasie, również portugalskiej, i łapiemy się za głowę.

I masz poczucie, że oglądałeś zupełnie inne spotkanie, prawda? Denerwuje mnie to, że kibice, którzy nie widzieli meczu i następnego dnia sięgnęli po gazetę, otrzymują informację „z palca” o notach dla zawodników. W ten sposób wyrabiają sobie o nich błędne zdanie… Kilka lat temu wygrałem jakiś mecz z Pacos de Ferreira. Noty były na w miarę równym poziomie, tak 3-4, rezerwowy, który wszedł na minutę miał 1, a przy moim nazwisku – choć spędziłem większość czasu na boisku – 0. Zaliczyłem dobry występ, ale zostałem oceniony tak, jakbym przesiedział półtorej godziny na trybunach. Wściekłem się, prosiłem w klubie, by załatwili mi numer do tego gościa, ale w końcu przekonano mnie, że to strata czasu. Mimo wszystko, tego typu sytuacje sprawiły, że mam dziś ograniczone zaufanie do mediów.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

jS0lbE9

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...