Lubił się zabawić. Na pytanie o to, jak często uprawia seks, odpowiadał „ale z żoną?”. Spóźniał się na większość treningów, jeszcze w Madrycie skasował radiowóz, na koncie miał też ucieczkę przed policją. Jego kariera to modelowy przykład, jak nie powinien prowadzić się piłkarz. Zanim jednak wielki talent rozmienił na drobne, zdążył zachwycić całą piłkarską Hiszpanię. Royston Drenthe.
Gdy trafiał do Realu Madryt, był wymieniany wśród absolutnie największych talentów młodego pokolenia na świecie. Wymowne, że Feyenoord w całej swojej historii tylko raz sprzedawał piłkarza drożej – rok przed Drenthe za Dirka Kuyta Liverpool zapłacił 4 miliony euro więcej niż 14 wyłożone przez „Królewskich”.
I tak jak wyjście z Realu, gdy nikt w klubie nawet nie pomachał mu na do widzenia, miał żałosne, tak wejście zaliczył z gatunku takich, że trzeba się było zacząć zastanawiać, którą trybunę na Santiago Bernabeu trzeba będzie kiedyś nazwać jego nazwiskiem.
Szybko zaczął się jednak zjazd. Hercules Alicante, Everton, Ałania Władykaukaz, Reading, Sheffield Wednesday, Erciyesspor… A dziś? Od kilku tygodni Drenthe nie potrafi znaleźć pracodawcy, po tym jak na początku lipca okazał się niepotrzebny w Baniyas SC, klubie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Przykre, ale mimo wszystko zasłużone położenie.