Kiedy dziesięć miesięcy temu w Poznaniu zwalniano Macieja Skorżę, można było mieć mieszane uczucia. Z jednej strony ligowe wyniki drużyny były fatalne (zwycięstwo, dwa remisy i osiem porażek), z drugiej w pamięci pozostawało wywalczone mistrzostwo Polski oraz awans zespołu do fazy grupowej Ligi Europy. Dziś Jan Urban też jest z drużyną na samym dnie, ale – co paradoksalnie może być dla “Kolejorza” lepsze – osiągnął to znacznie szybciej, bo już po czterech meczach. Pomimo braku symptomów poprawy, jest wielce prawdopodobne, że – mimo wszystko – tym razem po jedenastu kolejkach Lech jednak nie będzie ostatni. Inna sprawa, że Urban nie dał prezesom jakichkolwiek argumentów, by ci mieli wykazać się w stosunku do niego porównywalną cierpliwością co przy Skorży.
Jedyne, co Urbanowi w Poznaniu wyszło, to tak zwany efekt nowej miotły. Dostał drużynę, na której personalia, przygotowanie fizyczne czy nawet wypracowane schematy taktyczne nie miał najmniejszego wpływu i potrafił dać jej impuls do lepszej gry, dzięki czemu do końca roku udało się wygrać siedem spotkań w lidze. A później było już tylko gorzej. Im większe piętno odciskał na drużynie, im więcej aprobował transferów, organizował przygotowań i wprowadzał pomysłów taktycznych, tym zespół wyglądał słabiej. I dziś jest cieniem samego siebie.
Jeżeli można mówić o autorskim Lechu Urbana, to byłby to Lech z 2016 roku. Zespół, który od stycznia do sierpnia przegrał jedenaście meczów w lidze i jeden w Pucharze Polski, co jest wynikiem wręcz niewiarygodnym. Dwanaście porażek! Dość napisać, że na poziomie Ekstraklasy i pierwszej ligi nie ma zespołu, który w tym roku przegrał więcej spotkań. Co więcej, Lech goni nawet Dolcan Ząbki, który zimą wycofał się z rozgrywek i zanotował piętnaście walkowerów. Tak naprawdę nie ma w Polsce poważnego klubu, w którym kibice z taką regularnością musieli oglądać porażki. A przecież mówimy tu o Lechu Poznań, finansowej i marketingowej maszynie, a nie o jakimś Rozwoju Katowice.
Tegoroczny bilans ligowy Lecha to sześć zwycięstw, trzy remisy i jedenaście porażek. 20 bramek strzelonych i 30 straconych. Nie trzeba specjalnie znać się na piłce, by orzec, że oglądanie tej drużyny to ostatnio prawdziwa udręka. Wstyd na trybunach i wstyd w mediach, gdzie raz na jakiś czas pokazuje się ligową tabelę. Nasuwa się więc proste pytanie – jak wiele jeszcze drużyna musi zaliczyć kompromitacji i jak wiele ciosów musi spaść na kibiców, by w Poznaniu zdecydowano się coś zmienić i wdrożyć plan naprawczy?
Bo to już nie jest tylko chwilowy problem. To kryzys od samego początku roku. I naprawdę nie wypada go tłumaczyć nieradzeniem sobie z presją, co po meczu z Koroną starał się zrobić Jan Urban. Tego typu wypowiedzi pogłębiają tylko wrażenie, że trener Lecha nie do końca wie gdzie leży problem i jak należałoby go rozwiązać.
Fot. FotoPyK