Kiedyś? Goniący za przeciwnikiem do utraty tchu. Rzucający się do gardeł i potrafiący zabiegać każdego rywala. Kreatywni, z przygotowanymi schematami na każdą sytuację, w której można skorzystać z atutu stojącej piłki. Mający do perfekcji rozpisane wszystko to, co musi wydarzyć się w polu karnym, gdy z lewej strony piłkę na doskonale ułożoną lewą stopę dostaje Mraz. W pełni zasługujący na nadane im miano „Piastelony”.
Dziś? Apatyczni. Mający problem ze stworzeniem sobie sytuacji strzeleckiej przez ponad godzinę meczu przeciwko przetrzebionej przed sezonem Koronie Kielce. Zbierający u siebie oklep od IFK Goeteborg, zanim jeszcze przygoda w pucharach zdążyła się na dobre rozkręcić. Zagubieni, opuszczeni przez trenera, który doprowadził ich na szczyt własnych możliwości. Właściwie – jak to się stało, że w tak krótkim czasie wszystko się tak bardzo spieprzyło?
Spójrzmy na to, jak wyglądał skład Piasta sprzed roku z wygranego 2:1 meczu z Legią, od którego w Gliwicach zaczęto wierzyć, że oto tworzy się drużyna zdolna do rzeczy wielkich, przynajmniej na krajowym podwórku. Ale i taka, której w formie z jesieni 2015 pewnie nie powstydzilibyśmy się pokazać w Europie:
Szmatuła – Osyra, Pietrowski, Hebert – Szeliga, Murawski, Żivec, Vacek, Mraz – Barisić, Nespor
A oto, jak wyglądało to w ostatnim ligowym wyrobie meczopodobnym (z obu stron) z Koroną:
Szmatuła – Sedlar, Hebert, Korun – Mokwa, Pietrowski, Murawski, Mraz – Szeliga, Żivec, Badia
Cztery zmiany. A przecież z ławki z Legią wszedł wtedy zresztą Korun i Badia, a przeciwko Koronie trener Jiri Necek w drugiej połowie puścił w bój Barisicia. Z kolei akurat podmianka Osyry na Sedlara wcale nie dała się jakoś bardzo mocno odczuć, choć czy była konieczna, to już akurat mocno dyskusyjne. Jakkolwiek spojrzeć – wielkiego rozbioru Piasta więc nie było, a w zasadzie cięcia można sprowadzić do dwóch nazwisk, z którymi nieodłącznie było związane odejście trzeciego – trenera Latala. Vacek i Nespor.
I już nawet nie chodzi o to, że ich akurat nie udało się zatrzymać, bo o tym napisano już wszystko. O tym, że będzie to zadanie potwornie trudne wiedziano z kolei od dawna, podobnie jak rok wcześniej w Gliwicach mieli świadomość, że od nowego sezonu trzeba sobie radzić bez Kamila Wilczka i Konstantina Vassiljeva. Chodzi bardziej o to, że tym razem nie było planu B. Tak jakby mając świadomość, że w każdej chwili strategia z tak udanej kampanii może spłonąć, nie wyposażyć się w choćby jedną sprawną gaśnicę.
Jak bowiem wyglądały konkretne ruchy Piasta w tym temacie? W sparingach przetestowano jednego napastnika, który mógłby zapełnić ewentualną lukę po Nesporze – Czecha Libora Žondrę. I już nie będziemy się nad nim znęcać mówiąc, że mimo 27 lat na karku nie wyściubił nosa poza drugą ligę czeską. Bo to i tak dobrze, że dano mu szansę pokazania się. Na ewentualną lukę po Vacku klub sprawiał wrażenie kompletnie nieprzygotowanego. Sorry, ale ściągnięcie Michała Masłowskiego, który od półtora roku nie dał ćwierć sygnału, że nie zapomniał na czym polega gra w piłkę na przyzwoitym poziomie, wyglądało dla nas raczej na coś w stylu strzału rozpaczy. I to takiego, który z dużym prawdopodobieństwem wyląduje na dachu stadionu. Na próbę udobruchania Radoslava Latala, który poczuł się zwyczajnie zrobiony w jajo. Bo wiedział, że choć jakość składu poszła mocno w dół, to oczekiwania wobec jego osoby bynajmniej nie spadną.
Najsmutniejsze jest to, że Piast nie potrafił wyciągnąć nauki z czegoś, co już rok wcześniej zrobił doskonale. Wtedy, gdy z klubem pożegnali się wspomniani Wilczek i Vassiljev również wydawało się, że drużyna bez dwóch swoich filarów runie. W analogicznej sytuacji zareagowano jednak tak, że praktycznie od początku przygotowań, do dyspozycji trenera byli potencjalni następcy – napastnik po kontuzji, ale przed urazem prezentujący dobry poziom w mocnej w czeskich warunkach Mladzie Bolesław (a wraz z nim kolejny materiał na snajpera, bo przecież oprócz Nespora, z Zawiszy przychodził też Barisić) oraz pomocnik, któremu nie powiodło się we Włoszech, ale który za piękne oczy i sympatyczną buzię do Serie A nie trafił.
Wtedy jeszcze w Gliwicach rozumieli, że klasowego zawodnika warto zastąpić innym klasowym zawodnikiem. W tym roku postanowili sprawdzić, czy da się wypełnić luki w składzie na cwaniaka, bardziej po taniości. Zastępując dwóch liderów powietrzem.
Podpowiemy. Z dobrego serca, póki jeszcze nie jest za późno. Ni ch No nie da się.
fot. 400mm.pl