Fart? Też, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. W ostatnich pięciu latach legioniści cztery razy grali w fazie grupowej Ligi Europy, zbierali punkty do rankingu, aż zebrało się ich tyle, że przy odrobinie szczęścia udało się być w grupie drużyn rozstawionych (…) Przejście Dundalk będzie oznaczało, że do kasy stołecznego klubu trafi przynajmniej 15 mln euro, czyli kwota przekraczająca połowę rocznego budżetu mistrzów Polski. Za zwycięstwo w grupie UEFA płaci 1,5 mln euro, za remis trzecią część tej kwoty. Jednak najpierw trzeba pokonać Irlandczyków, a dopiero potem liczyć pieniądze – czytamy dziś w Przeglądzie Sportowym.
FAKT
Portugalia na 5.
W meczu Śląska z Lechią może zagrać aż pięciu Portugalczyków. W Lechii błyszczą bracia Mario i Flavio Paixao, a w Śląsku bohaterem początku sezonu jest Filipe Goncalves. – Czekałem na taki portugalski mecz w mojej nowej lidze. Portugalczycy mają wielu dobrych piłkarza, no a od lipca jesteśmy krajem mistrzów Europy. To zobowiązuje. W sobotę na pewno każdy z nas zrobi wszystko, żeby mecz kibicom spodobał się wyjątkowo – mówi Goncalves, który jako defensywny pomocnik w ostatnim ligowym meczu strzelił swojego pierwszego gola od ponad trzech lat.
Kilka drobnych spraw:
– Piłkarze Zagłębia liżą rany
– Bruk-Bet zagrał Dawida Nowaka sprzed nosa Pogoni
– Przedostatni mecz Urbana w Lechu?
Obok są też teksty z wczorajszych meczów ligowych. Stronę dalej – kilka zdań po losowaniu Legii. Trafili na kopciuszka.
Dundalk FC będzie ostatnią przeszkodą Legii w eliminacjach Ligi Mistrzów. Polska drużyna trafiła na teoretycznie najłatwiejszego rywala z potencjalnych. Takiej szansy na fazę grupową Champions League nie było nigdy i może się nie powtórzyć.
W ramkach przeczytamy też o tym, że właścicielowi Wisły grozi 10 lat więzienia, a Rafał Gikiewicz podpisał kontrakt z Freiburgiem. Wszystko to już wiemy.
GAZETA WYBORCZA
Piłka na mocnym aucie. Dziś tylko tekst o wypracowanym szczęściu Legii.
W 2001, 2002 i 2008 r. na drodze mistrza Polski do LM stawała Barcelona. W 2004 r. – Real. W 2016 r. stoi mistrz Irlandii, o istnieniu którego niewielu miało dotąd pojęcie. Liga irlandzka zajmuje w rankingu UEFA 41. miejsce. Rok temu podobne szczęście miało Dinamo Zagrzeb, które weszło do LM po ograniu albańskiego Skënderbeu Korçë, mistrza ówczesnej 42. ligi w Europie. Na szczęście Legia sobie jednak zapracowała. Pierwszy raz w historii mistrz Polski był rozstawiony w losowaniu decydującej rundy spotkań. Warszawski klub pracował na to od 2011 r., przebijając się dwukrotnie do 1/16 finału Ligi Europy oraz dwukrotnie do fazy grupowej. Zdobył tyle punktów, że wystarczyło, by w II rundzie wylosować mistrza Bośni i Hercegowiny, w III – Słowacji, a w IV – sensację kwalifikacji Dundalk. “Szczęściu trzeba umieć pomagać” – napisał na Twitterze prezes Bogusław Leśnodorski. – Losowanie było szczęśliwe, ale apeluję o spokój – mówi jednak trener Legii Besnik Hasi. – Oni też się cieszą, że wylosowali właśnie nas. Nie jesteśmy jeszcze w LM – mówił. Legia uniknęła lepszych drużyn od Irlandczyków: Dinama, Łudogorca, FC Kopenhagi. Ale trafia na rywala, który będzie najbardziej zmotywowany ze wszystkich. We wtorek Dundalk pobił 3:0 stałego uczestnika LM – BATE.
SUPER EXPRESS
Polacy warci ponad 100 mln euro.
Czegoś takiego w historii polskiej piłki jeszcze nie było. Dzięki transferowi Piotra Zielińskiego (22 l.), który w czwartek przeszedł do Napoli, pękła granica 100 milionów euro, jakie zagraniczne kluby zapłaciły tego lata za polskich piłkarzy!!! O tym, z jak wyjątkowym zjawiskiem mamy do czynienia, świadczy fakt, że transferowy rekord Polski, ustanowiony przez Jerzego Dudka w 2001 roku (7,1 mln euro z Feyenoordu do Liverpoolu) tego lata został pobity aż CZTERY razy. Najpierw zrobił to Grzegorz Krychowiak, przechodząc z Sevilli do PSG za 28 mln euro. Kilkanaście dni później Kamil Glik, przeniósł się z Torino do Monaco za 11 mln. Wszystkich przebił następnie Arkadiusz Milik (Ajax – Napoli, 32 mln), a do setki polski futbol dobił dzięki Zielińskiemu (około 15 mln euro, Udinese – Napoli). Przy tych gigantycznych kwotach transfery Kapustki, Błaszczykowskiego, Linettego i Drągowskiego wyglądają skromnie, choć przez ostatnie lata takie kwoty przy transferach polskich graczy padały bardzo rzadko. – Na pewno to transferowe szaleństwo jest w sporej mierze efektem Euro – mówi “Super Expressowi” Zbigniew Boniek. – Moim zdaniem 90 proc naszych piłkarzy zyskało na wartości dzięki temu turniejowi.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Autostrada do Ligi Mistrzów w cieniu rywalizacji o medale w Rio.
Na pytanie, gdzie jest ta Legia, odpowiadam… – zaczynamy od felietonu Tomasza Włodarczyka.
23 sierpnia 1995 roku wylądowała w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Kończące transmisję meczu mistrza Polski z IFK Göteborg zdania Dariusza Szpakowskiego przeszły do historii telewizji. W Warszawie ponad dwie dekady czekają na powtórkę tamtych wydarzeń. Piłkarska rzeczywistość zmieniła się o 180 stopni, a polskie kluby co roku omija uczta związana z rozgrywkami Champions League. Po wyeliminowaniu AS Trenčin Legia jest o dwa małe kroki, aby dostać się na salę balową, której drzwi były przed nią zaryglowane od tak dawna. Ze Słowakami legioniści męczyli się niemiłosiernie, ale nie zgadzam się z opiniami, że rywal był lepszy piłkarsko. Jasne, Trenčin udowodnił, że szkoli fajną i utalentowaną młodzież. Kilka razy postraszyli przebojowością, odwagą i świeżością. Byli jednak mało zdyscyplinowani, tragiczni w obronie, co Legia powinna wykorzystać więcej niż raz. Mistrzom Polski brakowało w dwumeczu jakości, kłuł w oczy brak ostatniego podania, kulał atak pozycyjny. Zaimponował mi za to Besnik Hasi, z którego wyszedł krawiec co kraje, jak mu materiału staje. Albańczyk zdawał sobie od początku sprawę z ograniczeń. Sprawnie cerował dziury w swoim garniturze. Legia nie zademonstrowała stylu, dawała się zdominować, ale czyż nie liczy się efekt? Mimo problemów, awansowała. Bez fajerwerków, ale cieszyła efektywność, która liczy się najbardziej. Futbol to nie łyżwiarstwo figurowe. Legia podtopiona utrzymała się na powierzchni i płynie dalej. W czterech meczach eliminacyjnych straciła jednego gola.
Na tej samej stronie publikuje Mateusz Borek: Legia nie wygra w szatni.
Spójrzcie, w jakim miejscu jest Legia. Wywalczyła dublet, dostała dużo pieniędzy za udział swoich zawodników w EURO 2016, dobrze zarobiła na piłkarzach, którzy z klubu odeszli. W III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów wyeliminowała słowacki AS Trenčin, nie tracąc w dwumeczu żadnego gola, a przecież rywal miał zawodników z dużym potencjałem ofensywnym. A teraz w piątkowym losowaniu trafiła na irlandzki Dundalk i nieprawdopodobny sukces sportowy, a przy tym finansowy, jakim byłby awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, jest bardzo blisko Legia jest oczywiście faworytem rywalizacji. Po Irlandczykach spodziewam się agresywnej, fizycznej piłki, nastawionej na atak. Zawodnicy Dundalk już i tak bardzo wiele osiągnęli. Słyszałem, że sam prezydent Irlandii gratulował im pokonania 3:0 BATE Borysów, co dało awans do IV rundy. Legioniści nie wygrają jednak tego meczu w szatni. Trzeba będzie wszystko wybiegać i nie będzie tak łatwo, bo to zespół dobrze ułożony przez swojego trenera – Stephena Kenny’ego.
Legia mocno pracowała na szczęście.
Fart? Też, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. W ostatnich pięciu latach legioniści cztery razy grali w fazie grupowej Ligi Europy, zbierali punkty do rankingu, aż zebrało się ich tyle, że przy odrobinie szczęścia udało się być w grupie drużyn rozstawionych. Kiedy prowadzący ceremonię losowania wyciągnął kartkę z napisem „Dundalk FC”, a następnie „Legia Warszawa”, wszystkie życzenia największych optymistów zostały spełnione. Mistrz Irlandii nie jest zespołem przypadkowym, ale zdecydowanie najsłabszym z potencjalnych rywali. Nie pompując balonika, nie przesadzając z oczekiwaniami, ale realnie oceniając szanse – tego zepsuć się nie da i nie można. Takiej szansy na Ligę Mistrzów nigdy nie było i nie będzie. Czas zakończyć dwie dekady posuchy. Ale do tego zostało postawienie dwóch kroków. Przy Łazienkowskiej może nie zapanowała euforia, ale uśmiechy nie schodziły z twarzy pracowników klubu. Trener Besnik Hasi musiał tonować nastroje. (…) Przede wszystkim w aspekcie finansowym. Przejście Dundalk będzie oznaczało, że do kasy stołecznego klubu trafi przynajmniej 15 mln euro, czyli kwota przekraczająca połowę rocznego budżetu mistrzów Polski. Za zwycięstwo w grupie UEFA płaci 1,5 mln euro, za remis trzecią część tej kwoty. Jednak najpierw trzeba pokonać Irlandczyków, a dopiero potem liczyć pieniądze. Wiadomo, że przy takim zastrzyku finansowym legionistom byłoby łatwiej sfinansować budowę ośrodka treningowego dla akademii. Mogliby podnieść poprzeczkę zarobków, zatrudnić lepszych piłkarzy. I wypracować roczne przychody na poziomie 200 mln zł. Na ten sezon planowane było 125 mln wpływów, z pieniędzmi od UEFA udałoby się osiągnąć tę magiczną kwotę, bo oprócz wspomnianych premii dojdą jeszcze dodatkowe, z praw marketingowych.
Spoglądamy w pomeczówkę z derbów Krakowa. Miasto wciąż należy do Pasów.
Przed rokiem derby na stadionie Cracovii z przytupem rozpoczęła Wisła, która szybko wyszła na prowadzenie, tym razem ostro ruszyły Pasy. Marcin Budziński ruszył do bezpańskiej piłki i pięknym rogalem wprowadził ją do siatki wiślaków. – Fajnie to wyszło. To był chyba mój pierwszy kontakt z piłką, ale od tego jestem, by takie okazje wykorzystywać – mówi. On na początku tego sezonu jest w wysokiej formie. – Wygląda bardzo solidnie, szkoda tylko, że wciąż zdarzają mu się długie momentu przestoju. Na takim poziomie piłkarz nie może znikać na długie minuty, a Marcinowi wciąż się to zdarza – ocenia swojego piłkarza Jacek Zieliński. Tak mówił przed derbami, a spotkanie z Wisłą pokazało, że Budziński pracuje, by to zmienić. W pierwszej połowie miał jeszcze jedną okazję, ale tym razem nieco źle przyjął piłkę i zdołał wyłuskać mu ją wracający Denis Popović. (…) Mecz był kolejnym dowodem na to, że układ sił w Krakowie nieco się zmienił. Wisła nie wygrała na stadionie przy ul. Kałuży od 2010 roku. Biała Gwiazda przegrała trzeci mecz z rzędu, bilans bramkowy tych spotkań to 2:8, takich problemów Wdowczyk jeszcze w Krakowie nie miał. Przed derbami postanowił wrócić do ustawienia z czwórką obrońców, blefował także, że ma do dyspozycji wszystkich piłkarzy, chociaż wiedział już, że nie zagra ani Boban Jović, ani Richard Guzmics.
Włoska robota Polaka.
Wchodząc do rzymskiej kliniki Villa Stuart, gdzie przechodził testy medyczne przed podpisaniem pięcioletniego kontraktu z Napoli, Piotr Zieliński oblegany przez lokalnych dziennikarzy, nie wydawał się speszony tłumem. Nie uciekał od odpowiedzi, jak jeszcze kilka dni temu w tym samym miejscu Arkadiuzs Milik. – Jestem tutaj, by wygrywać. Arek opowiadał wiele świetnych rzeczy o pierwszych dniach w klubie. Forza Napoli – powiedział bez cienia zawahania, dziennikarce Elonorze Marini. Jednak do zdobycia takiej swobody w zachowaniu i pewności siebie w Italii potrzeba było pięciu lat. – Wiedzieli, że to ogromny talent, ale po moim odejściu połasili się na 100 tysięcy euro od Udinese i go sprzedali – narzekał Franciszek Smuda, gdy działacze Zagłębia Lubin zaakceptowali w 2011 roku ofertę zespołu z północy Włoch, mającego opinię najlepiej pracującego klubu z młodzieżą na Półwyspie Apenińskim.