To zdecydowanie najmocniej elektryzujące piłkarską społeczność derby nad Wisłą. Dwa kluby, których obiekty – w linii prostej – dzieli jakieś 700 metrów i kawał pięknej historii. Jeszcze do niedawna faworyt tych spotkań był jeden i rzadko kiedy Cracovia mogła nawiązać równorzędną walkę. Czasy się jednak zmieniły i dziś, gdyby typować, nieco większe szanse mają właśnie Pasy.
Bardzo mocno życzylibyśmy sobie, by ten dzisiejszy mecz dostarczył nam czegoś, co moglibyśmy dorzucić do naszej rubryki „naj”. Najpiękniejszy gol, najpiękniejszy rajd, może najpiękniejsza parada – cokolwiek, co sprawi, że kolejna odsłona derbów Krakowa zapadnie nam w pamięć.
Najbardziej dramatyczny mecz
Czy może być coś lepszego od zapewnienia sobie mistrzostwa kraju w meczu derbowym? Do 93. minuty spotkania z maja 2010 roku, kibice Białej Gwiazdy tak pewnie sądzili. Wisła prowadziła 1:0, do końca spotkania pozostawało jakieś kilkanaście sekund. Rzut wolny ponad 30 metrów od bramki, do piłki podchodzi Suworow. Na stadionie wszyscy już wiedzą, że zaraz po tym, jak zawodnik wstrzeli piłkę w pole karne, sędzia sięgnie po gwizdek i zakończy spotkanie. I wtedy dzieje się coś, czego nie da się wytłumaczyć w racjonalny sposób.
Podejrzewamy, że gdyby ustawić zawodników w ten sam sposób, sto razy wrzucić na głowę Jopa i nakazać mu, by zmieścił piłkę w siatce, to mogłoby mu się nie udać ani razu. Nieprawdopodobnie złożył się do tego uderzenia Mariusz, nieprawdopodobna jest w ogóle cała ta historia, bo pamiętamy przecież przebieg toczącego się równolegle spotkania Lecha Poznań z Ruchem Chorzów.
Swoją drogą w 1925 roku odbył się mecz, który również miał niezwykle dramatyczny przebieg. Pasy prowadziły do przerwy 5:1, by ostatecznie zremisować 5:5 tracąc cztery bramki w 23 minuty.
Najmniej piłkarski moment
Parafrazując klasyka – Małecki jaki jest, każdy widzi. Z trudem przychodzi mu komunikacja interpersonalna na poziomie, nie liczy się raczej z konsekwencjami wypowiadanych słów. Najpierw plecie, co ślina na język przyniesie, a dopiero potem dociera do niego skala głupoty, którą się popisał.
Rozumiemy, że derby to derby, ciśnienie jest podwyższone, presja ogromna, a kibice nagrodzą każdy ostrzejszy faul czy przepychankę owacją na stojąco. Ale takie zachowania? Niedopuszczalne.
Przekroczenie bariery godności drugiego człowieka – trafnie tę sytuację podsumowali komentatorzy.
Najbardziej wyczekiwane zwycięstwo
14 lat to w piłce nożnej kupa czasu. Można w tym czasie praktycznie wszystko – zbudować drużynę, wykształcić pojedynczego zawodnika, zapełnić gablotę trofeami i tak dalej. A Cracovia na przykład swego czasu przez 14 lat nie potrafiła pokonać Wisły Kraków. Oj, nie potrafimy sobie nawet wyobrazić jak mocno wyposzczeni byli kibice Pasów i jak bardzo smakowało im zwycięstwo z 2009 roku.
Najsprytniejszy fortel
Na piękną anegdotkę, a w zasadzie miejską legendę, natrafiliśmy przeglądając archiwa „Świętej Wojny”. Otóż jest rok 1953, Wisła Kraków dopiero co przeniosła się na swój nowy obiekt i jak na złość – nie potrafiła na nim wygrywać. Gdy opuszczała Kraków, to zazwyczaj wracała z punktami, a u siebie nie szło za cholerę. Cóż więc robić, gdy zbliżają się derby, a nad stadionem krąży jakaś dziwna klątwa. Zgodnie ze starym powiedzeniem – jak trwoga, to do Boga. Ksiądz Zygmunt Jaśko, prywatnie kibic Białej Gwiazdy, pod osłoną nocy potajemnie poświęcił stadion, nad którym krążyć miały złe moce.
Efekt? 1:0 dla Wisły. I – jak twierdzą co starsi fani – w tym meczu widać było wstawiennictwo świętych, bo Cracovia przez cały mecz przeważała, obijała bramkarza raz z lewej, raz z prawej, ale piłka za nic w świecie nie chciała wtoczyć się do siatki.
Największy spokój
Strasznie podoba nam się bramka na 2:0 w wykonaniu Semira Stilicia. Wielkie derby, wspaniała atmosfera, generalnie krew aż w człowieku buzuje. A Bośniak przyjmuje piłkę, zwodzi balansem ciała i z gracją pakuje futbolówkę do siatki.
To w ogóle był mecz pełen pięknych bramek, bo przecież trafienie Ntibazonkizy było najwyższej jakości, a całkiem przyjemnie ogląda się też gola Garguły.
Fot. 400mm.pl