Plany były niezwykle ambitne. Wśród potencjalnych kandydatów do objęcia schedy po Gerardo Martino przewijały się same uznane nazwiska – blisko posady selekcjonera miał być Marcelo Bielsa, władza AFA wyrażały też zainteresowanie Jorge Sampaolim, a co odważniejsi marzyli nawet o tym, by drużynę do mundialu w 2018 roku przygotowywał Diego Simeone. Ostatecznie skończyło się na tym, że misję odbudowy potęgi Albicelestes powierzono Edgardo Bauzie. Nie znacie? Nic dziwnego, wszak 58-latek był zaledwie jedną z ostatnich alternatyw w przypadku fiaska rozmów z innymi kandydatami.
Copa America 2016 – drugie miejsce. Copa America 2015 – drugie miejsce. Mistrzostwa świata 2014 – drugie miejsce. Argentyńczycy w ostatnich latach są trochę jak Adaś Miauczyński z „Nic śmiesznego”. Zawsze drudzy. „Na 1500 drugi, z polskiego drugi, w nogę drugi…”. W przypadku jakichś 90 procent reprezentacji takie wyniki odebrane byłyby pewnie jako historyczne sukcesy, ale nie dla Argentyńczyków. Ostatnio zupełnie nie sprawdził się Martino, a wcześniej mniejszą lub większą klapą zakończyła się też przygoda czy to Alejandro Sabelli, czy Sergio Batisty, czy – jeszcze wcześniej – Diego Maradony.
Po feralnym finale z Chile władze federacji postanowiły wyhamować pędzącą lawiną drwin z drużyny narodowej i zatrudnić trenera z nazwiskiem, który – po pierwsze – zapewni sukcesy, a po drugie – sprawi, że ekipa Albicelestes będzie po prostu grała przyjemnie dla oka. Z takim potencjałem ofensywnym, z takimi nazwiskami, z takimi pokładami kreatywności z przodu to wręcz obowiązek.
Po tym jak Bielsa w kuriozalnych okolicznościach zerwał kontakt z Lazio, wydawało się, że jego powrót do reprezentacji jest już tylko kwestią czasu. W międzyczasie wysypał się bowiem inny kandydat, Jorge Sampaoli, który przystał na warunki Sevilli, a marzenia o zatrudnieniu Diego Simeone należało odłożyć na kiedy indziej. Listę życzeń trzeba było więc mocno zawęzić i, kiedy także z Bielsą nie udało się dogadać, umowę podsunięto pod nos trenującego ostatnio brazylijskie Sao Paulo Edgardo Bauzy.
Bauza w Ameryce Łacińskiej nie jest anonimem, a w CV ma dwa znaczne osiągnięcia, które na Argentyńczykach wywarły wrażenie – w 2008 roku wygrał Copa Libertadores z LDU Quito, a sześć lat później powtórzył ten wyczyn z San Lorenzo.
Czy to wystarcza, by z sukcesami prowadzić Aguero i spółkę? Odczucia kibiców są, łagodnie mówiąc, ambiwalentne. Z jednej strony Bauza przedstawiany jest jako gość z jajami, który będzie potrafił narzucić zawodnikom dyscyplinę i wycisnąć z nich ostatnie soki, ale z drugiej nie jest kojarzony jako trener, który zapewni oglądającym rozrywkę. Wyniki być może i przyjdą, ale czy na miarę mundialu? Wątpliwe. Trudno spodziewać się też, by Argentyńczycy nagle zaczęli grać piękny, porywający futbol. A przecież nie tylko to będzie zmartwieniem świeżo upieczonego selekcjonera – kto wie, czy największym wyzwaniem nie będzie namówienie Leo Messiego na powrót do reprezentacji. Czy persona Edgardo i jego CV zadziałają na Leo jak magnes? No cóż – nie chcemy nikogo przedwcześnie skreślać, ale coś nam mówi, że Messi może go co najwyżej kojarzyć.