Czerwiec 2007. GKS Katowice zajmuje drugie miejsce w III lidze, czyli dostaje szansę gry w barażach o ówczesne zaplecze Ekstraklasy. Do starć z KSZO jednakże nie dochodzi – klub z Ostrowca Świętokrzyskiego zostaje karnie zdegradowany, dzięki czemu katowiczanie powracają na szczebel centralny. Od sezonu 2007/08 są już tylko o krok od spełnienia marzeń o wielkim powrocie do krajowej elity. Świętują awans, ale wszyscy są świadomi – to jedynie przystanek przed stacją docelową – Ekstraklasą.
Wszystkie multimedia wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 (więcej o GalaxyS7)
Odbudowa po spuszczeniu katowiczan z najwyższej do IV ligi była błyskawiczna. Awans rok po roku, entuzjazm kibiców, w składzie interesujące nazwiska, jak choćby młody Piotr Polczak czy doświadczony Tomasz Prasnal. Ekstraklasa? Może jeszcze nie w tym roku, ale na pewno wkrótce.
Od tamtego momentu przez bezpośrednie zaplecze najwyższej polskiej ligi przewinęło się kilkadziesiąt zespołów. Widzew dwa razy ją wygrał, zdążył też z niej spaść. Podobnie ŁKS. Polonia Bytom również przebiegła przez tę ligę w obu kierunkach, Wisła Płock dwa razy z niej spadała, by w końcu kilka miesięcy temu awansować do Ekstraklasy. Zmieniali się rywale. Zmieniały się stadiony. Zmieniali się piłkarze, właściciele klubów, trenerzy.
W I lidze stały przez ostatnie dziewięć lat był tylko GKS Katowice. I tak jak w sezonie 2007/08 pozostawał tylko o krok od Ekstraklasy, tak i sezon 2016/17 rozpoczyna dokładnie w tym samym położeniu. No właśnie. Dokładnie w tym samym?
***
STAGNACJA CZY STABILIZACJA?
– Często słyszę zarzuty dotyczące tych niemal dziesięciu lat na zapleczu Ekstraklasy, ale jeśli spojrzymy na to, przez jakie dramatyczne zakręty przez tę dekadę musiał przejść GKS, często dotyczące sfery finansowej czy organizacyjnej, to utrzymanie tego poziomu wcale nie musi być odczytywane tak jednoznacznie jako porażka czy powód do wstydu – przekonuje prezes GKS-u Katowice, Wojciech Cygan. – Śledząc wyniki I ligi z ostatniej dekady widać, że niejednokrotnie spadały z niej kluby, które nie miały takich problemów jakich doświadczył nasz GKS. My zaś mimo przeciwności cały czas się szliśmy do przodu i chcemy ten marsz kontynuować, od pewnego czasu działając w końcu w warunkach normalności. W mojej opinii marazmem ciężko określić sytuację, w której z klubu mającego problemy licencyjne i stojącego przed niebezpieczeństwem upadłości staliśmy się “oczkiem w głowie miasta”, jak ogłosił prezydent Marcin Krupa.
Na Twitterze prezes Cygan żartobliwie skomentował, że informacja o otrzymaniu licencji, dziś tak oczywista i naturalna, kiedyś była podawana w ostatniej chwili, po posiedzeniach Komisji Odwoławczej. W rozmowach z kibicami czy ludźmi w klubie też to słychać – z jednej strony od 9 lat tkwią w tym samym miejscu, z drugiej – nie ma pewności, czy traktować to jako porażkę, czy raczej jako sukces.
– Gdy przyjeżdża osoba z zewnątrz, zdecydowanie lepiej ocenia nasze postępy. My tego nie zauważamy, przyzwyczajamy się, zajmujemy się problemami, które pojawiają się każdego dnia. Dopiero z dystansu widać, że z klubu, który walczył o pozostanie w Katowicach jako GKS, a nie jakieś KP, staliśmy się dobrze zarządzaną, wielosekcyjną firmą. Czytam felietony, które pisałem rok temu, dwa lata temu. Wtedy dopiero dostrzegam, jak się rozwinęliśmy – przyznaje prezes Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice, SK1964. – Dla mnie wyznacznikiem jest to, co wiceprezes Janicki powiedział w wywiadzie dla gieksa.pl. Gdy przychodził do klubu na odbywającym się w Katowicach Europejskim Kongresie Gospodarczym był obecny Ruch Chorzów, nie było GKS-u. Dziś jesteśmy ważnym elementem tej potężnej imprezy biznesowej.
– Oczywiście to powinien być standard. Ale pamiętam pierwszy proces licencyjny, który przeżywałem jako członek zarządu klubu. Przed nami odpowiedzi otrzymywały kluby drugiej ligi. “Nie dostaliśmy”. “My też”. “I my również”. Wchodziliśmy bardzo niepewnie. Warto też dodać, że Komisja Licencyjna zachowała się wtedy naprawdę dobrze, wyrozumiale podchodząc do pracy miasta, które odbudowywało GKS, jeszcze w nie do końca sprzyjających warunkach, gdy poprzedni inwestor starał się zakłócić ten proces – wspomina Cygan. – Rozprawiliśmy się z problemem zaległych wypłat, uporządkowaliśmy kwestie organizacyjne, sprawiliśmy, że stanowimy naprawdę atrakcyjne miejsce do rozwoju dla piłkarzy, Klub Biznesu stale się rozwija i w tym roku przyniósł już około 650 tysięcy, a naszym celem na ten rok był milion. Poza tym trywialne rzeczy – jak choćby drobne remonty czy usprawnienia na samym stadionie. Siedzimy w salce, którą dziś nazywamy skyboxem. Dwa lata temu był tu jakiś magazyn na miotły. Stagnacja, bo siedzimy sportowo w pierwszej lidze – tak, ale nie do końca rozumiem głosy, że klub się nie rozwija.
Namacalnym dowodem na to, że GKS idzie do przodu już wkrótce może stać się stadion. Miasto zleciło wykonanie testów geologicznych, a nowy obiekt na kilkanaście tysięcy miejsc ma wreszcie zastąpić wysłużony “Blaszok” i antyczną trybunę z budynkiem klubowym – choć już w innej lokalizacji. Przede wszystkim – administracyjnie w granicach Katowic, a nie Chorzowa, co od zawsze stanowiło pewne utrudnienia dla organizatorów meczów, którzy wszelkie wnioski musieli kierować do sąsiedniego miasta. Po drugie – z uwzględnieniem wyzwań, jakie stawia wielosekcyjność.
– Mieliśmy dużo spotkań ze wszystkimi grupami kibiców, długo dyskutowaliśmy, o sprawie ewentualnej przeprowadzki wiedziało około 500 fanatyków. Oczywiście nie podjęliśmy decyzję jednogłośnie, ale argumenty były nie do zbicia. Parking, możliwość rozbudowy, drogi dojazdowe, komunikacja… – wymienia Piotr Koszecki, który wraz z innymi kibicami GieKSy uczestniczył w rozmowach z miastem dotyczących przeniesienia na nowy stadion. – “Blaszok” to ludzie, to oni tworzą klimat, to nie zmieni się niezależnie od lokalizacji. A zmiana tej jest konieczna, jeśli chcemy się rozwijać. Skoro przenoszą się nawet takie kluby jak West Ham United… Zresztą, nie będzie możliwości budowy wielkiego GKS-u w Ekstraklasie bez nowego obiektu. Nie ma co do tego wątpliwości.
W PIONIE NIE IDZIE, WIĘC CZAS ROSNĄĆ W POZIOMIE
Swoją drogą, GKS Katowice… już jest w Ekstraklasie. Na razie tylko siatkarskiej. GKS Katowice bowiem bez sukcesów w “pionie”, czyli bez awansu do najwyższej ligi w piłce nożnej, postanowił rosnąć w poziomie. I tak pod szyldem GieKSy występować będą również katowiccy siatkarze, hokeiści, piłkarki nożne i tenisiści. – Moim marzeniem jest, by każdy, kto decyduje się uprawiać jakikolwiek sport w Katowicach – czy to szachy, czy tenis, czy którykolwiek ze sportów zespołowych – robił to albo pod szyldem GKS-u, albo jednego z klubów satelickich, z których najbardziej utalentowani trafią do GieKSy – tłumaczy Piotr Koszecki, prezes SK1964 .
– Miasto jako właściciel zdecydowało, że najlepsze dla rozwoju sportu w Katowicach będzie zebranie wszystkich drużyn pod jednym szyldem najmocniej utożsamianym z miastem, czyli szyldem GKS-u – mówi w rozmowie z Weszło Cygan. – Identyfikacja z GKS-em jest w Katowicach silna, co potwierdzają badania wykonywane na zlecenie miejskich urzędników. Marka GKS-u wciąż przyciąga i jest pozytywnie odbierana przez mieszkańców, dla wielu jest pewnie jednym z pierwszych skojarzeniem z Katowicami.
– Obecny model można określić jako mieszany. Sekcja siatkówki jest wewnątrz spółki, sekcja hokeja w osobnym, kontrolowanym przez nas podmiocie. Po roku, może dwóch dowiemy się, która opcja jest wygodniejsza. Poza tym mamy sekcję tenisa i piłki nożnej kobiet. Niewątpliwie palmę pierwszeństwa wciąż ma piłka nożna w wydaniu męskim i przez jej pryzmat będą oceniane działania klubu – potwierdza Cygan. – Taka wielosekcyjność stwarza też nowe możliwości choćby dla poszukiwania sponsorów. Prowadzimy rozmowy z ludźmi, którzy chcą się reklamować na meczach hokeja, czy na koszulkach żeńskiej drużyny piłkarskiej, a z czasem taka współpraca może rozwinąć się na inne sekcje.
WSZYSTKO POZA PIŁKARZAMI
W Katowicach byliśmy w okresie walki o przetrwanie klubu po cyrku zorganizowanym przez Ireneusza “Wiedeńskiego Łącznika” Króla. Później, gdy miasto przejmowało cały interes. Gdy zaczynał się zazębiać nowy GKS, z dr Marcinem Janickim odpowiedzialnym za marketing, z Wojciechem Cyganem jako prezesem. Ich trybuny, dział marketingu, współpraca z biznesem – wszystko robiło już wtedy spore wrażenie. Wielokrotnie pisaliśmy na Weszło – mają wszystko, by grać w Ekstraklasie, poza piłkarzami.
Ale gdy masz wszystko, poza piłkarzami, w pierwszym sezonie – po prostu jest za wcześnie na ocenę twojego planu.
Gdy masz wszystko, poza piłkarzami, w drugim sezonie – mogło braknąć szczęścia, zgrania, ciągłości.
Gdy masz wszystko, poza piłkarzami, po raz czwarty, piąty i szósty – trzeba zacząć szukać przyczyn głębiej.
Na czym polega siła organizacji GKS-u Katowice? Tu nie ma pola do dyskusji. Stabilizacja finansowa gwarantowana przez miasto, spójna praca całego działu komunikacji i marketingu, w którym główną rolę od lat odgrywa wspominany dr Janicki, fachowiec z doświadczeniem w Lechu Poznań. Swoją wizję rozwoju i zarządzania od lat wprowadzają ci sami ludzie. W pionie sportowym jest odwrotnie.
– Jest bałagan, który muszę posprzątać – mówi Artur Skowronek, a tydzień później już go w klubie nie ma. Grzegorz Proksa jeszcze nie zdążył autoryzować wszystkich rozmów o swojej długofalowej wizji, a już traci robotę. Trenerzy zmieniają się częściej niż pory roku, piłkarze są tymczasowi, po fali transferów młodych zawodników, przychodzi czas na tych doświadczonych. Gdy “ograni weterani” okazują się “nieruchawymi dziadami” znów bierze się juniorów.
Wszystko stoi na głowie. Ostatnim, który mógł dłużej popracować był Rafał Górak. Za trzy tygodnie trzecia rocznica jego zwolnienia, a przez klub przewinęli się już Kazimierz Moskal, Artur Skowronek i Piotr Piekarczyk, którego zastąpił Jerzy Brzęczek. Gdy dodamy do tego stałe rotacje na innych stanowiskach wokół drużyny z dyrektorem sportowym na czele, mamy pełen obraz katowickiej tymczasowości.
KONIEC Z KARUZELĄ
Jerzy Brzęczek w roli trenera i Dariusz Motała w roli menedżera. Jerzy Brzęczek, ten, który w imię dokończenia swojego autorskiego projektu Rakowa Częstochowa odrzucił ofertę prowadzenia jednej z młodzieżowych reprezentacji dla PZPN-u. Dariusz Motała, który jako kierownik Lecha Poznań wrósł w tamtejszy krajobraz klubu opartego na oddanych mu całym sercem poznaniaków. Po karuzeli poprzednich lat – w pionie sportowym karty rozdają ludzie symbolizujący w swoich życiorysach stabilizację i spokój. Pamiętamy przeszłość. Pamiętamy jak prezes Cygan groził karami dla zawodników, którzy regularnie zawodzą w rozgrywkach. Pamiętamy słynną wypowiedź dyrektora Grzegorza Proksy dla portalu gieksa.pl.
Powiedziałem piłkarzom przed meczem z Bytovią: „Macie 90 minut by udowodnić swoją przynależność do klubu, ale dla mnie, macie jedynie 45 minut na to”. Spojrzeli na mnie zdziwieni, więc powiedziałem, dalej, że “jeżeli przez te 45 minut nie będziecie zapierdalać to ja będę pierwszy w przerwie, który będzie w szatni”.
Na tym tle dotychczasowa praca Motały i Brzęczka to spacer. Ani jednego tekstu o nadchodzących zwolnieniach, właściwie wolna ręka w budowaniu drużyny. Ciągłe odwołania do słowa, które dotychczas było w Katowicach obce. Cierpliwość.
– Mam nadzieję, że trener Brzęczek jest ostatnim trenerem, którego zatrudniamy za mojej kadencji, bo to świadczyłoby że nam się udało. Głęboko wierzę, że te zmiany i ten projekt, który jest już od niemal sezonu realizowany to projekt dobry. Zresztą bierzemy pod uwagę też doświadczenia poprzednich klubów, które awansowały. W Płocku trener Kaczmarek przepracował kawał czasu, był bardzo blisko awansu, miewał gorsze chwile, ale wytrzymano ciśnienie i pozwolono mu dalej budować zespół – tłumaczy Wojciech Cygan.
Gdy reprezentacja awansowała do ćwierćfinału Mistrzostw Europy, z ulgą odetchnęli również w PZPN-ie. Choć Zbigniew Boniek, Maciej Sawicki czy inni działacze nie mają najmniejszego wpływu na to, czy Lewandowski kopnie w lewy, czy prawy róg – w jakiś magiczny sposób to właśnie od wyboru napastnika zależy często ocena pracy ludzi w gabinetach. – Też to zauważyłem. Na początku pracy w klubie wydawało mi się, że prezes swoim zachowaniem ma bezpośredni wpływ na lepszy wynik sportowy. Teraz, po kilku latach, coraz bardziej skłaniam się do opinii, że zadaniem prezesa jakiejkolwiek organizacji sportowej jest skupienie uwagi na zapewnieniu odpowiednich ram finansowych i organizacyjnych tak, aby osiągnięcie zakładanego wyniku sportowego było realne. Na sam wynik ma mocno pośredni wpływ. Jedna głupia decyzja może oczywiście zatrzymać dobry sportowy rozwój klubu, ale generalnie sport powinniśmy zostawić ludziom, którzy ten sport tworzą: piłkarzom, trenerom, menedżerom. Później ewentualnie ich rozliczać – mówi Cygan. Od razu ripostujemy – a czy te rozliczenia nie były czasem w GKS-ie największym problemem?
wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 (więcej o GalaxyS7)
– Być może. Analizuję z perspektywy czasu wszystkie decyzje, które podjęliśmy jako zarząd i jestem w stanie przyznać, że w pewnym momencie mogło zabraknąć nam chłodnej głowy. Pewnie decyzja o zwolnieniu trenera Moskala może być oceniana jako pochopna, ale w tamtym czasie wydawało się nam, że nie mamy wyjścia – przyznaje prezes GKS-u.
– Trener Brzęczek zaimponował mi, gdy rozstając się z Lechią zgodził się zejść ten szczebel niżej, choć przecież odczekując kilka miesięcy spokojnie mógłby znaleźć pracę w Ekstraklasie. Postawił na miejsce, w którym może budować po swojemu – twierdzi Cygan. A uzupełnia go Dariusz Motała, menedżer klubu, powtarzając dwa kluczowe słowa: “wizja” i “długofalowość”.
– Jeszcze zanim podjąłem pracę w GKS-ie widziałem, że to uśpiony gigant. Kapitał w postaci pracy prezesa Cygana czy wiceprezesa Janickiego musi przynieść w końcu wyniki – twierdzi Motała. – Nawet ja przez dziewięć miesięcy zauważyłem, jak rozwinął się klub – tu jest plan, strategia marketingowa, zainteresowanie miasta, wizja dalszej budowy całego GKS-u. Pozostaje “tylko” dołożyć wynik sportowy, za który odpowiedzialni będziemy my.
Brzęczek? Mimo nieudanej przygody z Lechią jeden z najbardziej cenionych szkoleniowców spośród byłych piłkarzy występujących w końcówce lat dziewięćdziesiątych. Daleko mu do pozycji Michała Probierza, ale też nie powinien mieć problemów z zatrudnieniem w Ekstraklasie. Do tego Motała. Wieloletni kierownik Lecha, który walczył dzielnie ze stereotypem “kiero” noszącego getry za zawodnikami. Współtworzył klub w czasie, gdy ten działał najbardziej harmonijnie – z Mariuszem Rumakiem u sterów, ale i całą brygadą ludzi za jego plecami. Sam w jednym z poprzednich wywiadów z nami przyznawał, że w Lechu łapał się wszystkiego, nawet rzeczy wykraczających daleko poza sferę jego obowiązków. – Chciałem maksymalnie wykorzystać potencjał klubu, możliwości, jakie oferował, przede wszystkim pod kątem organizacji zagranicznych staży czy po prostu podpatrywania cenionych fachowców w Poznaniu – tłumaczy Motała. Odszedł z klubu, gdy meblował go po swojemu Maciej Skorża, samemu rezygnując z pełnienia funkcji “team managera”. W podobnym okresie zresztą stolicę Wielkopolski opuściło wielu wieloletnich pracowników z Markiem Śledziem odpowiedzialnym za klubową akademię na czele.
– Plan jest prosty – klub musi z każdym rokiem przesuwać chociaż o odrobinę swój sufit. Wiadomo, że ostatecznie liczy się tylko wynik sportowy, ale pamiętamy też o takich rzeczach jak baza treningowa, jak stadion, jak akademia młodzieżowa. Jestem przekonany, że kwestią czasu jest wchodzenie na wyższy poziom w każdym z działów – przekonuje menedżer, bo taką funkcję oficjalnie pełni Dariusz Motała. – Myślimy szerzej. Tak jak nie da się stworzyć marketingu w jeden rok, tak ciężko oczekiwać, że stworzymy akademię młodzieżową w jeden rok. A i transfery trudno ocenić po trzech miesiącach, znam to z Lecha Poznań, gdzie często zawodnik z bardzo trudnym wejściem do zespołu koniec końców przynosił klubowi zyski – by wspomnieć choćby Łukasza Teodorczyka. Dlatego cieszę się, że my z trenerem Brzęczkiem otrzymaliśmy wszystkie narzędzia do budowy zespołu oraz czas, jaki jest na to potrzebny.
– Nareszcie nie jest tak, że piłkarz zanim jeszcze się dobrze przywita pyta naszego menedżera, ile zaległości ma GKS i czy w ogóle doczeka się jakiejś wypłaty – żartuje prezes Cygan. – Rywalizujemy na rynku transferowym z zespołami z Ekstraklasy, jeśli ktoś nam odmawia, to raczej właśnie przez wzgląd na możliwość gry od razu w Ekstraklasie.
Stąd też 10 nowych nazwisk, w większości robiących wrażenie. Zejdler. Nowak. Prokić. Foszmańczyk. Gracze od razu gotowi do gry o awans. Do tego Sobków, Garbacik, Kalinkowski, Mandrysz. Wciąż młodzi, perspektywiczni, którzy w przyszłości mogą stanowić o sile klubów w Ekstraklasie. Ten ostatni zresztą już przedstawił się kibicom GKS-u golem w sparingu z Banikiem po kilkudziesięciometrowym rajdzie.
Paweł Mandrysz – 18-latek, w zeszłym sezonie 6 goli w II lidze, czas na podbój pierwszej. Brylancik do oszlifowania. pic.twitter.com/nRTy0hNdiw
— Adam Delimat (@a_delimat) July 24, 2016
Balans. Utrzymanie Goncerza, ale dorzucenie mu Sobkówa, doświadczeni Foszmańczyk i Nowak, ale i właśnie Mandrysz. Różnorodność. – To nie ma być drużyna budowana na jeden rok, dlatego wypożyczony jest tylko Sobków. To wypożyczenie potwierdza zresztą, że jesteśmy atrakcyjni dla zawodników, którzy chcą nauczyć się grać z presją wyniku, z fanatycznymi kibicami i ogromnymi oczekiwaniami. Ale co ważniejsze – sześciu zawodników rozpoczęło z nami przygotowania, a na obóz pojechali już właściwie wszyscy nowi piłkarze. To było kluczowe pod kątem budowania formy na sezon – przekonuje Motała. – Kontrakty mamy roczne, dwuletnie, trzyletnie. Wzmocnienia szły w wielu kierunkach, bo tak też to wyglądało u tych, którym udało się zdobyć awans. Spójrzmy na ostatnie sześć lat – praktycznie u wszystkich zwycięzców I ligi bronili doświadczeni bramkarze, najbardziej jaskrawy przykład to chyba Arkadiusz Malarz. Ubiegłoroczna Wisła Płock? Świetna gra młodzieżowca, Arkadiusza Recy. W Arce Szwoch i Formella, którzy przyćmili wszystkie inne transfery gdynian.
Oficjalna strona w wersji mobilnej. Relacje live via sms, rozbudowany dział GieKSa TV…
– Szukaliśmy doświadczonego bramkarza, który pomoże drużynie nie tylko na boisku – właśnie takiego udało się ściągnąć. Szukaliśmy wzmocnień wśród młodzieżowców i faktycznie rywalizacja między nimi wzrosła. Zrealizowaliśmy to, co założyliśmy sobie po zakończeniu ubiegłego sezonu. Cała grupa podniosła poziom, zmniejszył się też dystans między piłkarzami najlepszymi, a tymi z numerami 23, 24 i 25 w naszej 25-osobowej kadrze. To każdego ciągnie w górę – podsumowuje Motała.
Wydawałoby się, że drużyna jest gotowa. No a potem przyszły lodowate prysznice z Radomiakiem i Wigrami. Po raz pierwszy reakcją jest jednak umiarkowany spokój. Pytanie pozostaje: do kiedy?
***
GKS Katowice sprzed 3-4 lat to klub co pół roku walczący o życie, zawsze ambitny i wymagający, ale jednocześnie dość biedny i nieszczególnie poukładany. GKS Katowice 2016 to wielosekcyjny moloch, który nie drży ani o licencję, ani o losy licytacji przy walce o piłkarza z potentatami I ligi. Tradycyjną karuzelę zmieniono w wygodne fotele dla trenera i menedżera. Choć jednocześnie niektórzy sugerują, że wyższą temperaturę zaczynają mieć krzesła w zarządzie.
– To nie jest tak, że ktokolwiek z miasta dał nam termin: teraz ma być Ekstraklasa. Sami z wiceprezesem Janickim daliśmy sobie rok temu dwa lata na wykonanie awansu, bo jesteśmy po prostu ambitnymi ludźmi. Nie jest sztuką założenie sobie osiągnięcia wyniku sportowego w perspektywie 6 czy 7 lat i czekanie na upływ tego terminu. Sami napisaliśmy strategię rozwoju spółki, sami narzuciliśmy sobie cele, które chcemy wykonać. Na pewno jednak dymisje nie leżą w szufladach, ja staram się patrzeć z optymizmem nie tylko na najbliższy sezon, ale na całe lata. Z drugiej strony – do stołków przywiązani nie jesteśmy. O tym mogę zapewnić – zdradza prezes Cygan.
– Słyszeliśmy o tych pogłoskach, ale zawsze pojawia się pytanie – okej, wymienimy zarząd, przyjdzie ktoś inny i zrobi sportowy wynik. Fantastycznie. Ale co w przypadku, gdy wymienimy zarząd, sportowego wyniku nadal nie będzie, za to zepsute zostanie wszystko to, co wypracowali w dziedzinie marketingu, komunikacji czy organizacji prezes Cygan i wiceprezes Janicki? – zastanawia się Koszecki z SK1964. – Klub biznesu, wielosekcyjność, nowy stadion, cały czas doskonały marketing, akcje jak “Zagraj przy Bukowej”. Do tego wierzymy w pracę Jerzego Brzęczka i Dariusza Motały. Nie ma powodów do jakichś większych zmian.
A skoro w ten sposób wypowiadają się już nawet kibice GKS-u Katowice, to wygląda na to, że na Górnym Śląsku faktycznie nauczyli się cierpliwości.
JAKUB OLKIEWICZ
Wszystkie multimedia wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 (więcej o GalaxyS7)