Gdy wczoraj pisaliśmy o domowym rekordzie Wisły Cupiała, na myśl od razu przyszedł nam ten rok w wykonaniu „Biało-Zielonych”. Gdyby całą rundę wiosenną poprzedniego sezonu rozgrywano w Gdańsku, Lechia z dużym prawdopodobieństwem nie tylko weszłaby do pucharów, ale i włączyła się do walki o tytuł.
Piotr Nowak zaraz po swoim przyjściu zrobił całą masę dobrych rzeczy. Postawił na kreatywność. Na odwagę. Nie było dla niego obrońcy, którego nie dałoby się zastąpić ofensywnym pomocnikiem. Na Legię przy Łazienkowskiej wyszedł z trzema stricte defensywnymi piłkarzami i siedmioma odpowiedzialnymi za kreację. I był o krok od zgarnięcia pełnej puli, po którą sięgnął w przedostatniej kolejce, tam gdzie nie wygrał z nim jeszcze nikt.
Krótko – jego bilans wygląda wręcz porażająco:
– 5:0 z Podbeskidziem
– 3:1 z Piastem
– 5:1 z Jagiellonią
– 1:1 z Niecieczą
– 2:0 z Ruchem
– 2:0 z Pogonią
– 2:1 z Ruchem
– 2:0 z Legią
Wygrane dwiema bramkami z mistrzem i wicemistrzem, dwie „manity”, 22 strzelone gole w zaledwie 8 meczach.
Przed meczem z Wisłą pewności, że taki stan rzeczy wróci, nie ma. Zastępuje ją konsternacja. Bo pierwsze dwa wyjazdowe mecze nie były już popisem kreatywnego rozrywania obrony rywali, a ospałego nakręcania licznika z podaniami, dodatkowo przy bardzo niefrasobliwej grze obronnej. Trochę tak, jakby pierwsze pół roku było okresem próbnym, a po otrzymaniu umowy bezterminowej pracownik nagle się rozleniwiał i zaczynał symulować pracę.
Do tej pory, gdy jednak wracał na swoje śmieci, wszystko się odmieniało. Tylko czy ta bajka przeciągnie się na kolejny sezon?
fot. FotoPyK