Polskie próby awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów to niekończąca się opowieść, w której role epizodyczne odgrywa już czwarte pokolenie piłkarzy. Od łodzian szturmujących elitę w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, przez ambitne próby Wisły Kraków, aż po historię najnowszą – zmieniają się rywale, zmieniają się roczniki urodzenia zawodników, ale bez zmian pozostaje końcowy wynik. Nie będziemy po raz setny przypominać, jak powstrzymywali nas przeciwnicy w 2005, 2008 i 2010. Zamiast tego spójrzmy na trzy ostatnie próby w kontekście tej, którą Legia Warszawa ma przed sobą.
Dwa razy Legia. Raz Lech. W ostatnich trzech latach trzy razy mieliśmy uzasadnione nadzieje, że to już teraz, już tuż, już za dwa, trzy mecze. W trakcie sezonu można było się nabijać z wyścigu żółwi, albo regularnych zawodów, jakie oba kluby przynosiły swoim kibicom, ale koniec końców – do starań o Champions League podchodziliśmy z umiarkowanym optymizmem. Dlaczego? Sprawdźmy sezon po sezonie.
LEGIA WARSZAWA, 2013/14
Za nimi – jeden z najlepszych sezonów ostatniej dekady. Trzy porażki w trzydziestu meczach, średnio dwa gole na mecz, wygrany wyścig z równie mocnym Lechem – sześć punktów przewagi na finiszu, podczas gdy poznaniacy trzeci w tabeli Śląsk odstawili na czternaście punktów. Patrząc wyłącznie na ligę w sezonie 2012/13, mogliśmy sądzić, że udany szturm na Ligę Mistrzów przeprowadziłby nie tylko mistrz z Warszawy, ale i wicemistrz z Poznania.
W kolejny sezon legioniści wjechali jak młodzież do pubu w piątkowy wieczór. 5:1 z Widzewem. 3:0 na wyjeździe w Szczecinie. 4:0 z Podbeskidziem. Okej, gra w pierwszych rundach eliminacji nie powalała, z Molde udało się prześlizgnąć dzięki bramce w zremisowanym wyjazdowym starciu. Ale Legia na papierze wyglądała naprawdę mocno.
W bramce Dusan Kuciak. Z całym szacunkiem dla obecnej formy Arkadiusza Malarza, potencjał obu można było porównać w czasach, gdy rywalizowali o miejsce w składzie. A Malarz od czasu tych starć o pierwszy skład raczej się nie odmłodził. Dalej Rzeźniczak, Jodłowiec, Dossa Junior i Wawrzyniak. Nie brzmi jak żelazna defensywa, ale na pewno nie o wiele słabiej, niż ekipa, którą Legia broni się dzisiaj. Do tego Miroslav Radović w wielkiej formie (od rewanżu ze Steauą licząc, pięć goli w sześciu meczach) i wówczas jeszcze ultra-solidny Vrdoljak. A przede wszystkim – utrzymanie składu z poprzedniego, mistrzowskiego sezonu. Odpadł właściwie jedynie Artur Jędrzejczyk, co w oczywisty sposób ciężko zaliczyć za coś, w czym obecna Legia góruje nad tamtą (bo też tego samego “Jędzę” utraciła). Straszenie Saganowskim i Dwaliszwilim oczywiście wypada blado przy obecnych żądłach Legii, ale…
Utrzymany trzon składu, utrzymany Radović i to, co wywoływało największy optymizm – wejście w ligę takie, że rozstawieni po kątach ekstraklasowi rywale przyjeżdżali na Łazienkowską w pampersach. Na tle Legii 2016, która nie potrafi w żaden sposób sforsować defensywy kleconego naprędce i bez większych nakładów finansowych Śląska… Ale wracając do 2013 roku – po tym szalenie mocnym wejściu w sezon było 1:1 ze Steauą, wystarczy tylko nie stracić gola u siebie. Epilog znacie. 2:2, po krzyku, “może za rok”.
LEGIA WARSZAWA, 2014/15
Obrona mistrzostwa Polski. Druga próba awansu do Ligi Mistrzów z rzędu, po raz pierwszy po reformie Platiniego, która otworzyła szerzej drzwi takim egzotycznym państwom jak nasze. Do tego unikalna taktyka oszczędzania zawodników specjalnie na mecze o puchary. W lidze Legia zaczęła od wtopy z GKS-em Bełchatów, ale zaliczyli ją nie Radović i Duda, tylko Wieteska i Ryczkowski. Wszystko było podporządkowane dwumeczowi z Celtikiem, który według profesjonalnych analiz ekspertów był w owym czasie gównem (niewiele zresztą się zmieniło, biorąc pod uwagę, że w tym roku zdołał przegrać pierwszy mecz z Lincoln Red Imps FC z Gibraltaru 0:1 i rozstrzygnął losy awansu dopiero gładkim 3:0 na swoim terenie).
W składzie jakości było chyba jeszcze więcej niż przed rokiem. Po raz kolejny udało się powstrzymać Radovicia przed wyjazdem, tym razem dołożono mu do tego Ondreja Dudę w okresie największego rozkwitu, po kapitalnej wiośnie, w której przyłożył rękę do obrony mistrzostwa. Do tego znów Astiz, Vrdoljak, Jodłowiec. Bez jakichś szalonych osłabień, za to z całkiem rozsądnymi wzmocnieniami w stosunku do poprzedniej przegranej batalii. Wystarczy porównać jedenastki, które wyszły na mecze ze Steauą i Celtikiem. W miejsce Dossy, Wawrzyniaka, Koseckiego, Saganowskiego i Furmana, Duda, Astiz, Brzyski, Żyro i Broź. A trzeba dodać, że Saganowski i Kosecki i tak zagrali w tym pamiętnym 4:1, wchodząc z ławki.
To była prawdziwa szansa na fazę grupową, skoro wierzyliśmy w nią nawet my, znani ze sceptycyzmu wobec wszystkiego, co dotyczy rodzimego futbolu. Zresztą, okazało się, że nasz dyżurny pesymizm nie był wcale przesadzony. Tym razem po prostu nóż w plecy nadszedł z nieoczywistego kierunku. Ale Legia przygotowująca się do meczów z Celtikiem raczej zjadłaby Legię przygotowującą się do meczów z Trenczynem.
LECH POZNAŃ, 2015/16
Przełamanie warszawskiej dominacji, postawienie na wynik tu i teraz, zamiast wielkopolskiego minimalizmu. Lech grubo zainwestował, a jak na siebie i swoją politykę – nawet bardzo grubo. Przede wszystkim – utrzymał Karola Linettego. Nie zdecydował się na próbę sprzedaży Hamalainena, świadomie pozwalając mu na odejście po zakończeniu kontraktu w grudniu. Utrzymał w kadrze Pawłowskiego, Lovrencsicsa, Douglasa. Odszedł właściwie jedynie Zaur Sadajew, ale w jego miejsce sprowadzono gościa, który w ubiegłym sezonie w 18 meczach zdobył 12 bramek i drugiego, perełkę z Austrii, która przygodę z Lechem zaczęła od trafienia w Sarajewie.
Zanim więc okazało się, że ani na Robaku, ani na Dudce, ani tym bardziej na Thomalli do Europy się nie pojedzie, w Poznaniu panował umiarkowany optymizm. Wszyscy obawiali się wyprzedaży, której uniknięto. Udało się dotrwać do decydującego dwumeczu bez większych urazów, w dodatku z regularnym rozwojem kilku młodych zawodników – bo Kędziora czy Jevtić wydawali się z każdym tygodniem coraz bardziej rosnąć.
Jak zestawić tamtą drużynę z obecną Legią? Jest… ciężko. Punkt styczny to na pewno Hamalainen – dziś już chyba trochę słabszy niż wówczas, a jednak, w obliczu kontuzji Guilherme kluczowy dla warszawiaków. Burić – Malarz? Kamiński – Lewczuk? Szymon Pawłowski – Michał Kucharczyk? Nie, takie porównania nie mają większego sensu, i tak nie dojdziemy do w miarę rzeczywistej wyceny potencjałów. Zamiast tego przejdźmy do bardziej ogólnych wniosków.
Co dawało nam optymizm i nadzieję w trzech ostatnich sezonach? Przede wszystkim budowanie na podstawie trzonu zespołu sprzed przerwy między sezonami. Przede wszystkim utrzymanie największych gwiazd i najważniejszych graczy. Przede wszystkim przyzwoity start ligi, a jeśli brak przyzwoitego startu w lidze – to odpoczynek dla kluczowych zawodników, bo i Lech, i Legia zdecydowały się na dość mocną rotację sezon i dwa sezony temu. Gdy przeglądaliśmy składy z ostatniego meczu mistrzowskich sezonów i składy z decydujących starć w Lidze Mistrzów – nie widzieliśmy utraty potencjału, utraty jakości. Ba. wydawało się, że czas działa na korzyść, szczególnie w przypadku Lecha, którego część składu wydawała się dojrzewać. Legia zaś do dwóch ostatnich swoich prób w Lidze Mistrzów podchodziła uskrzydlona przekonująco wygranymi mistrzostwami i utwierdzaniem mocnej pozycji w lidze – czy to poprzez mocny start sezonu 2013/14, czy obronę tytułu rok później. I tak dochodzimy do…
LEGIA WARSZAWA, 2016/17
A jak jest teraz? Trudno powiedzieć, by Legia się znacząco wzmocniła, nawet jeśli uznamy, że Moulin to kozak, który wciągnie ligę nosem. Trudno powiedzieć, by Legia dobrze weszła w sezon, nie po remisie w Mostarze, nie po wczorajszym meczu ze Śląskiem, po którym część warszawiaków rozważała wyjazd w Bieszczady, byle już nie musieć oglądać takich parodii futbolu. Trudno wreszcie powiedzieć, by ten zespół imponował zgraniem i obecną formą.
Zmiana trenera wymusiła również zmianę stylu gry. Króciutkie wakacje Nikolicia, Jodłowca czy Pazdana zdecydowanie zaburzyły proces zgrywania się tych dwóch ważnych graczy z resztą drużyny i nowym szkoleniowcem, a jednocześnie wcale nie dały im jakiegoś potężnego odpoczynku. Do tego doszła kontuzja Guilherme, za którego do składu wskakuje Hamalainen, od poprzedniej swojej próby szturmu Ligi Mistrzów jeszcze w barwach Lecha – coraz mocniej sygnalizujący swoje przejście na drugą stronę rzeki.
W pięciu pierwszych meczach sezonu, Legia wygrała raz. Wczoraj ze Śląskiem Nemanja Nikolić z ubiegłego sezonu strzeliłby cztery gole – trzy, bo miał trzy świetne okazje i jednego “z niczego”. Wzmocnienia? Cóż, Moulin za Guilherme i Dudę. Brzmi niespecjalnie. Na papierze, uwzględniając potencjał, formę i sposób budowania drużyny, Legia 2016 wygląda gorzej niż Legia 2013 i Legia 2014. Z Lechem 2015 z wielu względów porównać jej nie sposób.
Ogółem więc: oczekiwania bodaj najmniejsze w ostatnim pięcioleciu. I to chyba jedyny powód do optymizmu – że skoro nie udawało się po rozsądnym budowaniu, to może uda się po ułańskiej szarży.
A na taką wyglądają pozostałe cztery (?) mecze w boju o grupę Ligi Mistrzów.
Fot.FotoPyK