Mecze Legii ze Śląskiem dobrze nam się kojarzą. Rzadko kiedy są nudne, najczęściej oglądamy sporo bramek i jest co wspominać – momenty były, jak to się mówi, tylko że tutaj w nieco weselszej tonacji. Wybraliśmy pięć takich momentów z najmniej odległej przeszłości i liczymy, że po wieczorze będziemy mogli dopisać kolejne.
Wolny Ljuboi
W tym meczu wychodziło Legii wszystko, prawdopodobnie gdyby jeden z jej piłkarzy spróbował uderzenia z połowy, to i tak by wpadło. Bramka w pierwszej minucie? Jest. Obcinka obrońcy rywala i czerwona kartka? Obecna. No i w końcu to piękne uderzenie Ljuboi z rzutu wolnego, który został zresztą podyktowany za faul Pietrasiaka. Naprawdę, to było cudo. Co tu się dzieje, nie mam pojęcia – mówił Kazimierz Węgrzyn i pewnie piłkarze Śląska mieli podobne odczucia, bo dostali straszny łomot. Wtedy wydawało się, że Legia musi sięgnąć po tytuł, jednak od „wydaje się” do sukcesu droga jest daleka, a warszawianie z niej zboczyli. Ostatecznie na końcu cieszyli się ci, którzy tamtego dnia cierpieli. (wolny od 2:35)
Debiut Dudy
To było zaskoczenie, że Henning Berg daje zagrać młodemu Słowakowi od początku. Wiadomo, że Legia chwaliła się ściągnięciem sporego talentu, ale raczej myślano – chłopak będzie powoli ogrywany, dostanie ogony, może potem pierwszy skład. Tymczasem Norweg wrzucił go na głęboką wodę i… Duda trochę się topił. Miał w swoim debiucie dwie setki, ale obie zaprzepaścił, jedną kompromitująco, bo nie trafił z najbliższej odległości. Ale mimo wszystko było widać, że coś w sobie ma i będzie z niego pożytek. Może sportowo liczono na więcej, ale finansowo – pełna satysfakcja.
Prawa noga Mili
Z wieloma rzeczami może kojarzyć się Mila, ale na pewno nie z bajecznymi uderzeniami prawą nogą. Lewa – okej, tę ma ułożoną super, o czym przekonało się wielu bramkarzy, nie tylko w polskiej Ekstraklasie. Jednak Skaba musiał też sprawdzić, jak Sebastian od święta uderza drugą kończyną. Wyszło mu to świetnie, bo w sumie wtedy Śląskowi wychodziło naprawdę wiele. Na przykład wicemistrzostwo Polski. (od 3:05)
Strzelanina
4:3 – wynik widywany od święta, kojarzony raczej z podwórkiem niż graniem w niby poważnej lidze. Jednak dobrze, że czasem piłkarze wychodzą poza utarte ramy, nie grają na jakieś nudne 1:0 czy 1:1, tylko idą na pełnej. Dwa lata temu obejrzeliśmy w Warszawie meczycho, jakiego dawno w Ekstraklasie nie było. Ile razy Legia wychodziła na bezpieczne, dwubramkowe prowadzenie, tyle razy Śląsk łapał kontakt i nie chciał odpuścić. Nawet w 90. minucie, kiedy trzecią bramkę dla gości strzelił Flavio Paixao. Powtórka dzisiaj? Nie mamy nic przeciwko.
Hattrick Saganowskiego
Legia już wiedziała, że czeka ją koronacja, ale też miała sporą ochotę rozbić Śląska, który wcześniej zabrał jej mistrzostwo. Zrobiła to, a główną rolę odegrał Saganowski, strzelając trzy bramki. Dobił tym samym do dwucyfrowej liczby goli w sezonie, jednak jeśli ktoś liczył, że napastnik skuteczność podtrzyma, to się rozczarował. Sezon później swój dorobek odchudził o połowę, w kolejnych rozgrywkach trafił dwa razy, a pożegnalny rok z Legią miał już tragiczny, bo ani razu nie znalazł sposobu na pokonanie bramkarza.
Fot. FotoPyk