Przed sezonem 19-letni Bartłomiej Drągowski zamienił Jagiellonię na Fiorentinę za około 3 miliony euro. To już drugi transfer bramkarza, na którym w ostatnich latach w Białymstoku zbito fortunę. W 2011 roku do Genk odszedł Grzegorz Sandomierski, dzięki czemu zainkasowano 1,9 miliona euro. Gdzie jak gdzie, ale na Podlasiu wiedzą, że na młodych i utalentowanych golkiperach można naprawdę dobrze zarobić. A zanim przyjdzie do liczenia kasy, można też wydatnie skorzystać na ich bardzo dobrej grze.
Dziś jednak w Jagiellonii broni 37-letni Marian Kelemen, i to broni świetnie, bo to głównie dzięki niemu drużyna Michała Probierza po pierwszej połowie meczu w Warszawie cały czas miała kontakt z rywalem. Co więcej, Słowak trafił nawet do naszej jedenastki kozaków, czyli w pierwszej kolejce okazał się lepszy od całej konkurencji. Problem w tym, że zatrudnienie Kelemena ciężko rozpatrywać w kategoriach inwestycji finansowej. Chcemy jednak wierzyć, że w Białymstoku cały czas chcą podążać dobrze utartą ścieżką i promować kolejnych bramkarzy. Rzut oka na kadrę zespołu tylko to potwierdza, bo obok Kelemena sama młodzież – 20-letni Karpieszuk i Węglarz oraz 18-letni Hubert Gostomski. Młodzi mają więc od kogo się uczyć, a w przypadku problemów Słowaka – sportowych lub zdrowotnych – mogą niczym Drągowski wskoczyć do składu i miejsca już nie oddać.
Inna sprawa, że wiekowi bramkarze to w Ekstraklasie już trend. Oprócz Kelemena (37 lat) w minionej kolejce oglądaliśmy też Prusaka (37), Malarza (36), Pawełka (35), Szmatułę (35), Peskovicia (34) czy Skabę (32). A przecież w niedługim czasie do bramki Wisły wejść może Załuska (34), a do bramki Lecha Putnocky (32). Jeżeli tak się stanie, dziewięciu na szesnastu podstawowych bramkarzy w lidze będzie grubo po trzydziestce, bez żadnych szans na intratny zagraniczny transfer. A przecież pozostali również do najmłodszych nie należą, bo wśród polskich bramkarzy najmniej lat, czyli 25, mają Słowik (nie popisał się w Krakowie) oraz Jałocha (przedwczoraj dopiero piąty mecz w Ekstraklasie). Tak naprawdę jedynym podstawowym bramkarzem, który mógłby pójść w ślady Drągowskiego jest 19-letni Milinković-Savić z Lechii, ale i on w ostatnim czasie nie przekonuje. Czy zatem nasze kluby poprzez dobór takich golkiperów same nie strzelają sobie w stopę?
W Śląsku Wrocław właśnie pozbyto się dwóch względnie młodych bramkarzy, bo do Katowic oddano Abramowicza, a do Grudziądza wypożyczono Wrąbela. A w zamian sprowadzono 29-letniego Lubosa Kamenara, który ostatnio sporo przesiadywał na ławkach rezerwowych na Węgrzech i na Słowacji. Bezdyskusyjnym numerem jeden ponownie jest więc Pawełek, który od początku nowego sezonu kontynuuje pracę nad upowszechnieniem terminu “pawełek”, czyli odbicia strzału klatką piersiową pod nogi napastnika. A już zupełnie serio, bluza z numerem jeden dla Pawełka niesie ze sobą inny smutny wniosek – młodsi bramkarze Śląska byli od niego dużo słabsi i dlatego musieli odejść. A wśród nich ten nazywany polskim Neuerem…
Z kolei w Legii podstawowym bramkarzem jest 36-letni Malarz, a drugim 33-letni Cierzniak. Ten pierwszy potrafi zagrać naprawdę na wysokim poziomie, co pokazał choćby wczoraj, ale też zdarzają mu się proste błędy. Natomiast największą siłą Cierzniaka był jak dotąd fakt, że nikt go w bluzie Legii nie widział. Zmieniło się to w pierwszym meczu w Mostarze i – jakkolwiek spojrzeć – drugi golkiper raczej nie dodał drużynie pewności. Były trener Legii, Stanisław Czerczesow, czyli – było nie było – emerytowany świetny bramkarz, nie widział tu wielkiego problemu. Rosjanin w kuluarach powtarzał, że widzi wielką przyszłość przed 17-letnim Radosławem Majeckim, dla którego wiosną było jeszcze zbyt wcześnie na grę na poziomie Ekstraklasy. Tu jednak w niedalekiej przyszłości może zadziałać podobny schemat, co w Jagiellonii, bo młodziak ze Starachowic z pewnością ma się od kogo uczyć. Innymi słowy, najmniej perspektywiczna obsada bramki w lidze może się w niedługim czasie zmienić w tę najbardziej perspektywiczną.
To jednak dopiero melodia przyszłości, a obecna sytuacja budzi mieszane uczucia. Podstawowi bramkarze to najstarsza grupa społeczna w lidze, której średnia wieku w pierwszej kolejce wyniosła równe 30 lat. Mówi się, że Polska golkiperami stoi, ale już o Ekstraklasie raczej nie można tego powiedzieć. Wśród szesnastu nazwisk, które oglądaliśmy w miniony weekend, raczej nie ma ani jednego, które mogłoby w niedługim czasie cokolwiek znaczyć zagranicą. No chyba że ktoś powtórzyłby ścieżkę Rafała Gikiewicza, którego w wieku 27 lat odpalono u nas bez żalu, i który teraz w Brunszwiku solidnie pracuje na swój pomnik.
W to jednak specjalnie nie chce nam się wierzyć. Co więcej, taki wariant oznaczałby brak jakiegokolwiek zarobku dla klubu. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że naszym ligowym drużynom zdecydowanie bardziej opłacałoby się wynalezienie drugiego Drągowskiego, co oczywiście proste nie jest. Jakkolwiek spojrzeć, łatwiej i znacznie bezpieczniej jest zatrudnić podstarzałego bramkarza na średnim poziomie. Ot, kwintesencja krótkowzroczności.
Fot. FotoPyK