Zapowiadał się naprawdę świetnie – jako młody chłopak, jeszcze w barwach Groclinu, błyszczał w ówczesnym Pucharze UEFA, by już po chwili rozpocząć swoją międzynarodową karierę. Potem jednak na długi czas przygasł, ale gdy już powrócił, to z takim przytupem, że napisał jedną z najpiękniejszych historii w XXI-wiecznej polskiej piłce.
Nie wszyscy może już pamiętają, ale generalnie przez długie lata Sebastian Mila nie był kluczową postacią dla losów polskiej piłki. Bujał się najpierw od Austrii po Norwegię, potem trochę w ŁKS-ie, aż w końcu zakotwiczył w Śląsku, gdzie zdobył nawet mistrzostwo kraju – tak czy owak do kadry wciąż było mu jednak daleko. Aż w końcu, trochę ni stąd, ni zowąd, Adam Nawałka wykreował go na bohatera reprezentacji, ulubieńca kibiców i początkującego aktora. Powołanie do drużyny narodowej, ciężkie treningi nad zrzuceniem tkanki tłuszczowej, historyczny gol przeciwko Niemcom – ta piękna historia pisała się na naszych oczach.
Mila miał w swojej karierze dwa wspaniałe momenty i gdybyśmy byli na jego miejscu, to dzień prawdopodobnie rozpoczynalibyśmy tym…
…a kończyli tym:
Na Euro ostatecznie nie pojechał (a raczej pojechał, ale już jako wysłannik Przeglądu Sportowego), ale opowieści o jego losach i tak przekazywane będą z pokolenia na pokolenie.
Sto lat, Walduś Sebastian!