Niemcy kontra Włochy. Pojedynek wagi ciężkiej. Dwie maszyny, w które możesz wsypać tonę piachu, a i tak dalej będą działały na najwyższych obrotach (no, chyba że na chwilę sami dobrowolnie je zmniejszą). Dwie ekipy stanowiące synonimy uporządkowania i konkretu. Jedni – wymieniani w gronie faworytów jeszcze przed startem czempionatu Starego Kontynentu, drudzy – w jego trakcie udowodnili, że pogłoski o ich śmierci były mocno przesadzone. Dziś po raz kolejny staną w szranki na wielkiej imprezie. Cel Niemców jest jasny – odkuć się za niepowodzenia sprzed czterech i dziesięciu lat. Ich rywale zaś będą starali się po raz kolejny pozamykać usta wszystkim niedowiarkom.
Włosi – powiedzmy sobie wprost – przed turniejem nie byli traktowani zbyt poważnie. O ile skreślanie ich już w fazie grupowej byłoby pewnie mimo wszystko sporą przesadą, o tyle gadek o możliwym ostatecznym sukcesie ekipy Antonio Conte nikt raczej nie nie brał za bardzo do siebie. Solidna, choć odrobinę już podstarzała, obrona i nieśmiertelny bramkarz. Poza tym – na pierwszy rzut oka – niewiele więcej. Druga linia pod nieobecność Verrattiego pozbawiona resztek kreatywności, atak złożony zaś z gościa, który przez minione pół rok strzelił jednego gola oraz faceta, który ze swoim zespołem w Anglii rzutem na taśmę zakwalifikował się do Ligi Europy.
Jasne, trzeba by być wyjątkowym ignorantem, by stwierdzić, że „Squadra Azzurra” z dnia na dzień stała się średniakiem, którego oklepać może pierwszy lepszy frajer, ale – tak czy inaczej – we Włoszech już jakiś czas temu zaczęto oswajać się z myślą, że tym razem może nie być już tak pięknie jak w 2006 czy – nawet mimo srogiego lania w finale – 2012 roku. Gdzieś tam z tyłu głowy na Półwyspie Apenińskim dużo bardziej obawiano się katastrofy podobnej do tej z mistrzostw świata w 2010 czy 2014 roku.
Aż tu nagle przychodzi co do czego i okazuje się, że Antonio Conte stworzył prawdziwego potwora. Monstrum, z którym mierzyć się nie chce dosłownie nikt i które potrafi sprawić, że nagle zaczniesz się zastanawiać, czy aby na pewno nie minąłeś się z powołaniem. Włochów podczas trwającego EURO można by porównać do najsurowszego nauczyciela, który nie mrugnie nawet okiem, gdy przychodzi mu przezimować niedającego sobie rady ucznia. Żadnych zajęć wyrównawczych czy tłumaczenia zagadnienia po sto razy. Nie umiesz – twój problem.
Nawet jeśli Italia nie gra jakiegoś szczególnie pięknego futbolu, to imponuje przede wszystkim dyscypliną taktyczną i skutecznością. Tam każdy najzwyczajniej w świecie wie, co i jak ma robić. Jeden coś spieprzy, drugi zaraz włoży łapę w ogień i to naprawi. A z przodu? Zobaczymy, może coś wpadnie. No i zazwyczaj wpadało. Prosty mechanizm, którego zatrzymanie dla rywali okazało się skomplikowane niczym rozwikłanie zagadki kręgów w zbożu. Belgia – klepnięta. Zemsta na Hiszpanach za finał w 2012 i ćwierćfinał w 2008 roku – dokonana w stylu, który podopiecznym Vicente Del Bosque nie pozwala z czystym sumieniem spojrzeć w lustro i który zmusił ich do wycieczki do sklepu po pampersy. No dobra, a teraz dawać już kolejnych cwaniaków. Tak, wiemy, że Włosi przegrali ostatni mecz w fazie grupowej z Irlandią, jednak – zabijcie nas – coś nam mówi, że gdyby Italia nie miała już zapewnionego wyjścia z pierwszego miejsca, wyglądałoby to nieco inaczej.
Niemcy z kolei – jak to Niemcy – wszelkiej maści mistrzostwa mogliby zaczynać równie dobrze od fazy pucharowej. Gadki o drużynie turniejowej, o tym, że są jednymi z faworytów do zdobycia tytułu czy też o tym, że są w stanie grać na tym samym poziomie niezależnie od klasy przeciwnika są już oklepane niczym dialogi w „M jak Miłość”. Jeśli jednak nasi zachodni sąsiedzi mają się kogoś obawiać, to właśnie Włochów. Nie jest bowiem tajemnicą, że wyjątkowo im oni nie leżą. W ciągu minionych dziesięciu lat Italia dwukrotnie eliminowała „Die Mannschaft” w półfinałach wielkich imprez – najpierw Niemcy dali im się wywalić z rozgrywanych u siebie mistrzostw świata w 2006, następnie zaś wyłożyli się na Italii podczas poprzednich mistrzostw Europy.
Nasi sąsiedzi i przyjaciele mogą zresztą pochwalić się też zaszczytnym mianem ostatniej drużyny, której poważną krzywdę zdołał wyrządzić Mario Balotelli. Nawet jeśli dziś już go nie zobaczą, życie z tą świadomością musi być naprawdę wyjątkowo przesrane.
Jakkolwiek jednak patrzeć, podopieczni Joachima Loewa pod kilkoma względami wykazują pewne podobieństwa ze swoim dzisiejszym rywalem. Niemcy bowiem również – co zresztą trudno rozpatrywać w kategoriach niespodzianki – są wyjątkowo poukładani i zdyscyplinowani taktycznie. Faza grupowa? Tak jak wspomnieliśmy – równie dobrze mogłaby ona dla nich nie istnieć. Klepnięta Ukraina, remis z Polską i skromne, lecz niezagrożone ani przez ułamek sekundy zwycięstwo z Irlandią Północną. Jedna ósma – przebieżka po Słowakach.
Niemcy są jak na razie jedyną drużyną na EURO, która do tej pory nie straciła ani jednej bramki. Trzeba też jednak uczciwie sobie powiedzieć, że – w przeciwieństwie do Włochów – wciąż nie było im dane zmierzyć się z żadnym zespołem wymienianym w gronie faworytów. A gdy już przyszło im stoczyć bój z kimś wybijającym się ponad szarzyznę – mowa rzecz jasna o Polakach – nie potrafili oni przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę.
Niemców martwić może również fakt, że ciągle przełamać nie może się ich największa gwiazda – Thomas Mueller. To niewiarygodne, jak tej klasy zawodnik wciąż może pozostawać bez chociażby jednego trafienia na mistrzostwach Europy. Można by go jeszcze jakoś usprawiedliwiać, gdyby po prostu nie dochodził do sytuacji, ale tak naprawdę samo starcie z Irlandią Północną powinien był on kończyć co najmniej z hattrickiem. O jego klątwie związanej z występami na EURO pisaliśmy już zresztą w tym miejscu. Z drugiej strony – wiecie, jak to jest – czym dłużej coś się nie dzieje, tym większa jest szansa na to, że wydarzy się to za chwilę…
* * *
Kto naszym zdaniem wyjdzie dziś z tej bitwy o życie cało, a kto zostanie stracony przez ścięcie? Szczerze – nie mamy zielonego pojęcia. Tutaj nawet Wróżbita Maciej mógłby mieć poważne problemy z przewidzeniem możliwego scenariusza. Już teraz jednak jesteśmy w stanie powiedzieć wam jedno – szkoda, że którąś z tych drużyn dziś zobaczymy na tym turnieju po raz ostatni.
Fot. FotoPyK