Ćwierćfinał. Ćwierćfinał wyszarpany po 120 minutach boiskowej walki. Po próbie nerwów w serii jedenastek. Po heroicznym zwycięstwie nad własnymi słabościami, zmęczeniem. Największy sukces od kilku dekad. Cała Polska w amoku. A potem wychodzi on, Krychowiak, cały na biało:
“Wiem, że to historyczne zwycięstwo, ale tak naprawdę nic nie osiągnęliśmy. Nasze ambicje są dużo większe”.
Patrzę na naszą organizację gry. Oczywiście, że jest najlepsza odkąd oglądam reprezentację Polski. Nie uświadczysz “kopnij, ja nie dobiegnę” ani starego sprawdzonego “na zero z przodu, a z tyłu coś wpadnie”.
Patrzę na CV naszych piłkarzy. Oczywiście, że nigdy nie mieliśmy takich kozaków. Pamiętacie jak Anglię straszyliśmy Trzeciakiem? Z całym szacunkiem, ale co w Europie osiągnął tak kluczowy dawniej Żurawski, a co ci, którzy dzisiaj stanowią o sile kadry.
Patrzę na naszego trenera. Oczywiście, że nigdy nie miałem takiego poczucia, że mamy właściwego człowieka na właściwym miejscu (i tak, kto chce znajdzie mój stary artykuł z początku kadencji Nawałki, w którym myślałem inaczej – tyle popiołu już za to wysypałem na głowę, że nigdy go nie wytrząsnę).
Patrzę na atmosferę w kadrze, na morale. Oczywiście, że jest pod względem wspaniale, a Jędza to mistrz świata i okolic.
To wszystko dowody przepaści jakościowej, jaką dzieli tę reprezentację od poprzednich. Ale wiecie co?
“Wiem, że to historyczne zwycięstwo, ale tak naprawdę nic nie osiągnęliśmy. Nasze ambicje są dużo większe”.
Grzegorz, jak ty mnie zaimponowałeś w tej chwili. Nic tak bardzo nie świadczy dla mnie o fundamentalnej różnicy między tą Polską a wcześniejszymi, niż ta wypowiedź. Nic nie ma większej mocy. Nic nie wlewa we mnie więcej optymizmu.
Jak ja jestem dumny, że Krycha tak powiedział. Dumny jak z meczu z Niemcami. Dumny jak z wyjścia z grupy. Dumny jak z perfekcyjnie wykonanych jedenastej ze Szwajcarami.
Zero minimalizmu. Żadnego – oni muszą, my możemy. Żadnego – zrobiliśmy co do nas należało, a teraz podejdziemy na luzie. Brak bojaźni, a wiara w siebie – postawiona nie na piasku, na życzeniowym myśleniu, a na zdrowych fundamentach.
Ciągły głód sukcesu. Świadomość wagi chwili, ale też bez zachłyśnięcia się tym, co już osiągnięte.
Wiem jedno – jeśli dzisiaj nam się nie powiedzie, to na pewno nie przez mentalność.
***
Portugalii się nie boję, tak jak nie bałem się Szwajcarii. Wielokrotnie przed meczami Polaków byłem cały w nerwach i obawach, ale tym razem jest pełen spokój. Jaki to luksus! Ćwierćfinał mistrzostw Europy, a ja do meczu naszych podchodzę bez stresu. Niepojęte.
To nie jest tak, że już zastanawiam się czy lepiej trafić Belgię czy Walię, to nie jest tak, że uważam Cristiano Ronaldo za godnego pucować buty Starzyńskiemu, a Quaresmę za kandydata do gry w Koronie Kielce.
To nie są ogórki, siódmy sort kubańskich pomarańczy. Mogą nas powieźć. Ale zarazem nie mam wątpliwości: Portugalia ma zespół przeciętny, najbardziej przeciętny od lat. Zespół, który pokazał w tym turnieju mniej od nas. Jeśli ktoś ocenia ich szanse zdecydowanie wyżej od nas, to mam wrażenie, że głównie opierając się na ich reputacji zbudowanej w ostatnich latach, a nie na tym co reprezentują tu i teraz. Natomiast oczywista oczywistość: stare mecze, ćwierćfinały nie ćwierćfinały, dzisiaj nie wyjdą na boisko. Liczyć się będzie przede wszystkim forma.
Chciałbym, by to wszystko trwało dalej, bo trwa piękny stan w całym kraju. W czasach, gdy Polska na co dzień jest podzielona jak nigdy przez politykę, reprezentacja nieprawdopodobnie łączy. Jestem teraz w małej miejscowości pod Radomiem, z dala od wszystkiego – tu też pełno polskich flag. Tu też biało-czerwone chorągiewki na samochodach, tu też słyszy się na ulicy o Pazdanie, Lewym, Krychowiaku, Nawałce. To piękna odmiana, na chwilę możemy opuścić ten polityczny pierdolnik, obrzydliwy front został zakryty gęstą mgłą.
Ale jeśli przegramy, pretensji nie będę miał żadnych. Zero. Absolutnie. Bez względu na scenariusz, nawet jak ktoś sieknie trzy samobóje. Ja powiem tak:
Czeka mnie wielki mecz, wielki mecz z Polakami w roli głównej. Za ten prezent dziękuję.
***
Jest jeszcze jeden mecz dzisiaj do wygrania. Łukasz ma 35 lat, żonę, dwuletniego syna. Łukasz ma też nowotwór, który go zabija. Od wczoraj trwa mobilizacja całego piłkarskiego środowiska pod hasłem #DobroWraca i już udało się zebrać wiele, ale wciąż dużo brakuje.
Zachęcam. Można uratować czyjeś życie i rodzinę. Chodzi tylko o to. Żadnych paragrafów, nic zapisanego małym druczkiem. Pomóżmy Łukaszowi wygrać mecz jego życia.
SMS na 72365 treść S4276. Konto, na które można dokonać przelewu, a także więcej o Łukaszu tutaj.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK