I hipisi będą łysi… Tak mawiano w mojej młodości, i oczywiście proroczo. Bo oto Messi nie wygrywa Copa America. Messi nie trafia z karnego, ze stojącej piłki.
Messi kończy reprezentacyjną karierę, choć karierą trudno to nazwać – mistrzem świata już nie zostanie nigdy. On, wirtuoz, gdy osiągali cel nawet podrzędni Niemcy czy Hiszpanie, za jego boiskowego panowania…
Oczywiście żal mi bardzo, że nie wytrzymał ciśnienia. Jak szkoda Ibry, że też, w tym samym czasie schodzi ze sceny i też bez owacji, ale czas przemija, mój – zachowując wszelkie proporcje – również. Piłkarzy wybitnych dotyka jednak szczególnie boleśnie bo za szybko. Pozostaje mieć nadzieję jednak, że Messi, jako było nie było drobny cwaniaczek nie tylko boiskowy, chce w ten sposób zdjąć z siebie nieco odpowiedzialności – chciałem, nie miałem z kim grać, sam nie wygram. Poproście, przeproście, może wrócę. Powrotów, spektakularnych, było zresztą w futbolu mnóstwo – przypomniał mi się ten Paolo Rossiego. Zdyskwalifikowanego, przywróconego, zwieńczonego mistrzostwem świata i koroną króla strzelców, i trzema golami przeciw Brazylii. Oby i do Messiego jeszcze, a jest ostatni dzwonek, uśmiechnął się piłkarski los, a nie żeby skwaśniał na starość, jak cała Barcelona również…
Dobra, oby każdy miał tylko takie zmartwienia. I oby Polacy wygrywali jak Chile, wiecznie niedoceniani…
*
Z meczu Polska – Bałkańska Mieszanka, najbardziej zapamiętałem (poza naszym zdychaniem kondycyjnym, ale to dostrzegł każdy chyba), zwróciłem uwagę na scenkę przed karnymi. Fabiański podchodzi do jakiegoś mędrca z laptopem, a tamten tłumaczy mu kto jak strzela. Zaraz pomyślałem, że trudno to spamiętać, bo trzeba by analizować z siedmiu, ośmiu graczy, ale Łukasz – bo to przejmy człowiek – przyglądał się ekranowi.
I wyjścia są dwa. Albo dostał kompletnie zły research, bo rzucał się zawsze (!) w złą stronę – w takim wypadku tego analityka należałoby posłać na zielona trawkę, a laptopa przekazać jakiemuś sierocińcowi. Albo – Łukasz chciał być sprytniejszy. I pomyślał, że sam odczyta mowę nóg skradających się do jedenastki – nie odczytał. Zatem w tym wypadku – przed kolejnymi karnymi ja bym wystawił Boruca, tak kwadrans wcześniej by się rozgrzał, i jednak mieć nadzieję na skuteczną interwencję. Bo wiara, że zawsze wejdzie pięć na pięć może być złudna. Poza tym grozi, że w końcu padnę na zawał.
Tak z boczku ośmielam się doradzać wiedząc doskonale, że i tak nikt nie posłucha, ale uwierzcie że to z dobrego serca. Tak jak ściskam kciuki za Rooneya (dziś wieczorem!), by nie podzielił losu Ibry, Leo, i czwartkowego (oby!) Cristiano. Temu jednemu akurat teraz życzę źle. I błagam, nie odpuszczać go nawet przy kiblu, fakt jak Chorwaci pozwolili mu przebiec pół boiska, gdy można go było powalić ze trzy razy, świadczy o ich głupocie. A cóż to czerwona w 117 minucie?
*
Upały takie, że nic mi się nie chce, pies, kawał byka, leży w łazience na kafelkach, bo zimne. To tym bardziej współczuję i podziwiam piłkarzy, oni muszą jeszcze biegać i znosić presję wygrywania. Choć przypomina mi się nieodłącznie tekst Mourinho, zapytanego niegdyś o presję jaka czeka jego zawodników…
Presja? Presję to czuje człowiek, który ma kilkoro dzieci i nie jest w stanie ich nakarmić…
Weźmy to sobie wszyscy do serc.