Reklama

Cristiano Ronaldo: zbyt dobry i zbyt piękny, by być kochanym

redakcja

Autor:redakcja

11 czerwca 2008, 19:14 • 7 min czytania 0 komentarzy

Cristiano Ronaldo w Euro 2008 początkowo grał dobrze, ale nie wybitnie. Dryblował skutecznie, ale bez typowej dla siebie magii. Błyszczał, ale nie olśniewał. Ale w końcu się przebudził i strzelił fantastycznego gola Czechom, potem kolejnego wypracował. Jakie to będą mistrzostwa dla najlepszego piłkarza świata? Dziś kolejny test Portugalczyka…Kogoś takiego świat powinien kochać bezwarunkowo, bo Cristiano Ronaldo spełnia absolutnie wszystkie wymagania, by jednogłośnie zostać wybranym najlepszym piłkarzem planety i miana tego nie oddać nikomu przez najbliższe pięć czy osiem lat. Ma jedną tylko wadę, za to bardzo istotną – jest jak przesłodzona herbata. Za słodki. Ale też za dobry, za piękny, za bogaty, za młody, zbyt perfekcyjnie zbudowany, zbyt utytułowany. Gdyby miał chociaż krzywe zęby jak Ronaldinho, albo głupi głosik jak Beckham, mógłby zostać powszechnie zaakceptowany. Gdyby miał jedną, malutką wadę, malusieńki defekt, ryskę – choćby niemal niezauważalną. Ale nie – on jest obrzydliwie idealny, jakby nie był dziełem człowieka, ale efektem pracy tysiąca procesorów, przeliczających terabajty danych by stworzyć bezduszną maszynę do grania w piłkę i podbijania kobiecych serc.

Cristiano Ronaldo: zbyt dobry i zbyt piękny, by być kochanym


Brzydcy z zawiści

– Ten piękniś miałby nas pokonać? Ten goguś? Umie tylko udawać, teatralnie się przewracać – stwierdził kiedyś jeden z zawodników w lidze angielskiej.
– Jestem dla nich za dobry i za przystojny, dlatego są zazdrośni. To nie moja wina, że w porównaniu ze mną nie potrafią grać w piłkę i mogą tylko polować na moje nogi. Są brzydcy z zawiści – bezczelnie odparł młodzian.

To pewnie dlatego – przez zawiść – gdy wszyscy analizują kto będzie największą gwiazdą zaczynających się dziś finałów mistrzostw Europy, to mało kto wymienia jego nazwisko. Ktoś powie Ballack, ktoś doda – Fernando Torres. Jeszcze inna osoba podrzuci nazwisko Francuza Benzemy, albo Włocha Luci Toniego. Cristiano Ronaldo? Nie uda mu się. To nie jest piłkarz do wielkich turniejów, nie wytrzyma presji, znów potknie w decydującym momencie. I to wszystko jakby na przekór rzeczywistości. Bo przecież fakty są jednoznaczne – w ostatnich tygodniach Portugalczyk został zdobywcą Pucharu Europy i mistrzem Anglii, a łącznie we wszystkich rozgrywkach – jako skrzydłowy – strzelił 42 gole, zostając królem strzelców Premiership i Champions League. To bilans marzeń dla każdego piłkarza świata. I to “marzeń” dosłownie – dla innych to dorobek nieosiągalny.

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że nazwisko czy też przydomek Ronaldo na zawsze przypisany zostanie do słynnego Brazylijczyka i nie urodzi się taki, który zdoła mu je odebrać. A jednak – dziś nie ten brazylijski, ale portugalski Ronaldo jest najbardziej rozchwytywanym piłkarzem na świecie. To dopiero sztuka! Wyobrażacie sobie, że rodzi się dziś np. Francisco Maradona i sławą przebija boskiego Diego? Jak zniósłby takie upokorzenie Argentyńczyk? Czy można wyobrazić sobie bardziej zuchwałą kradzież, niż kradzież nazwiska?


Chłopak z rajskiej wyspy

Ta bajka zaczęła się na wyspie Madera, czyli miejscu, w którym można spędzić wymarzone wakacje za około trzy tysiące złotych za tydzień. To tam TVN kręcił niedawno serial “Teraz albo nigdy”, czy też film “Nie kłam kochanie”. Piękna roślinność, skaliste krajobrazy, kryształowa woda. Nic lepszego wyobrazić sobie nie można? Można.

Reklama

Dla piłkarza Madera to przekleństwo – wysepka malutka, boisk prawie brak, nawet równego terenu nie za dużo. Tylko w górę i w dół, w górę i w dół… W małym domku, którego wartość oceniano na mniej niż pięć tysięcy euro, na świat przyszedł właśnie Cristiano oraz trójka jego rodzeństwa. – Kopał wszystko. Jak nie mógł zorganizować piłki, zdejmował skarpetki, napełniał piaskiem i kopał – opowiada jego wychowawczyni z przedszkola. – Teraz wszyscy tu i w pobliskiej szkole grają w piłkę. I co ja mam im powiedzieć? Ł»eby wracali do książek, bo sport im nic nie da? Przecież nikt z naszej wyspy nie osiągnął więcej niż Cristiano.
A niektórzy analizując fenomen Ronaldo, zwracają uwagę właśnie pagórkowatość Madery. Mały Cristiano musiał perfekcyjnie kontrolować piłkę, ciągle włażąc pod górę – najmniejszy tylko błąd, a futbolów uciekała gdzieś hen daleko, daleko. I cała podróż zaczynała się od początku.

Kiedy w czasie Euro 2004 Cristiano płakał jak dzieciak, płakała z nim nie tylko cała Madera, ale cała Portugalia. A ten płacz pokazywany był potem jako jedno z najpiękniejszych wydarzeń mistrzostw – oto emocje w najczystszej postaci, rozpacz bohatera. Bo to nie prawda, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą. Inni piłkarze musieli patrzeć na Ronaldo z zazdrością – on nawet beczeć potrafi najpiękniej, nikt inny tak słodko nie wylewa łez. Jego pierwszy trener mówił: – To nic nowego, on zawsze płakał po porażce i tak mu zostało… I rzeczywiście zostało, do dziś. W maju płakał, gdy nie strzelił karnego w finale Ligi Mistrzów, a potem ryczał jak bóbr, już ze szczęścia, gdy okazało się, że ta “jedenastka” nie miała żadnego znaczenia, bo koledzy odrobili straty. Tomek Kuszczak, kolega z Manchesteru United, komentuje: – Bo to taki zwykły, fajny chłopak…

Wyrwanie się z Madery było kwestią czasu – nadszedł momenty by jechać na kontynent, do szkółki Sportingu Lizbona, Alcochete. Cristiano trafił do szlifierni talentów. – On był niczym produkt naszego laboratorium – opowiada Marques de Freitas. – Traktowany był jak fenomen. Badano nawet skład jego kości, szacowano, jaki wzrost może osiągnąć. Dobierano specjalne treningi, aby jak najlepiej wykorzystać potencjał tego chłopca.
I pewnie w Lizbonie by tak go badano i badano, mierzono i ważono, gdyby nie towarzyski mecz z Manchesterem United, kiedy 17-latek rzucił na kolana wszystkich obserwatorów. Słynny trener Alex Ferguson pierwsze co zrobił po powrocie do kraju to poszedł do księgowej i wziął 12 milionów funtów, za które kupił Ronaldo. Gdyby wydał trzy razy tyle – też by nie przesadził. Nikt na świecie nie potrafi tak dryblować, nikt nie ma takiej koordynacji. Rozwikłać dryblingi Cristiano – która noga co zrobiła – mogą tylko telewizyjne powtórki, puszczone w naprawdę wolnym tempie.


Śladami Besta

Tu już zaczęła się najbardziej błyskotliwa sportowa kariera ostatnich lat. W niedawno zakończonym sezonie Cristiano pobił rekord legendarnego George’a Besta, który w 1968 roku strzelił – jako skrzydłowy – 32 gole. A przecież do tego czasu Best, jak samo nazwisko wskazuje, był pod każdym względem dla fanów Manchesteru United najlepszy. Teraz to o Portugalczyku gazeta “The Sun” napisała “Simply the Best”.

Pytanie, co z tą piękną karierą będzie dalej. Iść w ślady Besta – nie za dobrze. W jednej ze swoich książek Best opowiedział taką mniej więcej anegdotkę: “Nagle zadzwonił telefon. – Witam, panie Best. Jak cudownie, że wreszcie pana złapałem. Chciałem się dowiedzieć, kiedy wreszcie odbierze pan swojego mercedesa? – zapytał jakiś człowiek. – Jakiego do diabła mercedesa? – zdziwiłem się. – Tego, którego zostawił pan u nas półtora roku temu na przegląd… Właśnie mniej więcej tyle pamiętam ze swojego pobytu w Chelsea”.

Tak, Best był nieokiełznanym balangowiczem, a Cristiano – chcąc nie chcąc, jako obiekt westchnień połowy nastolatek na tej planecie – idzie w jego ślady. Tabloidy stale okupują najlepsze miejsca widokowe wokół jego domu, bo raz na jakiś czas uda się sfotografować jakieś sex-party. W dodatku wydaje się, że Portugalczyk nie jest osobą ani specjalnie lojalną (Manchester United oferuje mu 13 milionów euro rocznie, co daje jakieś… 840 złotych na minutę, a on i tak woli iść do Realu Madryt), ani specjalnie zdyscyplinowaną. To każe zastanawiać się, czy Cristano Ronaldo uniesie wszystko, co przed nim. Czy podoła?

Reklama

I znów przypomina się Best, który uwiódł siedem miss świata. Historia leciała jakoś tak: “Tego dnia wygrałem w kasynie 30 000 dolarów. Wróciliśmy z Mary do hotelu, zamówiliśmy najdroższego szampana Dom Perignon. Po kilku minutach przyszedł kelner. Rozejrzał się po pokoju, spojrzał na Mary, która naga rozczesywała włosy, przeniósł wzrok na łóżko, na którym leżało więcej pieniędzy niż zarobi przez całe życie. Potem dałem mu napiwek, jakiego nigdy już by nie dostał – może i tysiąc dolarów. I gdy już wychodził, nieśmiało zagaił: – Panie Best, czy mogę zadać jedno pytanie? Jak to się mogło stać? Kiedy to się wszystko spieprzyło? Stałem osłupiały. W łóżku czekała miss świata, obok leżała fortuna, mieliśmy zaraz pić najdroższego szampana. A ten oto mierny kelnerzyna pyta mnie, jak się to wszystko mogło spieprzyć…”
Wszystko jest kwestią priorytetów – czy Cristiano Ronaldo będzie tak samo cieszył się futbolem za kilka lat, czy też zacznie już tylko używać życia? Do czego jest tak naprawdę bardziej predysponowany? Czy najlepsze ma za sobą czy przed sobą? Może Euro 2008 da już pierwsze odpowiedzi…


A może niech hula?

Pytanie – jak dobrym piłkarzem byłby Cristiano, gdyby chciał prowadzić życie ascety. Gdyby jego talent spotkał się z podejściem Jacka Krzynówka. A może są to cechy, które się wzajemnie wykluczają? Może aby szaleć na boisku i pokazywać iście magiczne sztuczki, trzeba mieć też dziką fantazję poza nim. Czy Maradona zwariował, bo był genialnym piłkarzem i sukces go oszołomił, czy też grał świetnie, bo od początku brakowało mu jednej klepki – tej odpowiedzialnej za to, żeby podać do najbliższego partnera, a nie ruszyć samemu na ośmiu Anglików? Pisząc krótko – czy szaleństwo było następstwem talentu, czy też odwrotnie?
Wśród piłkarzy, którym zadaje się takie pytanie, nie ma zgody. Większość jednak twierdzi, że nie do wszystkiego można dojść ciężką pracą. Ł»e potrzebna jest też ta iskra Boża, która ma skutki uboczne – działa na nogi, ale także na głowę. I dlatego największym piłkarzom trzeba wybaczać ich drobne grzeszki. Cieszyć się, gdy strzelają gole, ale nie kręcić nosem, gdy przekroczą dozwoloną prędkość na ulicy. Taka piłkarska licentia poetica.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...