Upokorzeni przez Koreańczyków, w których mieliśmy nauczyć nieco futbolu, a sami zebraliśmy od nich bolesną lekcję. Upokorzeni przez Portugalczyków, z którymi – owszem – nie miało być łatwo, ale na takie rozmiary porażki nikt się nie nastawiał. W 2002 roku stawką meczu z USA była pietruszka. Ten turniej idealnie wpasował się w klasyczny schemat: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor.
Honor został zachowany.
Nie było nic do stracenia, więc szanse dostali ci, którzy przyjechali w roli turystów. Na bramce stanął Majdan, w obronie znalazło się miejsce choćby dla Głowackiego czy Zielińskiego, z przednich formacjach Murawski, Żurawski, Kucharski, na pięć minut wszedł nawet sensacyjnie powołany Paweł Sibik. Do tej pory kompletnie bezradna reprezentacja wyszła na takim wkurwieniu na takiej sportowej złości, że aż jej nie poznawaliśmy.
Trzecia minuta? Olisadebe. Piąta? Kryszałowicz. Ledwie pięć minut i drużyna, która wyleciała z hukiem, o mało nie pogrążyła USA. To przecież to nie był mecz z gatunku outsider z outsiderem, gdyby Portugalia wygrała w równolegle rozgrywanym meczu z Koreą, Amerykanie rzutem na taśmę musieliby pakować walizki. Mecz toczył się pod dyktando Polaków, w 66. minucie Żewłak dołożył trafienie główką. Był jeszcze karny, ale Żuraw stracił głowę, Brad Friedel wyszedł górą z tego pojedynku. Tak czy inaczej, mieliśmy powody do zadowolenia.
Szkoda tylko, że tak późno. Zastanawialiśmy się wtedy, a i cztery lata później: jak to jest, że zaczynamy grać w piłkę, dopiero, gdy jest już po zawodach? Mówiąc o dzisiejszej reprezentacji, często porównujemy ją z tą Engela. Oni latali z kamerami, czuli się bardziej jak turyści, a nie jak ludzie mogący namieszać. Ta Nawałki do wielkich meczów jest przyzwyczajona. Robią one na nich takie wrażenie jak przelatująca mucha.
To tylko 14 lat, ale w mentalności piłkarzy zmieniła się cała epoka.