Od wczoraj, mniej więcej od południa, panicznie boję się, że coś przeoczę. To nie jest taki zwykły lęk, że spóźnię się na autobus, albo przypalę obiad. To jest wręcz paraliż, który za moment kompletnie wyłączy mnie ze społeczeństwa. Co gorsza, ten absurdalny strach doprowadza do tego, że niemal przestałem się cieszyć z udziału Polaków w tej wielkiej francuskiej imprezie.
No bo czy może być coś gorszego, niż przeoczenie jakiejś genialnej historii dotyczącej lewego skrzydłowego reprezentacji Rumunii, którego nazwisko wczoraj usłyszałem po raz trzeci w życiu? Czy może być coś gorszego, niż zbyt późne zapoznanie się z najświeższymi gestami wsparcia dla Donbasu w wykonaniu Dario Srny? Rany, jak szalenie można się bać nawet pominięcia jakichś co śmieszniejszych tweetów. Wczoraj przyłapałem się na tym, że w ostatni wolny dzień przed mistrzostwami przeczytałem tysiąc dwieście artykułów o Euro, a w przerwie meczu oglądanego w knajpie z przyjaciółmi sprawdzałem, czy Leszek albo Tomek nie dali jakichś kozackich raportów ze stadionu.
A przecież świat nie kończy się na murawach. Chcąc śledzić kwestię “szeroko pojętego bezpieczeństwa”, praktycznie ani na chwilę nie można odrywać oczu od monitorów i ekranów. Rosjanie dbają, by ten temat nie znikał z anten, a przecież Anglia – Rosja w Marsylii to dopiero pierwsze z wielkich i potencjalnie niebezpiecznych starć w tym – jak mówi wielu bezpośrednich świadków – nieco dzikim mieście.
Nie ma minuty, by z Francji nie dobiegał jakiś ciekawy raport – jeśli nie dotyczący formy zawodników poszczególnych zespołów, to strajków na kolei. Jeśli nie awarii na stacjach benzynowych, to wybitych szyb w pubie, w którym przesiadywali Anglicy. Jeszcze nie wszyscy Rosjanie zdążyli zdjąć kominiarki, a już któryś z paryskich korespondentów daje kapitalną historię o łzach Dimitriego Payeta, bodaj najpiękniejszym momencie wczorajszego otwarcia mistrzostw. Swoją drogą, fajnie wyklarowały się dwa najczęściej udostępniane obrazki początku turnieju. Z jednej strony fantastyczna chwila na boisku, cudowna bramka i równie cudowna radość, z drugiej – przelatujące przez dym krzesełko.
Co do tego wszystkiego mają Polacy i ich udział w Euro? Ano właśnie strach, że nie przeczytam o łzach Payeta, że pominięte zostaną historie dotyczące bałkańskich uchodźców, których potomkowie urodzeni w Szwajcarii grają w kilku różnych reprezentacjach turnieju. Że w telewizji zamiast reportażu z Węgier albo Albanii – a w 2014 roku filmy z Kostaryki wylewały się z każdego programu – zobaczę sto piętnastą analizę upadku Grzegorza Krychowiaka.
Mistrzostwa rozpoczęły się więc z takim przytupem, że zaczęły mnie i nie tylko mnie przerastać. Odsyłam do pierwszego raportu Leszka Milewskiego (KLIK!), który i tuż przed wyjazdem, i już po dotarciu do Paryża wyglądał na kompletnie przytłoczonego liczbą bodźców z każdej strony. Napisał mi wtedy: “nie wychodzę z biura prasowego, jedynej bezpiecznej przystani”. Tyle tylko, że nawet w bezpiecznej przystani jest Internet, są relacje, jest ten przeklęty Twitter, kroplówka wtłaczająca kolejne informacje z ciśnieniem rozsadzającym żyły.
To ostatni moment, by na ten przesyt choć przez moment ponarzekać, by na tę mnogość tematów, postaci, zdarzeń pokręcić nosem. Teraz zaś czas się w nią zanurzyć. Za kilka godzin rozpoczynamy pierwszy maraton – tradycyjny weszlacki live z trzech meczów mistrzostw. Pierwszy z ponad trzydziestu, jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli.
Podłączamy wam i sobie kolejny wenflon. A ja w codziennych raportach postaram się wyszukać dla was tych wszystkich bałkańskich uchodźców, rosyjskie plastikowe krzesła i tę umiejscowioną na końcu świata wysepkę Reunion, na której na świat przyszedł Dimitri Payet.
I tak, pewnie za dwa dni też będę analizował upadki Krychowiaka.
JAKUB OLKIEWICZ
Foto główne: FotoPyK