Pamiętacie Tima Wiese? Swego czasu długoletni bramkarz choćby Werderu Brema czy FC Kaiserslautern. Dziś prawdopodobnie nie poznalibyście go nawet na ulicy. Od czasu zakończenia kariery piłkarskiej, czyli od około dwóch lat, Niemiec poszedł ewidentnie w masę i przybrał – na oko – jakieś 40 kilogramów. Za swój cel wyznaczył sobie rozpoczęcie kariery w wrestlingu i dziś dopiął swego dołączając oficjalnie do największej spółki na świecie działającej w tej dyscyplinie – WWE.
Za czasów swojej zawodowej kariery, Wiese wzorował się raczej na golkiperach w typie Petera Schmeichela. Wielkich, masywnych, którzy jak rozłożą ręce, to zasłaniają pół bramki, a do tego wprost uwielbiają starcia z rywalami. Wyskok w górę z wysuniętym kolanem, brawurowe rzucenie się pod nogi rozpędzonego rywala – to ich chleb powszedni.
Niemiec już wtedy zdradzał zresztą smykałkę do sportów walki, bo nie cyndolił się z rywalami przy żadnej okazji. O jego skłonnościach do wszelkiej form agresji przekonał się choćby Ivica Olić, którego Wiese znokautował potężnym kopniakiem z wyskoku. Prawdę powiedziawszy, to myśleliśmy na początku, że zwyczajnie Chorwata zabił, bo napastnik padł jak rażony piorunem po tym jak przyjął sześć metalowych korków na szyję.
Tim, gdy zawiesił już buty na kołku, zaczął pakować. Nie jakaś tam delikatna rzeźba, zwyczajna chęć zadbania o własne ciało i samopoczucie – Wiese popadł w obsesję i robił wszystko, by wyglądać jak Robert Burneika. Co jakiś czas szokował fotkami z siłowni, robił się coraz większy i większy, a gdy parę dni temu wrzucił na Twittera fotkę na której dłubie sobie coś na lapku, to aż złapaliśmy się za głowę…
Jetzt auch bei Twitter #breitwienie pic.twitter.com/eScvXye2Qe
— Tim Wiese (@Tim_Wiese) June 6, 2016
Chłop jak dąb, nawet w kadrze się nie zmieścił.
Konsekwentne dążenie do celu, treningi nie tylko z żelastwem, ale i z osobistymi trenerami przyniosły wymarzony efekt. Dziś oficjalnie przedstawił się jako świeżo upieczony wrestler.
Swój “debiut” w tym sporcie zresztą zdążył zaliczyć, bo podczas gali, która półtora roku temu odbyła się we Frankfurcie, już po oficjalnym starciu wskoczył między liny, przespacerował się chwilę i zaprezentował publice wykute ze stali mięśnie. To był jednak dopiero przedsmak. Prawdziwa jazda zacząć ma się teraz.
No nic, my wolimy go pamiętać jednak jako bramkarza, który trochę na poważnym poziomie pobronił. Zresztą aż strach napisać o nim coś negatywnego – co jak co, ale jest jedną z ostatnich osób, które chcielibyśmy spotkać w ciemnym zaułku…