Jeszcze półtora roku temu w Brukseli był prawdziwym królem. Odbierał nagrodę Trenera Roku na Gali Złotego Buta, którego zresztą zgarnął jego podopieczny Denis Praet. Był nie do wyjęcia z Anderlechtu, w Brukseli wierzyli, że oto objawił się trenerski diament. Inaczej nie przedłużaliby wtedy z nim umowy o kolejny rok, wierząc że razem sterują tym statkiem w odpowiednim kierunku.
To, co stało się parę miesięcy wcześniej w Londynie tylko utwierdzało ich w tym przekonaniu. Może i nie wyszedł z grupy w Lidze Mistrzów, ale sprawił, że jego zespół będący na deskach po trzech szybkich od Arsenalu, potrafił się podnieść i wywieźć ze stolicy Anglii cenny punkt.
– Nigdy nie zapomnę tego niezwykłego mecz z Arsenalem na The Emirates. Scena, gdy po bramce na 3:3 kończącej ten szalony spektakl, obejmuje szczęśliwego Mitrovicia bardzo mocno zapadła mi w pamięć. Hasi był zresztą dla „Mitro” jak drugi ojciec – wspomina Philippe Vinck prowadzący na Twitterze konto Sporting Anderlecht.
Później tego samego Mitrovicia klub sprzedał mu za nieco ponad trzydzieści milionów euro w pakiecie z Chancelem Mbembą do Newcastle. Z jednej strony stało się to po przegranym sezonie, zakończonym na trzecim miejscu w lidze, z drugiej – przekonało właścicieli, że da się pracę chętnie grającego młodzieżą Hasiego spieniężyć.
Choć czy na pewno w optymalny sposób? Wątpliwości ma w tej kwestii Bjorn de Cock, założyciel portalu benefoot.net i właściciel agencji The Football Farm: – Sporo o jego umiejętności rozwijania młodych zawodników mówi sam fakt, że pod jego skrzydłami taka perełka jak Youri Tielemans praktycznie w ogóle nie poszła do przodu.
– Hasi miał bardzo dobry kontakt z młodymi zawodnikami. Potrafił dodać im pewności siebie, wiary we własne możliwości – nie do końca zgadza się z de Cockiem Vinck. – Ale z drugiej strony ich chwiejna forma koniec końców była jednym z czynników, które kosztowały go posadę.
Jasne, wcześniej dokonał czegoś, w co nie potrafili uwierzyć nawet najwięksi optymiści w szeregach kibiców Anderlechtu. Na jedenaście kolejek przed końcem sytuacja klubu w tabeli nie wyglądała za różowo.
Dwanaście punktów straty do liderującego Standardu Liege, a w połowie dystansu punktowego do lidera – Club Brugge. I nagle do szatni wjeżdża Hasi, rycerz na białym koniu. Cytując reklamę sprzed paru lat: „niemożliwe staje się możliwe”. Jedenaście spotkań, osiem zwycięstw, odczarowanie autokaru, którym piłkarze podróżowali na mecze wyjazdowe i z których od dziewiętnastej kolejki nie potrafili przywieźć kompletu punktów. Nagle nazwisko Hasi staje się rozpoznawalne w piłkarskiej Europie, on sam w wieku 40 lat ma już na koncie mistrzostwo Belgii jako trener i jako piłkarz, zostaje pierwszym albańskim szkoleniowcem w Lidze Mistrzów. Coraz śmielej mówi, że chciałby pewnego dnia poprowadzić swoją narodową reprezentację, coraz więcej pojawia się analiz jego filozofii, jego fenomenu…
Ale gdy tylko skończył się miodowy rok rozpoczęty mistrzostwem, a zakończony nagrodą dla Trenera Roku, zaczęło się trudne pożycie. Do tego stopnia, że Vinck mówi nam: „większość kibiców cieszy się z tego, że nie ma go już w klubie”.
– W swoim pierwszym sezonie od razu dokonał czegoś dużego. Przejął drużynę po Johnie van den Bromie, gdy nikt nie dawał klubowi większych szans na tytuł. Ale od tamtej chwili wiele rzeczy poszło w zdecydowanie złym kierunku. Anderlecht przez ostatnie dwa sezony nie zagrał zbyt wielu naprawdę dobrych spotkań, co w klubie o takiej marce jest nie do pomyślenia – mówi Bjorn de Cock – Besnik Hasi to człowiek, który naprawdę ma w sercu ten klub, ale jako jego pierwszy trener nie potrafił wpoić spójnej strategii swoim zawodnikom. Na boisku zapamiętałem go jako wielkiego walczaka, przy linii potrafił podobną wolę wygrywania wyzwolić w swoich zawodnikach tylko w europejskich pucharach. W lidze tej charyzmy, tego zaangażowania zabrakło.
***
– Hasi był u was łącznie przez niemal piętnaście lat. Można porównywać szacunek kibiców do niego z tym, jakim darzą Marcina Wasilewskiego?
– Pytasz serio? (śmiech) Nie no, kibice Anderlechtu szanują Hasiego, ale do Marcina nie ma startu. “Wasyl” to jest zupełnie inny poziom – odpowiada Vinck.
***
Gdy spojrzeć na liczby, potwierdzają one tylko to, że o ile na starcie Hasi dał drużynie kopa porównywalnego z podwójnym espresso, o tyle z każdym tygodniem coraz bliżej było mu do cappuccino ze śladowymi ilościami kofeiny.
2013/14: 11 meczów, 25 pkt (2,27 pkt na mecz) – mistrzostwo
2014/15: 40 meczów, 74 pkt (1,85 pkt na mecz) – 3. miejsce
2015/16: 40 meczów, 74 pkt (1,85 pkt na mecz) – 2. miejsce
Wyniki stanęły w miejscu. Nie wykonano kolejnego kroku w przód, doszło do momentu, w którym na konferencji prasowej po meczu z Oostende Hasi powiedział wprost: – Nie mam już pomysłu na tę drużynę. Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić. Kompletnie podciął tym skrzydła swojego zespołu, który przecież w tamtej chwili zajmował drugą pozycję w tabeli i do lidera z Brugii tracił zaledwie trzy punkty. Kilkanaście dni później już z większym animuszem i charakterystyczną dla siebie dozą ironii atakował lidera przed meczem, mówiąc że „Club Brugge nie ma zespołu, ma tylko indywidualności”. Nie pomogło, skończyło się 0:4. Jego los się dopełnił, choć w kuluarach mówiło się, że nawet w razie zdobycia tytułu, głowa Albańczyka najprawdopodobniej spadnie.
***
– Mało atrakcyjny futbol jest w Anderlechcie postrzegany jako najgorsza zbrodnia przeciwko DNA klubu. Chcemy oglądać zawsze ofensywny, agresywny futbol, a w grze drużyny Hasiego tego brakowało. Myślę, że to, a nie którykolwiek z wyników, miało największy wpływ na zakończenie współpracy – twierdzi Philippe Vinck.
– To rozstanie jest niestety normalną koleją rzeczy w surowych realiach zawodowej piłki nożnej – powiedział żegnając się z Hasim kilka dni temu dyrektor sportowy Herman Van Holsbeeck. Belgijski „Nieuwsblad” był nieco bardziej wylewny, dzięki czemu w artykule podsumowującym dwa i pół roku Hasiego na Stade Constant Vanden Stock możemy przeczytać:
„Był trenerem z ogromną żądzą wygrywania, ale też zawsze trzymał się wyznawanych wartości i standardów. Prawy człowiek nie działający za niczyimi plecami. Miał w sobie jednak zbyt dużo z sira, a zbyt mało ze szczura. Szacunek do Hasiego sprawił, że nawet gdy jego droga w Anderlechcie dobiegała końca, ludzie wciąż mówili mu: „jakąż to chwiejną grupą ludzi przyszło ci zarządzać”, „biedny człowieku, zostałeś zupełnie sam”. A on nigdy nie stracił nad sobą panowania, nie dał się owładnąć emocjom.”
Z podobnej strony przedstawia go zresztą w rozmowie z nami Kazimierz Jagiełło, były trener klubów belgiskich, między innymi FC Charleroi: – W Belgii uznawało się go zawsze przede wszystkim za solidnego. Nie wyjątkowego, nie najlepszego. Solidnego. Solidny zawodnik. A później – solidny trener. Gdyby był słaby, nie dostałby pracy w największym klubie w tym kraju. Miałem okazję poznać Besnika osobiście, jeszcze podczas jego kariery zawodniczej. Zawsze wydawał mi się człowiekiem bardzo mocno skupionym na swojej pracy, twardo obstającym przy wyznawanych zasadach życiowych. Był raczej spokojnym, stonowanym człowiekiem.
Czyli, krótko mówiąc, gniewu a’la niedźwiedź syberyjski raczej trudno się po nim spodziewać, choć… raz już ujawnił, że gdy już komuś uda się go naprawdę wyprowadzić z równowagi, to dławić tego w sobie nie będzie w stanie.
Na ucieczki po lesie przed spuszczonymi ze smyczy psami gończymi w ramach przełamywania lodów też raczej nie ma co liczyć. Hasi preferuje bowiem raczej podejście do integracji drużyny w stylu Adama Nawałki niż Stanisława Czerczesowa.
***
Najważniejsze pytanie brzmi jednak: jaki to wybór dla Legii? I ono pozostanie otwarte póki Hasi nie pokaże, czy potrafi się uczyć na własnych błędach, bo tych parę popełnił. Oczekiwania są przy Łazienkowskiej bowiem bliźniaczo podobne do tych, z jakimi spotykał się w stolicy Belgii, a tamtego okresu przecież, mimo doskonałego początku, jako w stu procentach udanego z pewnością nie zaliczy. Przede wszystkim – nie był w swej pracy lisem i lwem, jak od wieków zaleca Machiavelli, był chyba jednak zbyt grzeczny jak na wymagania takiego klubu jak Anderlecht.
Jego ogromnym kapitałem jest jednak obycie w wielkim piłkarskim świecie, do którego Legia wciąż aspiruje. Przez półtorej dekady z bliska oglądał, jak wygląda praca z młodzieżą i pierwszym zespołem w klubie, który często bywa w Lidze Mistrzów. Grał z zawodnikami takimi jak Vincent Kompany, Walter Baseggio, Bart Goor czy Mbo Mpenza. A to bagaż doświadczeń, którego nie da się kupić za żadne pieniądze.
– Jeśli mam być szczery, to dziwię się, że tak szybko znalazł nową pracę. Ale nie oceniajcie go zbyt surowo od samego początku. Generalnie to bardzo obiecujący trener, który ma ogromne pole do rozwoju. Coś z niego jeszcze może być – kończy Vinck.
SZYMON PODSTUFKA