Trudno opisać Lechię z ostatnich sezonów jednym słowem: zbyt dużo chaosu było w tym klubie, by upchnąć to w kilku literach. Ale gdyby ktoś przyłożył nam pistolet do głowy i zmusił do tego niewyobrażalnego wysiłku, powiedzielibyśmy: niespełnienie. Przy takich nakładach finansowych, przy tych wszystkich nazwiskach pojawiających się w klubie, wyniki osiągane w ciągu mijających dwóch lat są dużo poniżej możliwości gdańszczan. Pytanie, jak podejść do kolejnego sezonu, by wyjść z tego przygnębiającego marazmu?
Ktokolwiek odpowiada za pisanie scenariuszy dla Lechii, jest wyjątkowo złośliwy, a przy tym dość nudny. Rozgrywki 14/15 i 15/16 to tak naprawdę ta sama historia. Nie zmieniłoby się wiele, gdyby gdańszczanie odpuścili miniony sezon z prośbą, by los rozdał im te same karty. Deja vu. Zaczyna się obiecująco – jest nowy trener, przychodzą piłkarze z uznaną marką, ale już od pierwszego gwizdka wyników nie ma. Klub próbuje zachować twarz, nie wyjść na nerwusa i trwa w tym impasie. Wszyscy czekają na przełamanie, a to przyjść nie chce i w końcu trzeba zwolnić szkoleniowca. Najpierw Machado, potem Brzęczka. Obaj dostali letnie przygotowania na ulepienie zespołu według własnego widzimisię, ale też obaj kompletnie się pogubili. Gorsze świadectwo wystawić można nawet Polakowi, bo on zespołu nie obejmował w czerwcu, ale jeszcze wcześniej, dostając de facto dwa okresy przygotowawcze i z tego handicapu w ogóle nie skorzystał.
Po wręczeniu wypowiedzenia trenerowi, Lechii zawsze udawało się znaleźć faceta, który pożar gasił. Za każdym razem trwało to długo, bo początkowo szukano tam, gdzie w ogóle nikt o zdrowych zmysłach zaglądać nie powinien. Po Machado próbowano Untona, po Brzęczku von Heesena – władze klubu w swoich decyzjach były zakręcone jak słoiki na zimę. A zespół tracił czas. W każdym razie, obaj właściwi strażacy, czyli Brzęczek i Nowak, wprowadzali Lechię do ósemki rzutem na taśmę, robiąc to w ostatniej kolejce sezonu zasadniczego. Ale złe decyzje klubu nie znikały ot tak – konsekwencje trzeba było ponieść. Punktów brakowało później.
Po podziale dorobku, klub i dwaj trenerzy pisali tę samą historię: pierwsi liczyli na sukces ponad stan, czyli awans do pucharów, a drudzy nie potrafili tym oczekiwaniom wyjść naprzeciw. Lechia i teraz, i rok temu, miała piekielnie trudno, by awansować do Europy. Nie startowała z pole position, ale gdzieś trzeciego-czwartego rzędu. Trzeba było wygrywać praktycznie wszystko, każda wpadka bolała dwa razy bardziej niż wcześniej. – Mieliśmy za dużo meczów finałowych i w decydującym momencie nie potrafiliśmy wykrzesać z siebie tyle, żeby wygrać kolejne spotkanie – powiedział nam ostatnio Sebastian Mila. Mniej więcej o to chodzi – Lechia i chyba żaden polski klub nie ma w sobie tyle mocy, by finiszować w lidze ze stuprocentową skutecznością punktową. Nawet Lech, gdy sięgał po mistrza, dwa razy potknął się w finałowej fazie – choć oczywiście w meczu z Wisłą mógł sobie pozwolić na stratę dwóch oczek bez konsekwencji.
W każdym razie Nowak do kolejnych rozgrywek podejdzie pewnie z lepszymi kartami niż Brzęczek i nie dostrzeże się zbyt wielu dziur, które trzeba by wypomnieć i załatać. Są reprezentanci Polski, zagraniczne gwiazdy ligi, młode talenty. Jeśli szukać problemów, to pewnie w obronie, gdzie ze stoperów, których skład pomniejszy się pewnie o słabiutkiego ostatnio Gersona, zostaje jedynie Janicki z Malocą. Można co prawda jechać na nich cały sezon, ale można też skoczyć z dziesiątego piętra na główkę i liczyć na interwencję Batmana. W pozostałych strefach rozważania o transferach krążą już tylko wokół słów „jeśli”, „gdyby”, „w razie czego”. Przy pucharach rozmowa byłaby oczywiście inna, ale skoro ich nie ma, to nie ma też wielkiej konieczności odbierania z peronu gdańskiego dworca kolejnego wagonu piłkarzy. Na chwilę obecną must-have to ktoś dający większą pewność z tyłu – Lechia traci zdecydowanie za dużo głupich bramek.
W Gdańsku potrzeba bowiem stabilizacji, której nie widziano nad morzem od ładnych paru lat. Jeśli jej zabraknie i Nowak nie będzie mógł popracować w spokoju, a piłkarze zostaną zmuszeni do kolejnych wieczorków integracyjnych, żeby poznawać dziesiątkę nowych kolegów, to przyszłego sezonu nie trzeba nawet zaczynać. Role rozpisane, zwroty akcji znane na pamięć – tylko widzowie mogą się znudzić, nikt nie lubi oglądać trzeci raz tego samego, słabego filmu.
Fot. FotoPyk