W rozmowach z mediami nie miał żadnych zahamowań. W jednej wypowiedzi produkował trzy cytaty, z których można było zrobić tytuł wywiadu. Jeśli już udało ci się z nim porozmawiać – wiedziałeś, że będziesz miał hitowy materiał.
Jak byśmy go określili? Mentalnie blisko mu do Zlatana, tylko że Szwed częściej gryzie się w język. Romario? Absolutnie nie. Bankowo znalazłby więź z Pawłem Zarzecznym – też uważał, że zawsze był najlepszy. Lubił (i pewnie lubi nadal) powtarzać: – Bóg wskazał mnie palcem i powiedział: „to jest ten gość”.
Niepodrabialny.
Ale to nie była pusta bufonada, przechwałki nie mające żadnego pokrycia w rzeczywistości. Romario to mistrz świata z 1994 roku, dwukrotny zdobywca COPA America, mistrz Brazylii, Holandii, Hiszpanii, Kataru… Dziś wspominamy go jednak z innego powodu – dokładnie dziewięć lat temu zdobył 1000. bramkę w karierze. Nie, nie pomyliliśmy się o jedno zero.
Wprawdzie FIFA i tak nie uznaje tego osiągnięcia, bo są w nie wliczone także mecze młodzieżowe, towarzyskie czy pokazowe, ale… ktoś myśli, że Romario jakkolwiek przejmuje się zdaniem FIFA? Wystarczy, że w swoich oczach był debeściakiem. Bramkę strzelił z karnego w meczu Vasco da Gama ze Sport Recife. Jego klub gładko prowadził już 2:0, tuż po przerwie sztukę załadował Romario, po czym na chwilę przerwano mecz. Na murawę wbiegła jego rodzina, przyjaciele, dziennikarze, fotoreporterzy, sam piłkarz wykonał rundę honorową wokół boiska, a mecz wznowiony został dopiero po ponad kwadransie.
Co było motywacją Romario, by walczyć o 1000. gola? – To, że wielu nie wierzyło. Pomyślałem: „skoro tak pierdolą, to ich wyrucham”.
Mistrz. Dziś Romario jest senatorem. Podejrzewamy, że w brazylijskim parlamencie temperatura jest nieco wyższa niż w meczu Termaliki z Koroną.