Pamiętacie może Erwina Saka? Tak, to ten bramkarz (ostatnio Mazur Karczew), który jakieś kilkanaście miesięcy temu napisał do nas list, w którym w skrócie stwierdził, że w zasadzie jest golkiperem numer trzy w naszym kraju (za Szczęsnym i Borucem), ale przez złowrogi system i wszechobecne spiski dziś tuła się po niższych ligach. Długo nie mogliśmy się wtedy pozbierać – nie wiedzieliśmy, czy dzwonić do lekarza czy prokuratora. Jeśli przegapiliście, znajdziecie to W TYM MIEJSCU. Wątpimy, ale być może zastanawialiście się kiedyś, co u niego słychać. Według naszej wiedzy przez ten czas, nic w kwestii jego kariery się nie zmieniło – Erwin nie tylko nie wybiera się do Juraty na zgrupowanie reprezentacji Polski, ale ma też pewne problemy w piłce klubowej. Przyczyny?
O tych – dość niespodziewanie – postanowił znów opowiedzieć sam. Dziś w naszej skrzynce mailowej wylądował podejrzany list zatytułowany “Przyszły bramkarz numer 1 Legii Warszawa”, a w nim druga część opowieści bramkarza. Chyba szuka klubu. Gdy już pozbieraliśmy szczęki z podłogi, uznaliśmy, że cała Polska powinna poznać prawdę, jakkolwiek brutalna by ona była. Macie prawo wiedzieć. Doping, układy, granie w Wielki Piątek. Petarda. Nie przestawiliśmy nawet przecinka. Radzimy zaopatrzyć się w chusteczki. I w coś na zajady. Zapraszamy na przejmującą lekturę.
Dwa lata temu na rozgrzewkę delikatnie opisałem „Stan futbolu” w Polsce. Teraz nadszedł czas na „Futbol obnażony jeszcze bardziej”. Artykuł będzie na wyższym poziomie niż mecze Premier League w Canal +, więc nie zapinajcie pasów, bo to i tak nic nie pomoże. Podobnie jak w Ferrari przy wypadku – jedyna szansa na przeżycie to wylecieć przez przednią szybę.
Do piłkarskiego więzienia trafiłem 7 lat temu. Przed wyrokiem byłem w drużynie walczącej o awans do PL – Cardiff City. Drużyna awansowała, a ja rywalizowałem z doświadczonymi bramkarzami Davidem Marshallem i Tomem Heatonem, którzy potem bronili w Premier League i są powoływani do swoich reprezentacji. Nie miałem wtedy z nimi szans.
Mając 16 lat jako jedyny w kraju zacząłem regularnie grać w seniorskiej piłce i po 60 spotkaniach na koncie wyjechałem za granicę. Gdyby był na moim miejscu niejaki Drągowski, pomimo rozegranych 60 meczów w Ekstraklasie, też nic by nie zdziałał. Nawet Dusan Kuciak poszedł do walczącego o awans Hull City, jest tam 3 bramkarzem i do tej pory osiągnął na Wyspach tyle co ja.
Obaj w Pucharze Anglii siedzieliśmy na ławce przeciwko Arsenalowi. Natomiast gdy ja skończyłem rozgrzewkę na The Emirates to poszedłem przywitać się z Wojtkiem Szczęsnym, który tego dnia był na trybunach.
Rozwiązałem kontrakt z Cardiff City gdy miałem 19 lat i chciałem wrócić do Polski, aby tutaj od nowa budować swoją pozycję. Nie byłem wtedy świadomy, że zamiast tego zaczyna się moje piłkarskie więzienie. Pomimo, że we wszystkich klubach, w których odbywałem testy byli zadowoleni z mojej formy sportowej to patologia w tych klubach nie pozwoliła mi do żadnego z nich pójść.
Nawet w moim rodzinnym mieście Lublinie, gdzie Motor grał w 1 lidze, a prezesem był mój były trener z młodzieżowej szkółki piłkarskiej Legion Lublin – Marek Sadowski.
Byłem w „gazie” i mimo, że spokojnie czułem się na bronienie w 1 lidze to nic z tego nie wyszło. Szczególnie za skórę zalazł mi opiekun bramkarzy Robert Mioduszewski. Z trójki testowanych bramkarzy: Krzysztof Żukowski z Górnika Łęczna i Piotr Misztal z Korony Kielce zostałem tylko ja. Natomiast Mioduszewski na koniec stwierdził, że to on będzie bronił… a prezes tylko rozłożył ręce i powiedział, że nic nie jest w stanie zrobić. Na jakiej podstawie postawił sam na siebie to wie tylko on, bo był w gorszej formie od wszystkich testowanych. Dużo mówi fakt, że nawet nie dotrwał do końca rundy, Motor spadł z 1 ligi… a on tym akcentem zakończył swoją karierę piłkarską.
Pół roku później w styczniu gdy nie było już Mioduszewskiego ponownie pojechałem na testy do Motoru. Zagrałem sparing z Koroną Kielce i znowu zaprezentowałem się najlepiej z bramkarzy. Powiedzieli, że są zadowoleni ale chcą abym jeszcze potrenował przez tydzień i zagrał z Górnikiem Łęczna. Przed sparingiem z Górnikiem, właśnie okazało się, że dogadali się z Mioduszewskim aby ponownie był opiekunem bramkarzy! Pierwsze co zrobił jak mnie zobaczył to od razu powiedział, że nie jadę na ten sparing. Ale może to dobrze, bo mając z nim treningi miałem wrażenie że trenuje mnie nauczyciel WF.
Miesiąc wcześniej w grudniu byłem na testach w Legii Warszawa. Nie widziałem tam lepszego bramkarza. Zresztą lepszych do rywalizacji miałem w Cardiff. Po jednym z treningów na głównej stronie Legii napisali: Prawdziwą furorę zrobił Erwin Sak, a trener bramkarzy Krzysztof Dowhań ocenił mnie wyżej niż wcześniej testowanego Jakuba Słowika. Następnie Słowik, który ma dzisiaj ponad 60 spotkań w Ekstraklasie poszedł do Jagiellonii, a mnie nawet nie chcieli tam przetestować.
Na kolejne testy pojechałem w maju do Polonii Warszawa ME. Mieli tam Pawła Nerka, Łukasza Skowrona, który potem również poszedł do Jagiellonii i nawet zagrał kilka spotkań w Ekstraklasie. Przepaść między mną a nimi była tak duża, że od razu chcieli podpisać kontrakt. Powiedziałem Jarkowi Bako i Liborowi Pali, że Młodą Ekstraklasą nie jestem zainteresowany i w grę wchodzi tylko pierwsza drużyna. Byłem umówiony na telefon pod koniec czerwca ale nie przedłużono umowy z trenerem bramkarzy Piotrem Wrześniakiem i temat upadł.
Przez rok odbywania testów w różnych klubach, ćwiczyłem w Cardiff. Potem w końcu gdzieś musiałem pójść regularnie grać. Nie mogłem uwierzyć, że Paweł Nerek, którego w Polonii dwa miesiące wcześniej biłem na głowę poszedł do II ligi – Stomilu Olsztyn. W związku, że okazał się tam niewypałem, a ja zagrałem dobrą rundę w IV lidze Bugu Wyszków to zgłosiłem się do Stomilu Olsztyn. Szukali tam bramkarza bo Nerka odpalili, a ściągnięty awaryjnie Rafał Gikiewicz po rundzie odszedł.
Przyjechałem do Olsztyna jako czwartoligowy bramkarz i rywalizowałem o miejsce z Pawłem Sochą z ekstraklasowej Korony Kielce. Po 10 dniach, mój ulubieniec Zbigniew Kaczmarek stwierdził, że zarówno na treningach jak i w spotkaniu przeciwko Lechii zdecydowanie lepiej się zaprezentowałem i ze mną podpisali kontrakt.
Zanim opiszę z czym się spotkałem w Stomilu Olsztyn to najpierw trzeba się cofnąć do czasów juniorskich, bo problem zaczyna się już w tym okresie. Byłem w lubelskiej kadrze wojewódzkiej i dotarliśmy do finału MP U-14, gdzie spotkaliśmy się z kadrą mazowiecką w której bronił Wojtek Szczęsny. Wygraliśmy 2:1, ale niestety odbyło się to w nieuczciwy sposób. Większość zawodników z mojej kadry wzięła przed meczem Tussipect, który zawiera efedrynę.
Myślałem, że tak można postępować będąc niedojrzałym. W Stomilu szybko się przekonałem, że jestem w błędzie. W sezonie 2011/2012 gdy Stomil Olsztyn wywalczył awans do 1 ligi, pół drużyny brało Jack3D, który zawiera metyloheksanaminę (DMAA). W 2010 roku Światowa Agencja Antydopingowa, zaliczyła go do grupy zakazanych środków pobudzających. Trener Zbigniew Kaczmarek mówił, że nie obchodzi go co kto bierze tylko jak się prezentuje na boisku.
Po 9 miesiącach mojego pobytu w rezerwach Stomilu chcieli zwolnić Kaczmarka. Wiązało się to z dużą dla klubu odprawą, więc wahali się. Podczas tego okresu również próbowali wymusić na mnie rozwiązanie kontraktu poprzez takie pieszczoty jak wypowiedzenie umowy wynajmu mieszkania, symboliczne płacenie pensji czy zorganizowanie treningów przed i tuż po ślubie. Myśleli, że robię to dla kasy. W tym przypadku chodziło o zasady.
Prezes Czałpiński dostał propozycję, że zrzeknę się wszystkich pieniędzy, które klub mi zalegał jeśli zwolnią sztab szkoleniowy, a ja zostanę przywrócony do drużyny. Chciałem im pomóc w podjęciu decyzji jednak prezes nie był zainteresowany i ostatecznie wtedy Kaczmarka nie zwolnił. Rok później i tak musiał wypłacać mu odszkodowanie za zerwanie kontraktu, a mnie za przegraną sprawę w sądzie.
Jeszcze ciekawiej wyglądała sytuacja u bramkarza Piotra S. handlarza sprzętu 4K, który żeby być w stanie nawiązać ze mną sportową rywalizację brał „Rocket Fuel” od Hardkorowego Koksa. W tym samym czasie w polskiej lidze koszykarka, która brała ten sam środek została zawieszona na pół roku. Potem jak już nawiązał rywalizację to do akcji wkraczał jego wspólnik Sylwester W., który dzielił moje statystyki ze sparingów w okresie przygotowawczym lepiej niż dzielą punkty w Ekstraklasie po sezonie zasadniczym.
Gdy grałem w Pucharze Polski przeciwko Pogoni Szczecin i Widzewowi Łódź, także nie było żadnych kontroli. Na tym poziomie, 1 lub 2 lidze nie może tak to funkcjonować, bo zawodnicy którzy nie chcą się wspomagać stoją na straconej pozycji. W Cardiff nawet będąc trzecim bramkarzem, byłem kontrolowany.
PZPN w trybie natychmiastowym powinien nawiązać współpracę z Komisją do Zwalczania Dopingu w Sporcie!
Zresztą taki sam stosunek jak do wspomagaczy mam do alkoholu. Podobnie jak Grześ Krychowiak – nie piję go wcale. Pewnego razu do Cardiff na mecz towarzyski przyjechał Celtic z Arturem Borucem i Łukaszem Załuską. Po meczu mieliśmy polski wieczorek. Oczywiście Artur mocno mnie namawiał abym się z nimi napił… ale już nie takim wielbicielom alkoholu odmawiałem. Szamo coś o tym wie 🙂
Drugim klubem, z którego chciałem się wypromować był II-ligowy Świt Nowy Dwór Mazowiecki. Myślałem, że tego co było w Stomilu to nie da się przebić, ale okazało się, że może być coś gorszego niż nieuczciwa i pozorowana rywalizacja. W Świcie rywalizacja sportowa w ogóle nie miała miejsca. Miał bronić Karol Domżał. Od początku w klubie mówiło się, że jego tatuś Zbigniew Domżał były dyrektor sportowy ŁKS Łódź zna się z burmistrzem Nowego Dworu Jackiem Kowalskim, który jak wiadomo daje pieniądze z budżetu miasta na klub. Trafiłem z deszczu pod rynnę.
W trakcie rundy trzykrotnie traciłem miejsce w składzie, nie robiąc nawet błędu, który kwalifikowałby się do zmiany w bramce.
W 16. kolejce przegraliśmy 4:0. Domżał zagrał kolejny słaby mecz, a mimo to w tygodniu dalej trenowali pod niego w bramce. Wziąłem „opiekuna” i mówię do niego: zagraliśmy po 8 meczów. Ze mną drużyna zdobyła 13 punktów, z nim 5. Więcej w tym klubie na ławce siedział nie będę. Albo gram w dwóch ostatnich meczach rundy albo mnie w tym klubie nie ma. Idzie trener bramkarzy i mówi: Erwin, spokojnie, spokojnie… będziesz bronił. Zagrałem.
W styczniu Miłoszewski zapewnił mnie, że będę pierwszym bramkarzem na wiosnę jak przyjdą młodzieżowcy. Powiedział, że mogę się testować w innych klubach na wypadek gdyby nie przyszli. W klubie działa się taka kukuła, że pojechałem na testy, aby mieć inną opcję gry. W międzyczasie okazało się, że w skład zarządu wszedł… opiekujący się synem Zbigniew Domżał.
Następnie klub ściągnął bramkarza, który nie będzie wywierał presji na układ, a mnie przesunęli do rezerw. Najlepsze jest to, że bramkarz, który przyszedł Bartek Danowski nie sprostał układowi i opuścił klub w trakcie rundy po paru kolejkach.
Właśnie w tym czasie zgłosiło się do mnie Weszło, żebym opowiedział coś o Stomilu. Po ukazaniu się artykułu kapitan do mnie mówi, że idę biorąc na siebie 200kg. Powiedziałem mu, że jak będzie trzeba to i 500kg wezmę.
W Świcie NDM od razu na pokaz zwolnili Miłoszewskiego, a zatrudnili trenera Igora Gołaszewskiego. Asystentem został Robert Jadczak. W stosunku do mnie klub zaczął grać na czas. W końcu drużyna przegrała w kompromitujący sposób z Wisłą Puławy 1:6. Trenerzy stwierdzili, że mnie chcą i po dwóch tygodniach od ukazania się artykułu zostałem przywrócony do drużyny. Miałem potrenować tydzień i wejść do bramki ze Stalą Mielec.
Po czterech dniach treningu, tuż przed wyjazdem na mecz dostałem sms-a od trenera Jadczaka, że dostali polecenie „z góry” że nie mogę trenować i grać.
Kolejne porażki 0:3, 0:4, 0:4 nie zmieniały sytuacji. W końcu pojechałem do klubu, wparowałem do szatni i mówię przy wszystkich zawodnikach do Domżała: Tobie nie jest głupio, że Ci stary załatwia skład?! Ja na twoim miejscu nie mógłbym spojrzeć w lustro. Nic nie odpowiedział, zaczerwienił się i spuścił głowę… a cała szatnia też milczała.
Świt na koniec sezonu zajął ostatnie miejsce w tabeli (25 ptk.) Drużyna ze mną zdobyła 14 ptk w 10 meczach, z nim 7 ptk w 21 spotkaniach. To są szokujące statystyki… różnica jest 4-krotna! Z Domżałem wygrali 1 z 21 spotkań w których grał. Ze mną 4 z 10 meczów.
Trzeba jednak nazwać rzeczy po imieniu. To nie były układy… to było złodziejstwo!
W Stomilu Olsztyn – złodziejstwo pod osłoną nocy, a w Świcie NDM – złodziejstwo w biały dzień.
Jak to mówi mój teść: „Brać pasa i lać skurwysynów po dupach, aż będą jęczeli”!
W związku, że nie dopuścili mnie w Świcie do bronienia to znowu byłem od pół roku bez treningów z drużyną i gry w lidze. Dzwonił do mnie menedżer, że w Pogoni Siedlce szukają bramkarza, ale nie chcieli mnie przetestować. Jak wiadomo tam też szukali takiego co nie będzie wywierał nacisku na klan Kozaczyńskich.
Po raz trzeci zacząłem od zera – IV ligi. Poszedłem do Mazura Karczew. Rundę zakończyłem z 5 obronionymi karnymi. Napisałem, że mam potencjał na 3 bramkarza w Polsce – no to małą próbkę pokazałem.
Tak jak poprzednimi dwoma razami po bardzo dobrej rundzie chciałem pójść wyżej. Mój trener z Mazura polecił mnie dyrektorowi z I-ligowego Dolcanu, ale ten stwierdził, że jestem zbyt kontrowersyjny. Dzisiaj, aby być kontrowersyjnym wystarczy mówić prawdę i postępować według zasad i wartości, które się wyznaje i jakimi kieruje się w życiu.
Potem napisał do mnie menadżer, że w II-ligowym Nadwiślanie szukają bramkarza. Zaproponował mnie i też nawet nie chcieli mnie zobaczyć. Woleli w ciemno wziąć gościa Mateusza Taudula, który na jesieni nigdzie nie grał niż tego co miał za sobą dobrą rundę i obronił 5 karnych. Zapytałem na Twitterze trenera bramkarzy Izaaka Stachowicza, dlaczego się mnie boi… bo kiedyś napisał, że boi się, że opiszę go na Weszło. Jak skończyli obaj w Nadwiślanie to każdy może sobie sprawdzić.
Postanowiłem skończyć sezon w Karczewie. Na wiosnę obroniłem jeszcze 2 karne i miałem 7 karnych obronionych w sezonie. Żaden polski bramkarz nie obronił tylu karnych w jednym sezonie! Nie uważam się za specjalistę w bronieniu karnych, mam lepsze inne strony, ale od czasu do czasu jakiegoś karnego obronię.
Po sezonie brałem tylko pod uwagę minimum 1 ligę, ale okupiłem go kontuzją i jesień miałem z głowy. W styczniu rozpocząłem przygotowania z Karczewem, aby dojść do siebie po kontuzji. Zagrałem pierwsze dwa mecze ligowe i następny został ustalony na Wielki Piątek.
Już w poprzednim sezonie broniłem we wszystkich meczach oprócz kolejki w ten dzień. Jak można cieszyć się ze zwycięstwa swojej drużyny, w dniu kiedy przeżywa się śmierć swojego Zbawiciela?!
Wtedy mówiłem aby przełożyć mecz na środę przed świętami albo zagrać ostatecznie w sobotę.
Przykład idzie z góry, więc w klubie zaczęli się powoływać na Znicz Pruszków. Na mecz drużyna pojechała beze mnie. Dwa tygodnie później graliśmy mecz z rezerwami Znicza i akurat był na nim ich główny działacz Sylwiusz. Po meczu zapytałem go czy możemy porozmawiać i mówię, że jako jedyny klub z Ekstraklasy, I i II ligi graliście w Wielki Piątek. Kluby z niższych lig biorą z Was przykład i powołują się na Znicz, organizując tego dnia mecz. Jesteście trucizną polskiego futbolu!
Nie wiem czy moje słowa miały jakiś wpływ… ale w tym roku Znicz ustalił mecz dzień wcześniej – w Wielki Czwartek – nie idealnie, ale już o niebo lepiej.
Lekko się zdenerwowałem, że nawet w Zniczu potrafili nie grać w tym terminie, a mój klub znowu chciał brać udział w tym haniebnym wydarzeniu jakim jest gra w dzień męki i śmierci Chrystusa. Poszedłem do wiceprezesa Mazura i mówię, że jeśli drużyna zagra w tym meczu to więcej już w tym klubie nie zagram. Pyta się mnie czy żartuję – a ja mu na to – czy ja kiedykolwiek żartowałem? W klubie pewnie liczyli, że będzie tak jak w tamtym roku. Na mecz nie pojadę, a na następny wrócę. Po meczu zadzwoniłem do klubu, że chcę rozwiązać umowę. Pojechałem i rozwiązałem.
Ostatnie 12 lat utwierdziło mnie w przekonaniu, że jestem w stanie bronić na najwyższym poziomie. Będąc w MSP Szamotuły i Cardiff City przez 5 lat budowałem pewność siebie, a po powrocie do Polski przez ostatnie 7 lat doświadczyłem pokory i walki o byt.
Dla mnie dużo większym wyczynem od tego, że dostałem się do Cardiff City jest to, że przez ostatnie 7 lat utrzymałem się przy piłkarskim życiu i nie poddałem się.
Rundy w IV ligach, w których za każdym razem grałem po prawie roku przerwy w grze były jak respirator, który utrzymywał mnie przy życiu piłkarskim. Były dla mnie grą o być albo nie być. Wiedziałem, że jak nie będę bronił fenomenalnie to nie będę miał szansy pójść po rundzie o dwa poziomy wyżej, a wtedy byłoby to równoznaczne z zakończeniem przeze mnie kariery piłkarskiej.
Broniąc w Bugu Wyszków podsumowali na koniec, że nie było takiego bramkarza od czasów Arka Malarza i prezentowałem się nawet lepiej od niego. W Mazurze Karczew obroniłem 7 karnych w ciągu sezonu. A paradoksalnie będąc w Nadnarwiance Pułtusk, gdzie trenerem był brat Arka Malarza, Mariusz, broniłem najlepiej.
Po rundach w IV lidze szedłem do II ligi, ale tam gdzie byłem rywalizacja sportowa była fikcją. W ostatnim podejściu doszło nawet do tego, że pomimo obronionych 5 karnych to nie chcieli mnie nawet przetestować w II lidze, a dla I ligi okazałem się zbyt kontrowersyjny.
Nic dziwnego, że kluby, które nie zarabiają na transferach potem bez pomocy sponsora upadają.
Teraz jedyny klub, który mnie interesuje to taki, z którego wypromuję się do Legii Warszawa. Musi on mieć odpowiedniego trenera bramkarzy, z którym będę mógł przygotowywać się sportowo i mentalnie. Czyli był w zagranicznym klubie, ma charakter i cojones. Po prostu „Fucking Polak”.
Na dzień dzisiejszy Legia Warszawa nie jest na mnie gotowa, ale trzeba też uczciwie przyznać, że ja też na Legię nie jestem jeszcze gotowy. Potrzebuję 2-3 sezony w Ekstraklasie. Legia również tyle czasu potrzebuje na zbudowanie bazy treningowej i drużyny na walkę w Lidze Mistrzów.
Natomiast już dzisiaj jest to klub z kibicami, którzy reprezentują bliskie mi wartości.
Ostatnio konferencję na ALK miał Calvin Klein, zwany też przez niektórych Brudnym Harrym. Mówił o zasadach, Realu… i zasadach, które oczywiście są bardzo ważne. Brakowało jednak w tym wszystkim wyższych wartości, więc raczej też nie jest na mnie gotowy.
Bardzo słusznie stwierdził wiceprezes PZPN Marek Koźmiński, który powiedział, że Legia to nie „Real” i powinna kupić dobrego 30-letniego piłkarza za 1 mln euro. Kilku piłkarzy tego pokroju i można atakować Ligę Mistrzów.
Sergiusz Prusak powiedział, że nie poszedłby do Legii za 1 mln euro tygodniowo. Dla mnie tygodniówka nie jest najważniejsza, ale żebym do niej poszedł to musiałaby zapłacić za mnie klubowi, który na mnie postawi – takiemu Górnikowi Łęczna co najmniej 1 mln euro.
Gdy dostanę szansę i Bóg da zdrowie, to będzie tylko kwestią czasu i zobaczycie: Ośmieszę ten system bezlitośnie!
A wtedy prezes Legiodorski zamiast kupić kolejne Ferrari wyłoży za mnie 1 mln euro z lewej skarpety.
Sak od Prusaka różni się tym, że Sak jest o 11 lat młodszy, więc wystarczy tylko powiedzieć: „sprawdzam”!
ERWIN SAK