Górnik Zabrze dołączył do Podbeskidzia Bielsko-Biała i przyszły sezon spędzi na pierwszoligowych boiskach. Biorąc pod uwagę fakt, że niemal całe tegoroczne rozgrywki ekipa z Górnego Śląska spędziła w strefie spadkowej – rozstrzygniecie to wydaje się absolutnie naturalnie. Jednak tak naprawdę dopiero okoliczności, w których ten spadek został przyklepany, nie pozostawiają żadnych złudzeń, że z ligi leci właściwa ekipa. Śląsk Wrocław zagrał pod zabrzan, wystarczyło więc ograć Termalikę Bruk-Bet Nieciecza, której piłkarze mieli na twarzach wypisane jedno: byle do fajrantu.
No wybaczcie, ale to jest niemal szczyt frajerstwa (ten osiągnęło Podbeskidzie) – mimo beznadziejnej postawy w całym sezonie, mieć wszystkie atuty w swoich rekach, a i tak spartaczyć. Zamiast dopisać przewrotną puentę, podopieczni Jana Żurka idealnie podsumowali sezon w swoim wykonaniu.
A zaczęło się przecież od zwiastunu cudu, to wydarzenie mogło dać Górnikowi wiarę, że dziś stać go na dokonywanie rzeczy niecodziennych. Rafał Kurzawa. Człowiek, który w swojej dotychczasowej karierze w Ekstraklasie (39 meczów) skupiał się przede wszystkim na tym, by nie rzucać się w oczy. Osiągnął w tym taką wprawę, że śmialiśmy się, iż nawet jego znajomi nie do końca dowierzają, gdy opowiada im o tym, jak zarabia na życie. Gdy podchodził do piłki ustawionej przed polem karnym Niecieczy, wszyscy – najpewniej włącznie z nim samym – wiedzieli, że to nie najlepszy pomysł. No i złapaliśmy się za głowę, tak przylutował po okienku!
Górnik miał dobry wynik, choć prawda jest taka, że nie zrobił zbyt wiele, by go uzyskać. Jednak w momencie, gdy Śląsk zaczął strzelać kolejne bramki Górnikowi z Łęcznej – był on już tylko wspomnieniem. Łęczna powinna wystosować specjalnie podziękowania w kierunku Stefana Nikolicia – napastnik Termaliki swoją beznadziejną grą nie pozostawił Piotrowi Mandryszowi wyboru i po przerwie na boisku pojawił się Wojciech Kędziora. Najlepszy piłkarz Niecieczy zmienił obraz gry i strzelił bramkę wyrównującą.
41 minut – tyle czasu mieli piłkarze Górnika, by odmienić swój los. Jednak uwypukliły one jedynie bezjajeczność tej drużyny. To była walka o życie? Gówno prawda. Obejrzeliśmy ledwie jedną składną akcję i kilka wrzutek na aferę. Nawet wejście na boisko Michała Janoty nic nie dało – cóż za niespodzianka!
No po prostu wstyd.
Na szersze rozliczenia przyjdzie jeszcze czas, ale przyznamy szczerze – ani przez moment w trakcie dzisiejszego spotkania nie mieliśmy w głowie myśli: jednak fajnie byłoby, gdyby to właśnie ten Górnik się utrzymał. Jasne, było nam szkoda pojedynczych piłkarzy jak np. Adama Dancha czy Grzegorza Kasprzika, ale tej zbieraniny jako całości – nigdy w życiu. Nie widzimy w tym wszystkim przypadku – klub zarządzany na wariackich papierach, bez żadnej wizji, przez który w trakcie sezonu przewija się trzech trenerów i jakichś 134 piłkarzy – chyba nawet lepiej, że kończy się to w ten sposób. Może niektórzy zrozumieją, że kierowanie klubem piłkarskim to nie gra komputerowa, w której przepuszcza się wirtualne pieniądze.
Nie napiszemy: miło było, ale do widzenia. Nie było. Tęsknić na pewno nie będziemy.
Fot. FotoPyK