Legia do karnetów powinna dołączać zniżki na badania psychologiczne. Względnie wzorem paczek papierosów, na każdym bilecie ostrzegać wytłuszczonym drukiem: UWAGA! Kibicowanie nam grozi rozdwojeniem jaźni. Jednego dnia wpędzimy cię w euforię, poziom endorfin jak po narkotyku, drugiego zaserwujemy uczucie ciężkiego, brudnego kaca, tego z gatunku: noc przy muszli, walka z kawałkiem selera uwięzionym w nosie.
Raz w pełni zasłużenie wygrywają 4:0, raz w pełni zasłużenie przegrywają wysoko. Dokonują demonstracji siły, potem obnażają wszystkie swoje słabości. Nokautują rywala w meczu o wszystko, by w następnym wylecieć z ringu jak Albert Sosnowski w walce z dublińskim taksówkarzem. Warszawa to analizuje kogo byłoby dobrze wylosować w Lidze Mistrzów, to ze strachem sprawdza tabelę Ekstraklasy w telegazecie.
Kibice Legii mają się czym sycić. Czy to się komuś podoba czy nie, ekonomicznie Wojskowi odskoczyli polskim rywalom o długość, funkcjonują w innej rzeczywistości. Kibice patrzą na szerszy kontekst i gratulują sobie: kiedyś sprowadzaliśmy Ogbuke. Donga Fanghzhuo. Nuhiego. Na testy zapraszaliśmy męską populację losowo wybranej nigeryjskiej wioski, a dzisiaj stać nas na kupno kluczowego gracza największego polskiego rywala, na transfery poziomu miliona euro.
Jakby tego było mało, gdy spoglądają na byłych rywali, widzą Widzew bijący się z Paradyżem o awans, Górnik na skraju spadku, karlejącą Wisłę i ogarnięty chaosem Poznań.
I to wszystko rojenia, przy których mogą sobie odpłynąć, ale potem zaczyna się mecz. I przed pierwszym gwizdkiem zawsze na horyzoncie majaczy widmo frustracji. Bo te przewagi w naturalny sposób zwiększają oczekiwania, więc reakcja kibica Legii przy 0:0 po kwadransie jest porównywalna z reakcją kibica innej drużyny przy 0:3. Wiadra pomyj są w pogotowiu od pierwszej sekundy, ale wylanie ich kończy się też oberwaniem rykoszetem.
Kibicu innej drużyny, nie martw się: nawet jeśli Legia wygra mistrzostwo, to możesz pocieszyć się tym, że fani z Warszawy okupili ten sezon tysiącem siwych włosów, nerwowym wieczorem za nerwowym wieczorem. Traumami serwowanymi regularnie, a z najświeższą wczoraj, gdy Czerczesow źle policzył punkty w tabeli i wystawił sparingowy skład, a w konsekwencji zafundował fanom kilka dni jak na szpilkach, gdy będą odpalać papierosa od papierosa.
Kibic Legii z kolei może pocieszyć się tym, że triumf smakuje najbardziej wtedy, gdy został osiągnięty w bólach, w trudach – tym większa ulga i radość, gdy wreszcie się wygra. Do tego stanu legioniści muszą jednak jeszcze dobić, a oczywiste jest, że Pogoń może urwać Legii punkt, to żadne science-fiction.
Przy takich możliwościach Legii, po takiej klasy zimowych transferach, przy zwiniętych wiosną żaglach Piasta, sprowadzić sezon do takiej nerwówki: panie Czerczesow, pan wybaczy, ale to już samo w sobie jest frajerstwo.
***
Swoją drogą presja w Legii naprawdę jest gigantyczna. Patrzę na Kucharczyka, warszawiaka, od siedmiu lat będącego w Legii. Nie muszącego zasłaniać się historią, bo i w tym sezonie strzelał ważne gole (Zoria?), a ogółem ma zupełnie niezłe liczby.
I taki Kucharczyk jest dyżurnym chłopcem do bicia, gościem, w którego kibice walą jak w bęben. Tu naprawdę nie ma chwili wytchnienia.
***
Mnie osobiście w Legii najbardziej imponuje jej współczynnik UEFA. Pokazuje konsekwencję, pewien proces. 28 punktów – są przed bywalcem LM Dinamem Zagrzeb, przed zwiedzającym fazę pucharową Gentem, przed wieloma ekipami z zachodu.
Niepodważalna, rzadka u polskich drużyn konsekwencja w zaznaczaniu swojej obecności na kontynencie.
***
Nic nie pocieszy kibiców Lecha, nawet klęska Legii na finiszu. Zagłębie spuentowało wczoraj sezon Kolejorza – rok temu dzieliła ich klasa rozgrywkowa, teraz dzieli ich różnica poziomu, ale na rzecz Miedziowych.
Lech to w mojej opinii jedno z najgorzej skonsumowanych mistrzostw w historii. Wydaje mi się, że przed tytułem w Poznaniu mieli autorski plan, i stosując się do niego odnieśli sukces. Problem w tym, że po wygraniu ligi zamajaczyła im Liga Mistrzów, uznano, że można wygrać wyścig zbrojeń z Legią i jakby nagięto filozofię. Postanowiono wejść w buty dominatora, na co warunków nie było i Lech wytrącił się z równowagi, a wszedł na karuzelę sprzeczności.
Ile nasłuchałem się o tym, jak to w Poznaniu króluje długofalowe myślenie i plan 2020. A potem zwalnia się trenera, który odniósł sukces, trenera z którym chciano związać swoją wizję – zwalnia się, by dać chwilowy impuls. I tak, mogę szczerze powiedzieć sobie: ani przez chwilę zwolnienie Skorży nie wydawało mi się sensowne. Urban nie jest dla mnie gwarancją lepszych wyników, lepszego kierunku. Ostatecznie jedyne co ugrał, to nie spadł z ligi, a umówmy się – za Skorży też by nie spadli, bez przesady.
Jedziemy dalej: ile się nasłuchałem o wspaniałym skautingu Lecha. A potem sprowadzany jest kumpel Urbana z Pampeluny, ostatnio grający w drugiej lidze Korei Południowej. Ile się nasłuchałem o wspaniałej akademii. A potem grają Sisi i Volkov, w niczym lepsi od wychowanków Jóźwiaka czy Gumnego. Ile się nasłuchałem o budowaniu pozycji Lecha w Europie. A potem olewka na starcie Ligi Europy z Belenenses, w meczu, który mógł dać przepustkę do wyjścia z grupy, a w konsekwencji poratować kurczący się współczynnik UEFA, który zamyka bądź otwiera drzwi w pucharowej rywalizacji.
Mistrzostwo zostanie na kartach, to piękna historia, wielki sukces, jest z czego być dumnym. Nie udźwignięto jednak presji, nie utrzymano konsekwencji i teraz w Poznaniu znak zapytania wyrasta na znaku zapytania, z rozsypującą się kadrą na czele.
***
źródło: 90minut
Sezon Lecha spuentowało Zagłębie, rycerze wiosny, nie tylko w statystykach najlepsza drużyna 2016 roku.
Doceniam Filipa Starzyńskiego i mam nadzieję, że znajdzie się w kadrze na Euro. Możecie powiedzieć: odbił się od nieco poważniejszej piłki, a skoro nie dał rady z Mechelen czy Standardem Liege, to jak oczekiwać, że da radę z Niemcami?
Moim zdaniem dlatego, że ma styl jak na polskiego piłkarza unikalny – w zasadzie zawsze szuka trudnych rozwiązań. Trudnych, ryzykownych, ale ostatecznie mogących dać bardzo wiele. Przyjmuje piłkę na linii środkowej i od razu myśli co zrobić, by Zagłębie miało przewagę w kluczowej strefie. Nigdy nie gra na alibi, każde podanie to próba, która ma przynieść zauważalną korzyść. A ten styl, te zagrania, mogą być jeszcze efektywniejsze i zabójcze w otoczeniu lepszych zawodników.
Starzyńskiego doceniam, ale też nie przeceniam jego roli. Zagłębie to przede wszystkim maszyna odpowiednio ustawiona przez Stokowca: imponuje mi jak potrafią przycisnąć rywala pressingiem, jak wymieniają szybko piłki pod polem karnym rywala, jak grają na jeden kontakt, jak stawiają na mądrą, kombinacyjną taktykę. To się ogląda i to przynosi skutek.
Doskonale wiem jak często polskie zespoły brutalnie rozbijały się o europejskie puchary, za dużo widziałem, by Miedziowym z góry wróżyć ogranie choćby brązowego medalisty ligi Kazachstanu.
Ale jednak szczerze czekam na ich występy w Europie. Czekam z rosnącym zaciekawieniem, nie z obawą.
***
Podobnie czekałbym na mecze Lechii. Z całym szacunkiem dla Cracovii, to Lechia Nowaka wydaje mi się jeszcze ciekawszym projektem. Podąża jeszcze bardziej ekscytującą, obiecującą ścieżką.
Nowak dostał zaproszenie na mecz z okazji pięćdziesiątych urodzin Hristo Stoiczkowa – impreza 20 maja na stadionie Lewskiego Sofia. Mają zjawić się Romario, Papin, Valderrama, Maradona, Chilavert, Campos, Zola, Mijatović, Baggio.
Zastanawiam się którego z nich przywiezie do Gdańska i wystawi w przyszłym sezonie, bo skoro odrestaurował pięknie Krasicia, to czemu nie któregoś z wyżej wymienionych.
***
Sztandarowym argumentem krytyków ESA37 jest jej rzekoma niesprawiedliwość. Kilka meczów na finiszu ma większą wagę, niż dyspozycja przez cały rok. Ofiarą tego miało według niektórych paść Podbeskidzie, które miało dobre momenty, kiedy potrafiło przystawić każdemu nóż do gardła.
Pamiętam te chwile, ale przepraszam – jak ktoś przegrywa w kluczowym momencie 5:1 z Górnikiem Łęczna, który od miesięcy nie potrafił u siebie wygrać, który nie strzela bramek, to każda linia obrony idzie się… schować.
***
W sobotę poznamy drugiego spadkowicza i wolałbym, by w Ekstraklasie pozostał Górnik Zabrze. Tak, był arcyżenujący w tym sezonie, ale to jednak marka, to jednak rzesza kibiców – dla dobra ligi wolę, by zostali.
Zarazem pierwszy będę gratulował Górnikowi Łęczna, jeśli się utrzymają. Grali fatalnie, w ataku antyfutbol w czystej postaci. Mają skład przyzwoity, owszem, ale na sezon 10/11. Liczba kluczowych zawodników, którzy są o krok od zawieszenia butów na kołku – zdumiewająca na tym poziomie rozgrywkowym, a mówimy jeszcze o piłkarzach, którym nawet w najlepszych latach bliżej było do przeciętności niż jakości. Postawić na młodszych? Dajcie spokój – w tym roku ich rezerwy oberwały w regionalnym pucharze od oldbojów. Kompromitacja.
Jeśli mimo tego wszystkiego się utrzymają, to będzie małe mistrzostwo świata, małe Leicester. Niebagatelne osiągnięcie.
Ale jeśli potem nie zrobią jakiejś rewolucji, to będą murowanym faworytem do spadku.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK