Jakie jedno słowo przewijałoby się przez biografię Claudio Ranieriego najczęściej? Spektakularny. Po pierwsze, spektakularne porażki na finiszu jako definiujący rys. Po drugie, morze spektakularnych klubów w CV, a doniosłych sukcesów przez lata brak. Aż wreszcie po trzecie Leicester, gdzie trafia na murale, gdzie najchętniej postawiliby mu pomnik w sercu miasta, gdzie napisał historię tak spektakularną, że będzie się ją wspominać z niedowierzaniem i za sto lat.
***
– Trenerze, widział trener? Zagraliśmy jak Catanzaro!
Krzyczy Claudio Ranieri do słuchawki Gianniego Di Marzio po kolejnym zwycięstwie Leicester.
Dlaczego jak Catanzaro, dlaczego Di Marzio? Był trenerem Ranieriego za czasów, gdy Catanzaro grało na poważnym poziomie (dziś to Lega Pro/C). Ranieri był tu stoperem, kapitanem, sercem i duszą drużyny, zarówno na boisku jak i poza nim. Żartowniś w szatni, potrafiący zaprosić na łódź wszystkich graczy wraz z rodzinami.
Gdy Ranieri sprzedał łódź, a zamiast tego kupił domek w Toskanii, zmieniła się tylko lokalizacja spotkań.
Di Marzio zarzeka się, że Ranieri dzwoni do niego co weekend, zawsze nie szczędząc dowcipu.
***
Mourinho a Ranieri, Ranieri a Mourinho. Gotowiec pod solidny serial. Serial, który zaczął się lata temu, gdy Mou był u progu wielkiej kariery.
Tak naprawdę pierwszego odcinka zostaliśmy pozbawieni, bo to Chelsea powinna grać z Porto w finale Ligi Mistrzów, ale – jak się powszechnie uważa – na skutek błędów Ranieriego dała się przechytrzyć Monaco.
W tym meczu Włoch się pogubił, ale nie można mu odmówić zasług na Stamford Bridge. Rok w rok za jego rządów Chelsea była mocniejsza, robiła coraz więcej punktów. Mistrzostwo w 2004 przegrała tylko na rzecz Arsenalu ery “The Invincibles”, a ci niby nieuchwytni Kanonierzy, z Henrym na szczycie piłkarskiego świata, zostali zgoleni przez “The Blues” w Lidze Mistrzów. Ranieri budował zespół na lata: to on sprowadził Lamparda, to on odważnie postawił na Terry’ego, to on kupił Makelele, Gallasa, Bridge’a, to on wyznaczył szefom za cel sprowadzenie Drogby.
Mówią, że Ranieri nic nie wygrał. Błąd. Wygrał jeden z najbardziej lukratywnych meczów w historii angielskiej piłki. Mecz “o Abramowicza”. Końcówka sezonu 02-03, w “The Blues” wciąż karty rozdaje Zola, którego Ranieri dobrze zna jeszcze sprzed dekady w Napoli. Chelsea w poważnych tarapatach finansowych, na transfery wydała mniej, niż dziś wydają kluby Ekstraklasy: jeden Enrique de Lucas za darmo i koniec. Abramowicz interesował się klubem, ale stawiał warunek: ma być Liga Mistrzów. Finisz sezonu, mecz z Liverpoolem o czwarte miejsce, zwycięstwo, wygrana fortuna Rosjanina i początek ery zagranicznych miliarderów w Premier League.
Ranieri padł jednak ofiarą swojego sukcesu. Od momentu, w którym Abramowicz pojawił się w klubie, mówiono o nim “dead man walking”, sugerując, że jest już skazany na zwolnienie, bo tu chcą szkoleniowca innego kalibru. Jeszcze przeprowadził pierwszą ofensywę transferową, składając kręgosłup Chelsea, ale porażka z Monaco i “zaledwie” drugie miejsce (notabene świetny wynik jak na pierwszy rok nowego de facto zespołu, zobaczcie jak długo do ładu dochodziło City po wejściu szejków) przesądziły o jego losie. Sam ironicznie odpowiedział książką “Proud Man Walking”, w której zdradzał kulisy swojego ostatniego sezonu na Stamford Bridge – zyski z książki przekazał na cele charytatywne, to nie był skok na kasę, a potrzeba rozliczenia się.
Kto go zastąpił? Wiadomo. Jose Mourinho: – W 2004 przychodząc do Chelsea zapytałem dlaczego zastąpiono Ranieriego mną. Powiedziano mi, że The Blues chcą wygrywać, a to się z Claudio nie mogło udać. To naprawdę nie moja wina, że uważano go za przegranego.
Panowie starli się też w czasach włoskich, gdy Jose prowadził Inter do potrójnej korony, a Ranieri rywalizował z Nerazzurri o scudetto prowadząc Romę. Mourinho śmiał się wówczas z praktyk Ranieriego, na przykład gdy ten puścił swoim graczom Gladiatora przed meczem:
– Ja obejrzałem sześć meczów Romy w poszukiwaniu jej słabych punktów, poświęcając kilka godzin na każde starcie, wdrażając programy komputerowe, które pomogły w analizie. Ale pewnie łatwiej jest po prostu obejrzeć film. Ranieri zapomniał, że jego piłkarze to mistrzowie, nie dzieci. Gdybym ja puścił swoim Gladiatora, wyśmialiby mnie i zadzwonili po lekarza.
To tylko tak zwane podśmiechujki, ale Mou potrafił strzelić ze znacznie większej armaty: – Ma prawie siedemdziesiąt lat i nigdy nic nie wygrał. Jest za stary by zmienić mentalność. Gdy szedłem pracować do Włoch, pięć godzin dziennie przez wiele miesięcy uczyłem się włoskiego, aby móc się komunikować z piłkarzami, kibicami, mediami. Ranieri był w Anglii pięć lat i nie potrafi poprawnie powiedzieć “good morning”.
Wojenki słowne to od zawsze domena Mou, ale popierały je również wyniki. Roma za czasów Claudio przegrała z Interem, The Special One w Chelsea ugruntował swoją pozycję.
Ale w tym sezonie przyszła słodka zemsta. Przecież kiedy Mourinho został zwolniony? Wkrótce po porażce z Leicester.
Ranieri czynami zaprzeczył słowom Mou, jakoby był za stary na adaptację do współczesnej piłki. W czasach Chelsea nieustannie rotował składem, aż dorobił się ksywki “Tinkerman”. Dziś? Żaden klub Premier League tak często nie grał bez zmian, wciąż żelaznym składem, co mistrz. Claudio dostosował się do tego co zastał w szatni, nie trzyma się starych metod, nie tkwi w przeszłości.
A czemu wówczas tak rotował, co to za strategia? Tak tłumaczył Carlo Cudicini: – Najbardziej podobało mi się u Ranieriego to, że wystawiał skład nie w oparciu o nazwiska, nie w oparciu o przyzwyczajenia, ale o to jak się kto prezentował w tygodniu na treningu. Wszyscy wiedzieli, że mają szansę i wszyscy byli maksymalnie zmotywowani przez cały tydzień, na każdych zajęciach.
W tym szaleństwie jest metoda?
***
To nie była pierwsza udana zemsta Ranierego. Ta na Mourinho jest znacznie efektowniejsza, ale jego łupem padła też Barca.
Za czasów Fiorentiny szli jak burza w Pucharze Zdobywców Pucharów, w 1997 mającym wciąż potężną reputację. W półfinale starli się z Barceloną, składy budzą wspomnienia: Figo, Stoiczkow, Giovanni, Guardiola, Figo, Popescu, De La Pena, Busquets z jednej strony, z drugiej Batistuta, Oliveira, Baiano, Rui Costa. 105 tysięcy widzów na Camp Nou obejrzało emocjonujące 1:1 urządzające Włochów, ale rewanż był wpadką. 2:0 po 35 minutach, po golu Guardioli z rozwścieczonych trybun rzucono czymś w De La Penę, wynik do końca już się nie zmienił. Barca zdobyła w tym sezonie PZP.
Niebawem jednak Ranieremu udała się sztuka wyjątkowa: TRZY zwycięstwa z Barcą w dziesięć dni. 1999 rok, 18 lutego 3:2 w ćwierćfinale Copa del Rey, później 4:3 na Mestalla, aż wreszcie 4:2 na Camp Nou w La Liga. Trzy fantastyczne spektakle, trzy skalpy.
***
Drużyna Leicester ogląda mecz Tottenhamu, strata punktów Spurs oznacza mistrzostwo Lisów. Emocje sięgają zenitu, jest 2:2, “Koguty” nacierają, aż wreszcie ostatni gwizdek.
Koniec.
Dokonało się.
Szatnia świętuje? Mało powiedziane: cało miasto świętuje.
Ranierego w tym czasie nie ma, odwiedza mamę w rodzinnej miejscowości pod Rzymem, Formello. Rosella w tym roku kończy 94 lata.
Włoska prasa napisała następnego dnia “Prima la mamma, poi la Premier” – najpierw mama, później liga.
***
Czy Grecja to najjaskrawszy przykład jego wpadki? Z pewnością jest w top 3. Pamiętajmy, że był trenerem Atletico w 1999, kiedy Rojiblancos – niedawny mistrz – lecieli z ligi. Spadali już bez Claudio, który wcześniej odszedł, uprzedzając ruch prezesa Gila.
Grecja była katastrofą, która musiała się przydarzyć. Ranieri dopiero po fakcie odkrył, że nie nadaje się do pracy z kadrą narodową, potrzebuje piłkarzy na co dzień, by móc wdrożyć swoją filozofię: – Popełniłem wielki błąd obejmując Grecję. Chciałem czegoś nowego, ale to był koszmar. Cztery mecze, graczy miałem na trzy dni przed każdym. To 12 dni treningu. Co mogłem zrobić w 12 dni? Miałem za zadanie przebudować kadrę Grecji w 12 dni. Nie jestem czarodziejem.
To była wizerunkowa katastrofa pierwszej wielkości, zgoda. Piłkarze przyznawali, że nie wiedzieli jak mają grać, że Włoch ich dezorganizował. Ośmieszające dla Ranieriego, że prezes greckiej federacji, Giorgos Sarris, w prasie oficjalnie przepraszał za zatrudnienie Włocha: – biorę pełną odpowiedzialność za swoją katastrofalną decyzję.
Sam Ranieri za największą klęskę uważa jednak drugie wejście do Valencii. Za pierwszym razem wielki sukces. Wziął ówczesnego średniaka z ambicjami i położył podwaliny pod późniejsze sukcesy “Nietoperzy”. Na wstępie wyrzucił Romario, a rozwinęli się pod jego skrzydłami Mendieta, Angulo, Claudio Lopez. Stworzył kręgosłup.
Powrót był jednak kompromitacją. Ranieri postawił na włoski zaciąg – Di Vaio, Fiore, Corradi i Moretti solidarnie zawodzili. Valencia dostała w łeb 5:1 od Interu w Lidze Mistrzów i wyleciała z rozgrywek, a później z UEFA Cup przez Steauę, do tego w lidze także było słabo. Ranieri wspomina, że był to przypadek, gdy najbardziej odczuł brak zaufania do siebie – nawet w Grecji, gdzie prezes krzyżował go publicznie, było lepiej.
– Grecja nie była najgorszym momentem mojej kariery, a powrót do Valencii. Wytłumaczyłem szefostwu co się stanie podczas sezonu. Powiedziałem: teraz wam pomogę, ale kiedy przyjdą gorsze chwile, wy musicie pomóc mi. Mówili – tak Claudio, masz pełną rację. Ale gdy przyszedł zły czas, zwolnili mnie, zdradzili. Jeśli ci powiem: spójrz, niedługo będzie padać, weź parasol, a ty mówisz “tak Claudio, masz rację”, to czy nie wziąwszy parasola będziesz obwiniał mnie za zmoknięcie na deszczu?
***
Chelsea – budowa fundamentów wielkiej drużyny, to samo w Valencii. Ten schemat się powtarza od samego początku jego trenowania.
Ranieri u zarania kariery przejął Napoli osierocone przez Maradonę, to była jego pierwsza poważna fucha. Wsławił się wprowadzeniem Cagliari w dwa lata z Serie C do Serie A i otrzymał szansę.
Wyzwanie było cholernie trudne: na południu przyzwyczaili się do sukcesów, do wielkości, a teraz trzeba było zacząć życie bez Diego. Oczekiwania wciąż były natomiast gigantyczne, zwyczajnie nierealne. Ranieri miał plan, wykopał Zolę, wokół którego tworzył solidną ekipę. Nie był jednak w stanie sprostać tak wygórowanym ambicjom.
Poszedł do Fiorentiny i zgadnijcie w jakim była stanie. Tak jest, rozkładu, konieczności nowego początku. Fiorentina właśnie była autorem jednego z najgłośniejszych spadków w historii futbolu: w składzie gwiazdy z Batistutą, Effenbergiem i Brianem Laudrupem w składzie, ekipa na scudetto, a tymczasem spadli. Laudrup wspominał, że niektórzy piłkarze po ostatnim meczu uciekali ze stadionu Artemio Franchi wywożeni w bagażniku, kibice byli wściekli, zarzucali sprzedaż meczów.
Ranieri zrobił błyskawiczny awans, potem wzmocnił drużynę, dodając jej ważne elementy, które na lata stały się ikonami klubu – definicyjnym przykładem Rui Costa. Problem w tym, że tu już w sposób naturalny zmieniły się cele, a ich nie był w stanie zrealizować. Gdy w jednym z sezonów tłukli się przez cały rok z wielkim Milanem, potrafili wykręcać nieprawdopodobne passy, na finiszu zawalili przegrywając pięć z dziewięciu meczów.
Identycznie było w Rzymie (tam praca marzeń: Claudio to wierny tifosi Romy i jej wychowanek), gdy bił się z Interem Mourinho. Też wielki sezon, świetna gra, ale ostatecznie przegrana zarówno liga jak i Coppa Italia – w obu przypadkach z The Special One.
Niemniej zwykle trafiał do drużyn, w których miał budować albo odbudowywać. Wiele razy temu zadaniu podołał, a można się kłócić, że start z punktu zero, kładzenie fundamentów, to zadanie trudniejsze niż doprowadzenie mocnej drużyny do tytułu. Szkoleniowcy przychodzący po nim do klubu mogli być w większości przypadków pewni, że zastaną coś, co wystarczy rozwijać. W Leicester też zlecono mu w zasadzie podobną rolę, ale na stare lata solidny architekt postawił budowlę, która zapewni mu nieśmiertelność.