Reklama

Sawicki pierwszym Polakiem z dyplomem MESGO. Co to oznacza?

redakcja

Autor:redakcja

21 kwietnia 2016, 17:56 • 12 min czytania 0 komentarzy

Sekretarz generalny PZPN Maciej Sawicki przez większość życia nie robi nic innego, tylko się uczy. Ale właśnie ukończył naprawdę elitarne studia, które zresztą… opłaciła mu UEFA. A skoro europejska federacja inwestuje w naszego rodaka, kto wie, dokąd go to zaprowadzi. Przeczytajcie interesujący wywiad na ten temat.

Sawicki pierwszym Polakiem z dyplomem MESGO. Co to oznacza?

Podoba się panu określenie „działacz”?

Jest to specyficzna nazwa, oczywiście wszyscy wiemy z czym się wiąże. Pewnie udałoby się znaleźć kilka bardziej trafnych na określenie tego, czym się zajmuję, ale w samej mowie potocznej – chyba lepszego nie ma.

Czyli nie przeszkadza panu ten tytuł?

Nie przeszkadza, wręcz przeciwnie! Uważam, że znaczenie tego słowa troszeczkę się w ostatnich latach zmieniło. Inaczej patrzy się na działacza dziś niż jeszcze niedawno. Ostatnio rozmawiałem z jednym z działaczy PZPN-u, który już długi czas pracuje w strukturach związku. Mówił mi, że jak kiedyś gdzieś jechał w delegacje krajową to musiał zakrywać logo PZPN na garniturze, bo w najlepszym wypadku zostawał „tylko” obrażany, a dziś nie musi się przed nikim zasłaniać i wielu ludzi widząc jego strój służbowy inicjuje kulturalnie rozmowę o reprezentacji albo innych wydarzeniach, które mają miejsce w polskiej piłce.

Reklama

Nie wiem, czy w pełni świadomie, ale pan z tym „starym działaczem” zawsze mocno walczył…

Oczywiście i to z wielką determinacją. Zaufanie do instytucji, w której pracuję, było bardzo mocno zatracone. Jego odbudowanie to była trudna misja, ale cieszy mnie to, że ludzie doceniają to, co przez te ponad trzy lata udało się w PZPN zrobić. Za darmo nic nie dostaliśmy, za tym wszystkim stoją konkretni ludzie, którzy wykonują konkretne działania. To ogrom pracy zespołowej, ale warto było ją wykonać, bo mam takie przekonanie, że dziś możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że jesteśmy nowoczesną, dobrze zarządzaną federacją. I co najważniejsze, jest to doceniane przez ludzi czego efektem jest np.: przyznanie Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej dwa lata z rzędu nagrody najlepiej zarządzanej organizacji sportowej w nagrodach Biznesu Sportowego DEMES za 2014 i 2015 rok.

Szczęścia też w tym trochę jednak było, bo reprezentacja w końcu zrobiła wynik.

Sukcesy tej drużyny to w większości zasługa samych zawodników i sztabu trenerskiego. Rola PZPN-u sprowadza się tu w zasadzie na zatrudnieniu odpowiednich ludzi, którzy są za tę drużynę odpowiedzialni i stworzenie im komfortowych warunków do pracy. Natomiast PZPN miał na pewno duży wpływ na całą otoczkę związaną z reprezentacją. Ustanowienie PGE Narodowego jako domu naszej reprezentacji i rozgrywanie tam meczów eliminacyjnych, sposób i jakość organizacji tych meczów, przystępna polityka biletowa, branding stadionu i wiele innych. To wszystko przyczyniło się również do tego, że 67 milionów ludzi obejrzało 10 meczów eliminacyjnych przed telewizorami, a ponad 250 tysięcy kibiców bezpośrednio wspierało naszą kadrę podczas pięciu meczów eliminacyjnych rozgrywanych na PGE Narodowym. Byliśmy drugą widownią w Europie podczas ostatnich eliminacji! To pokazuje jak dużo dobrego udało się wspólnie zrobić. Długą drogę przebyliśmy.

Chciałbym jednak bardziej skupić się na panu. Skąd u pana ten pęd do wiedzy? Po raz kolejny skończył pan studia, które tak naprawdę nie były dla pana niezbędne w prowadzeniu dalszej kariery zawodowej.

A które też nie były niezbędne?

Reklama

W zasadzie od samego początku te wybory są nieoczywiste. Przecież studiowanie zaczynał pan jako piłkarz Legii.

Piłka była moją wielką pasją, ale ja od zawsze wiedziałem, że nie będę się do niej ograniczać. Potrzebowałem intelektualnej ucieczki od codziennego stresu i wysiłku, bo zawód piłkarza – wbrew temu co wielu o nim myśli – nie jest łatwy. Poza tym, potrzebowałem gwarancji, że będę miał w życiu alternatywę dla piłki.

Ale był pan raczej osamotniony w takim podejściu.

To prawda, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Szanowałem innych, szanowałem ich wybory. To, że ja studiowałem, a moi koledzy z drużyny nie, w ogóle nie miało znaczenia. Tylko jeden trener, który był w Legii a także prowadził nawet Reprezentacje Polski, to czasami wypominał i wołał na mnie studencik. Musiałem wybrać uczelnię prywatną, tak by możliwe było pogodzenie jej z pracą piłkarza. Na studia miałem niedaleko ze stadionu, wybrałem zarządzanie i marketing. Dlaczego? To był typowy wybór człowieka, który jeszcze nie wiedział, co chce robić w przyszłości, więc poszedł na to, na co szli wszyscy w tamtym czasie. Najpierw licencjat, potem dwuletnie studia magisterskie. Skończyłem je, obroniłem się, odebrałem dyplom z wyróżnieniem.

I tak spodobało się panu życie studenckie, że zapisał się pan kolejne. Tym razem jako piłkarz Korony.

To wynikało już z tego, że szukałem na siebie pomysłu. To były studia podyplomowe z integracji europejskiej – wtedy z wiadomych względów byli pożądani specjaliści z tej dziedziny. Ale to taki mniej istotny rozdział dla mnie. Ważniejsze było to, co wydarzyło się później, gdy już skończyłem grać w piłkę i trafiłem do pierwszej pracy w biurze. Zawsze byłem człowiekiem ambitnym, a szybko uświadomiłem sobie, że muszę reprezentować sobą więcej, jeśli chcę piąć się wyżej. Pieniądze, które zarobiłem grając w piłkę, zainwestowałem w siebie. Poszedłem na studia menedżerskie MBA. Wybrałem najlepszą uczelnie z tych dostępnych w Polsce, to był wspólny program Uniwersytetu Warszawskiego i University of Illinois. Kosztowna sprawa, kilkanaście tysięcy dolarów, ale bardzo szybko się to spłaciło. Zmieniłem pracę, awansowałem w niej, ale ciągle chciałem się dokształcać. Wybrałem więc sobie taki program na Harvardzie, trwał blisko rok. Duże wyzwanie intelektualne, dające wiele praktycznej wiedzy i wiele dobrych kontaktów.

Możemy więc chyba wrócić do pytania – skąd u pana ten pęd do wiedzy?

To jak z dobrym trenerem. Można oczywiście zdobyć licencję i na tym poprzestać, ale żeby być naprawdę dobrym, to warto ciągle się dokształcać, patrzeć na zmieniające się otoczenie, na nowości, trendy, itp.. Taki właśnie jestem. Zawsze dążę do tego, by być jak najlepiej przygotowanym do wszystkiego, co w życiu aktualnie robię i do wszystkiego, co chciałbym w nim jeszcze zrobić w przyszłości. To praktyczne podejście, samo spełnienie intelektualne nie jest tu główną motywacją.

Pan jest też chyba taką osobą, której ciężko usiedzieć w jednym miejscu.

Rzeczywiście jestem w pewnym sensie pracoholikiem, ciągle też szukam nowych wyzwań, rozwiązań, ciągle chce coś usprawniać. To akurat zostało mi z kariery sportowej, gdzie dominująca jest chęć rywalizacji, konkurencji, wygrywania. Tak, to ewidentnie wyniosłem z piłki.

Zrzut ekranu 2016-04-21 o 18.06.10

Executive Master in European Sport Governance. Ile osób na świecie skończyło te studia?

To była trzecia edycja tego programu, więc pewnie około 60.

A w Polsce?

Według mojej wiedzy jestem pierwszy.

Kto za tym stoi?

Pięć prestiżowych europejskich uczelni europejskich, sam dyplom nadaje jedna z nich: Science Po Executive Education.

Studia dla działaczy.

Można to tak nazwać, ale trzeba powiedzieć, że dla mocno wyselekcjonowanego grona. Rekrutacja była wymagającym procesem. Oczywiście nie miałem problemu ze spełnieniem wymogu 5-letniego doświadczenia biznesowo-sportowego. W piłkę grałem na zawodowym poziomie, teraz pracuję w niej w zarządczej roli. W biznesie byłem przez ponad 10 lat. Ale czułem też tutaj bardzo mocne wsparcie ze strony UEFA. Jestem członkiem National Team Competition Committee – to jest komisja odpowiedzialna za rozgrywki reprezentacyjne – i po prostu zainwestowano we mnie. UEFA pokryła mi więc koszty studiów które wynosiły około 15 tysięcy euro.

Trochę zaniżał pan tam średnią wieku, prawda?

Nawet nie wiem, ile wynosiła. Zaniżałem?

41 lat.

To rzeczywiście trochę odstawałem wiekowo. Ale jeśli chodzi o samo doświadczenie, to na pewno nie miałem się czego wstydzić. Z 23 uczestników kursu chyba 14 wywodziło się z futbolu, reszta to byli przedstawiciele innych dyscyplin, poważni ludzie, np. członek gabinetu premiera Francji, odpowiedzialny za sport. Wiadomo, że piłka jest najbardziej popularnym sportem, więc takie proporcje są naturalne, ale generalnie idea była taka, by zebrać szerokie spektrum ludzi z różnymi doświadczeniami w sporcie, którymi można się wymieniać. Chodzi o możliwość poznania innych sposobów zarządzania, innych problemów, z którymi dzisiejszy sport musi się zmierzyć.

Jak to technicznie wyglądało?

Dziewięć tygodniowych zjazdów na przestrzeni 1,5 roku w różnych miejscach na świecie. Paryż, Londyn, Bruksela, Barcelona, Frankfurt, Nowy Jork, Rio de Janeiro… Logistycznie to spore przedsięwzięcie – chodziło o to, by w danej sesji zebrać zarówno najlepszych profesorów akademickich, jak i również osoby na co dzień działające w sporcie na wysokim szczeblu. Właśnie to było bardzo ważne. Na co dzień mieliśmy dostęp zarówno do ludzi, którzy zarządzają organizacjami, klubami i dzięki nim poznawaliśmy aspekty praktyczne tej pracy, jak i profesorów, którzy pokazywali to od innej strony, kładli nacisk na wiedzę. Dla przykładu – jeśli byliście w Paryżu, to poznawaliśmy tajniki zarządzania turniejem Roland Garros, a jak w Barcelonie – FC Barceloną. Niespotykane doświadczenie.

Tak na marginesie – turystycznie to też niezłe wyjazdy.

Z nazwy to są z pewnością ciekawe miejsca, ale na turystykę to tam naprawdę nie było miejsca. Zajęcia zaczynały się o 8, kończyły o 18-19, a po tym wszystkim trzeba było się jeszcze przygotować na następny dzień. Dużo rzeczy musieliśmy robić też w domu, w przerwach pomiędzy sesjami. Generalnie to był bardzo intensywny okres w moim życiu.

W jakim kierunku najbardziej skręcają te studia? To wiedza bardziej biznesowa, prawnicza?

Wszystkiego po trochu. To interdyscyplinarny kurs, na którym było wszystko – od tematyki regulacji prawnych i przykładów dobrego zarządzania, przez zagadnienie marketingowe, analiza i porównanie modeli funkcjonowania w Europie i Ameryce, po inne tematy tak aktualne dla dzisiejszego sportu jak doping, match-fixing, Financial Fair Play, Third Party Ownership czy dyskusje na temat przyszłości formatów rozgrywek np.: Ligi Mistrzów. To wszystko powodowało, że człowiek nabywał różnej wiedzy, która jest mu potrzebna do mierzenia się z obecnymi wyzwaniami. Inspirujący byli ludzie, którzy wykładali. Czy to Gianni Infantino (prezydent FIFA), czy biznesmen Martin Sorrell, czy Kamil Novak (sekretarze generalny FIBA), Rene Fasel (prezydent światowej federacji hokeja), albo Octavian Morariu (prezydent europejskiej federacji rugby). I wiele, wiele innych osób.

Największa zaleta tych studiów?

Po pierwsze kontakty, bo to nie tylko wzbogaca, ale też przydaje się w przyszłości. A po drugie poznanie pewnych aspektów od strony praktycznej, od osób które na co dzień piastują najwyższe funkcje zarządcze w dzisiejszym sporcie.

W ogóle nie wspomniał pan o prestiżu.

Wiadomo, że jest spory. Zawsze jest satysfakcja z ukończenia czegoś, na co człowiek ciężko pracuje. Ale z pewnością nie chodzi o to, by na końcu zdobyć jakiś dyplom, bo ja naprawdę nie musiałem tego robić. Moim celem było to, by być jeszcze lepiej przygotowanym do mojej codziennej pracy i jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, jeszcze bardziej móc tą nabytą wiedzę w swojej pracy wykorzystać .

Zrzut ekranu 2016-04-21 o 18.06.36

Studia kończyły się obroną pracy. O czym pan pisał?

Pisałem o portalu „Łączy nas Piłka” – jego wpływie na promocję i popularyzację piłki nożnej w Polsce, a także o tym, jakie miało to przełożenie biznesowe. Praca została bardzo dobrze odebrana, co nie było dla mnie zaskoczeniem, bo nasz portal stworzony od zera stanowi wielką inspirację dla wielu federacji europejskich i jest stawiany przez UEFA jako dobry wzór do naśladowania. Wykonaliśmy w PZPN kawał dobrej roboty i jestem przekonany, że portal LaczyNasPilka.pl będzie bardzo dobrze służył całemu środowisku piłkarskiemu w Polsce.

Na koniec dostał pan ocenę?

Naturalnie, napisanie pracy i jej obrona to były jedne z części składowych. Do tego obecność, aktywność, prezentacje, które w trakcie studiów trzeba było wykonać, studia przypadków, które trzeba było rozwiązać. To wszystko składało się na finalną ocenę. Studia udało mi się ukończyć z wyróżnieniem, więc mogę być zadowolony.

Powiedział pan kiedyś na Weszło, że nienawidzi przeciętności. Widzę, że nic się na tym polu nie zmieniło.

Myślę, że każda osoba, która chce coś sensownego robić w życiu, musi starać się wychodzić ponad przeciętność. No i nie osiadać na laurach, tylko stale szukać kreatywnych rozwiązań i nieustannie iść do przodu.

Pewnie pan mi się teraz nie przyzna, ale muszę zapytać o to, jakie ma pan ambicje.

Jestem bardzo zadowolony z tego, co teraz robię. Naprawdę mogę wszystkim życzyć, by na co dzień zajmowali się tym, co wiąże się z ich pasją, niezależnie od tego w jakim charakterze. Potrzeba awansu? Nie ma jej, gdy już trafia się na stanowisko, które spełnia wszystkie oczekiwania. Praca sekretarza generalnego ma to do siebie, że te nowe wyzwania, o których ciągle mówię, co chwilę znajdują mnie same. Jeśli się skończy jedną rzecz, to zaraz pojawia się druga. Taka specyfika, że ciągle zmienia się otoczenie, chociażby to polityczne. I trzeba w tym nowym otoczeniu umieć sobie poradzić. Do tego jako Polski Związek Piłki Nożnej cały czas jesteśmy na świeczniku, a to też wyzwanie.

Pan generalnie sporo ryzykował, odchodząc z poprzedniej pracy i przyjmując tę ofertę. Zgodzi się pan?

Nie, kompletnie nie.

Ale odchodził pan z biznesu do instytucji, która miała bardzo niskie notowania w społeczeństwie. Zapewne też zmieniał pan pracę na gorzej płatną. Nigdy pan nie żałował?

Nie, bo ja… o tym w ogóle nie myślałem. Jeżeli rozmawia się o zrobieniu czegoś pozytywnego z osobą taką jak pan Boniek, to nie ma się wątpliwości co do tego, czy chce się w tym wszystkim uczestniczyć. Ja takich nie miałem. Wierzyłem w swoje umiejętności i wiedziałem, że będziemy mieli dużą swobodę przy układaniu wszystkiego po swojemu. W momencie przyjmowania tej pracy byłem przekonany, że wiele dobrego jesteśmy w stanie w PZPN zrobić, co będzie miało bardzo duże przełożenie na wiarygodność, wizerunek, finanse i organizację federacji. Dzisiaj sytuacja związku potwierdza, że dobrze wywiązaliśmy się ze swoich zadań, ale najważniejsze jest to, co przed nami. Mamy wiele dobrych pomysłów i zadań przed sobą.

Ale pana stanowisko zależy też w pewnym stopniu od politycznych wyborów. Czy w związku z tym nie czuje pan ryzyka?

Nie myślę o tym, ale też umówmy się – mam wiedzę i umiejętności menedżerskie, które niezależnie od okoliczności pozwolą mi to życie jakoś sobie poukładać. Chcę pracować w PZPN-ie u boku tych ludzi jak najdłużej to tylko możliwe, ale jeśli z różnych przyczyn miałoby dojść do zmiany, to muszę być na to przygotowany.

Naprawdę tak łatwo przychodzi panu wyobrażenie siebie w innej branży?

Wiem o tym, bo doświadczyłem tego już w życiu. Jeśli dysponuje się pewnymi zdolnościami, to kwestia przystosowania się do nowego otoczenia, poznania branży czy specyfiki danej pracy to kwestia kilka miesięcy wytężonej pracy. Natomiast oczywiście inną sprawą jest to, czy takiej zmiany bym chciał. Nie chciałbym.

A wyobraża pan sobie pracę w PZPN-ie z inną ekipą rządzącą?

W tej chwili trudno mi to sobie wyobrazić. Z prostego powodu – wydaje mi się, że tylko druga kadencja prezesa Bońka pozwoliłaby dokończyć pewne reformy i projekty, których wdrażanie zostało rozpoczęte.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...