Znacie tę sytuację doskonale. Idziecie pobiegać, schodzicie zrobić porządki w piwnicy, prowadzicie auto. Cokolwiek – w każdym razie nie możecie odebrać telefonu. Na kilkadziesiąt minut, może nawet na kilka godzin stajecie się off-line. Nie można z wami złapać żadnego kontaktu, znikacie ze świata. Liczba nieodebranych połączeń rośnie. Gdy wreszcie na powrót podłączycie się do pędzącego globu, zapewne czeka was telefon z perłowo brzmiącym głosem: “gdzieś ty był, coś ty robił, chcesz żebym zawału dostała”?
Niezależnie, czy to opiekuńcza mama, żona czy szef. Przebywanie poza światem, czyli odłożenie smartfona na bok, powoduje potężne konsekwencje. W Internecie aż roi się od memów, w których podczas gdy mężczyzna pozostaje bez telefonu w trakcie kąpieli, jego kobieta nie tylko się z nim kłóci, ale daje też radę się pogodzić (bez udziału drugiej strony) i posprzeczać raz jeszcze (nadal bez odpowiedzi mężczyzny).
Chore? Pewnie. Ale niestety, tak już jest – przyzwyczailiśmy się do odbierania zawsze i wszędzie, przyzwyczailiśmy się, że naszą lokalizację można określić w trzy sekundy i jednym telefonem. Trudno się zresztą dziwić tym wszystkim żonom i matkom. Trudno się dziwić fatalistycznym wizjom, które towarzyszą im w trakcie, gdy ty spacerujesz ze słuchawkami na uszach. Niepokoją się, a każda sekunda bez odpowiedzi tylko ten niepokój potęguje. Im dłużej trwa – tym większa eksplozja na koniec. I choć nie robiłeś absolutnie nic złego – możliwe, że burę dostaniesz taką, jakbyś faktycznie w wolnym czasie popełnił wszystkie możliwe grzechy świata.
Po co ten przydługi wstęp? By zrozumieć, jaki był największy błąd Polskiego Związku Piłki Nożnej podczas ubiegłotygodniowej “afery biletowej”. O co chodzi? Przede wszystkim o sposób sprzedaży i sposób reakcji na problemy ze sprzedażą biletów na finałowe spotkanie Pucharu Polski. Skrócona lista najpoważniejszych zarzutów to:
– za mało biletów
– nie wiadomo ile biletów
– bez godziny rozpoczęcia sprzedaży
– na zewnętrznej, chybotliwej jak pijany majtek na łajbie podczas sztormu, platformie biletowej
I wreszcie najpoważniejszy. Bez jakiejkolwiek transparentności, bez reagowania i informowania. Innymi słowy: długie godziny bez odpisywania na smsy i bez odbierania telefonów.
Moim zdaniem zarzuty o liczbę biletów udostępnionych do sprzedaży da się zbić – związki okręgowe muszą dostać tyle i tyle, bo w przeciwnym wypadku zaraz będzie afera, że Jacek Gmoch został bez biletu, dzieciaki muszą dostać tyle i tyle, żeby żaden nie przebywał bez opiekuna prawnego. Sponsorzy muszą dostać taką i taką kwotę, bo ktoś musi finansowo zrównoważyć diabelnie tanie bilety dla “zwykłych” kibiców. Tak samo da się zbić zarzuty dotyczące prędkości wyprzedawania kolejnych sektorów (niektóre ponoć były wyprzedane w mniej niż minutę), tak samo da się zbić zarzuty dotyczące pojawiania się i znikania kolejnych wejściówek nawet kilkanaście godzin po rozpoczęciu sprzedaży (jak się okazało – to nieopłacone bilety z pierwszych minut otwartego handlu).
Warunek “zbijania” tych argumentów jest jeden – trzeba odebrać telefon. Trzeba odpisać na smsa. Trzeba być online, by rozwścieczona dziewczyna nie bombardowała połączeniami, ale wiedziała: bilety jeszcze są, jest ich tyle, następnie do sprzedaży trafi następny tysiąc, wieczorem może pojawią się zwroty.
PZPN potrafi się komunikować. Zbigniew Boniek to medialna maszyna, a przecież i kanał “Łączy nas piłka” czy oficjalne konta związku to nie są niemowy. Tymczasem w najgorętszym okresie, w chwili, gdy coraz więcej ludzi zarzucało PZPN-owi ordynarny wałek… cisza. Jakby wszyscy wyszli pobiegać, jakby wszyscy stwierdzili, że ich to nie dotyczy. Ba, było nawet gorzej, Boniek pisał coś o “poważnej kolacji”, a moi sympatyczni koledzy z ŁNP nagrali żartobliwy filmik, w którym upychają nadmiar biletów po kieszeniach.
To nie jest zarządzanie kryzysem. To nie jest gaszenie pożaru przez wielką firmę. To nie jest próba udobruchania klientów rozwścieczonych tym, że stadion nie jest z gumy. To jest podsycanie ognia, to jest dolewanie benzyny. To jest arogancja, która krzyczy: jesteśmy tak zajebiści, że nie musimy się nikomu z niczego tłumaczyć. Brak reakcji przez kilka godzin, a następnie reakcja potęgująca złość tych, dla których wejściówek zabrakło.
Nie wierzę szczególnie w teorie spiskowe. Jestem w stanie uwierzyć, że kilka tysięcy biletów poszło w kilka minut, że przy padających serwerach ludzie nabrali do koszyków całą pulę, a potem systematycznie za nią płacili. Że zaroiło się od koników, którzy w wyjątkowo zdeterminowany sposób wykupywali wszystko, co się pojawiało. Ale chciałbym o 12.10 przeczytać przeprosiny od PZPN-u, że portal kupbilet.pl działa jak głuchy logopeda. Chciałbym przeczytać o 12.15, że w chwili obecnej wszystkie bilety są wyprzedane, ale śledźcie portal, bo niedługo pojawią się pierwsze zwroty. Chciałbym usłyszeć – nie kupujcie na innych platformach, bo to podróbki, walczymy z nimi. Chciałbym wreszcie usłyszeć – w tym roku daliśmy ciała, ale w przyszłym, na własnej platformie…
Właściwie chciałbym usłyszeć cokolwiek, mogłoby być nawet “pocałujcie nas w dupę”, byle wiedzieć, że PZPN nie śpi. Gdy w tym tygodniu pojawiły się w sprzedaży dodatkowe bilety z puli, której nie wykorzystały okręgowe związki, rzecznik po niecałych dwóch godzinach poinformował o tym na Twitterze. W dniu, gdy tenże portal płonął od teorii spiskowych kto zajumał dziesięć tysięcy biletów – milczał jak cały PZPN.
Fanpage “kryzysy w social media wybuchają w weekendy” ma ponad 20 tysięcy lajków. Jak się okazuje, czas na uaktualnienie. W takim PZPN-ie kryzys wybucha o 12.00 w środku tygodnia i nikt i tak nie ma czasu się nim zająć. Co gorsza – związek już w 2014 roku zapowiadał stworzenie własnej platformy biletowej, która zakończy spekulacje. Nie stworzył jej do dziś, a powierzając zadanie sprzedaży kupbilet.pl – właściwie sam sobie zgotował ten cały bałagan. Bałagan, za którego sprzątanie zabrano się dopiero wieczorem, a skończono chyba dwa dni później, gdy w programie “Stan futbolu” do tablicy wyrwano sekretarza Macieja Sawickiego. Rozumiem: ktoś mógł być w trasie, ktoś mógł wyjść na obiad. Ale tak duża operacja zostawiona “samopas”, w dodatku w układzie, w którym nie wiadomo o której ruszyła sprzedaż, ile biletów rzucono, do której będą się pojawiać? Przecież przy tym powinna nastąpić mobilizacja całego zespołu, a nie zbiorowe nabranie wody w usta.
Wierzę, że nie było żadnego przekrętu, tylko bałagan. Wierzę, że nie było oszustw, tylko zła strategia. Ale przede wszystkim: wiem, że można było rozegrać to tysiąc razy lepiej pod kątem komunikacji. Każdy błąd da się naprawić, każdy błąd można wybaczyć. Ale najpierw trzeba zdjąć na moment różowe okulary i zauważyć, że się je popełniło. W PZPN-ie tego właśnie zabrakło najbardziej.