To wydawało się nierealne. Wydawało się absolutnie nieprawdopodobne, żeby Barcelona mając dziesięć punktów przewagi nad Realem mogła to roztrwonić. Za Dumą Katalonii stało wszystko – świetna forma, ale też historia. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by ktoś na na tyle kolejek przed końcem zmarnował taki bagaż punktowy. Tymczasem Barcelona w kluczowym momencie sezonu złapała zadyszkę. Real pyknął dziś bezproblemowo Eibar, a ekipa Luisa Enrique nieoczekiwanie przegrała z Realem Sociedad. Niemożliwe stało się możliwe – to już tylko trzy oczka przewagi nad Atletico i cztery nad Realem. Dziś – a mamy prawie połowę kwietnia – znów rozpoczęła się walka o mistrzostwo Hiszpanii!
Piszemy „nieoczekiwanie”, bo wydawało się, że Barca po El Clasico wreszcie się podniesie. Że po niesamowicie wyczerpującym starciu z Atletico w Lidze Mistrzów spokojnie upora się z przeciętnym do bólu Realem Sociedad. Tymczasem okazało się, że historia nie kłamie. Luis Enrique zapowiadał, że wyjazd na Estadio Anoeta to najtrudniejsza wyprawa w tym sezonie. W końcu przegrywali tam Guardiola, Vilanova, Martino i sam Lucho. No i faktycznie – ziemia w San Sebastian jest dla Katalończyków przeklęta. W tamtym sezonie przegrali po błyskawicznym samobóju Alby w drugiej minucie, a dziś w piątej pogrążył ich Mikel Oyarzabal – zapamiętajcie to nazwisko, bo ten chłopak to największa perełka z Kraju Basków.
Dziś mieliśmy deja vu. Ten mecz to było niemal dokładnie to, co oglądaliśmy w rozgrywkach 2014/15. Wówczas Barca wykręciła 71% posiadania piłki przy 18 strzałów. W pierwszej połowie walenie głową w mur, w drugiej całkowita kontrola nad meczem, która jednak kompletnie nie przełożyła się na gole. Albo w kluczowych momentach brakowało precyzji, albo odwagi przy otwieraniu gry, albo na drodze podopiecznych Enrique stawał fenomenalny Geronimo Rulli. Gdybyśmy mieli wybrać MVP tego meczu, nie byłoby żadnych wątpliwości. To właśnie ten genialny argentyński golkiper zgarnąłby je Oyarzabalowi, ale wielkie słowa uznania należą się wszystkim defensorom i pomocnikom Realu Sociedad. Im dłużej trwał mecz, tym bardziej ta drużyna się rozregulowała, ale to nie zmienia faktu, że zorganizowani byli dziś świetnie.
Oczywiście można szukać usprawiedliwień, że nie zagrał wykartkowany Suarez, a Luis Enrique zostawił na ławce Iniestę, Rakiticia czy Albę, ale nic, absolutnie nic nie usprawiedliwia tragicznej gry Ardy Turana, bezbarwnej Rafinhii czy frustracji Neymara. Coś w tej drużynie ostatnio się zacięło. Może to chwilowy dołek, może zmęczenie sezonem, a może przypadek, ale Barcelona po raz pierwszy za kadencji Lucho zaliczyła trzy ligowe mecze z rzędu bez zwycięstwa. Najpierw remis z Villarrealem, ostatnio wtopa w El Clasico, a dziś walenie głową w mur z Sociedad. Dla kibiców Primera División jako takiej to jednak fantastyczna informacja. Walka o tytuł może trwać do samego końca!