Wczoraj swoje święto hucznie – w co nie wątpimy – obchodził Piotr Świerczewski, a dziś 35 lat stuknęło innemu zawodnikowi, który sporą część swojej kariery spędził we Francji. Ireneusz Jeleń, bo o nim mowa, na Zachodzie grał z efektami przez sześć lat, ale dla nas i tak największą zagadką jest jego nagły zjazd po powrocie do kraju.
Trudno polemizować z tym, że Jeleń był z jednym z najlepszych polskich napastników ostatnich lat. Gdy jednak weźmiemy jego przypadek pod lupę – mamy skrajnie ambiwalentne uczucia.
Z jednej strony – trzeba być naprawdę kozakiem by zagrać na poziomie Ligue 1 aż w 153 spotkaniach i zdobyć w nich 49 goli. Z drugiej – jakim cudem można opuścić Lille, gdzie trenowało się w towarzystwie Joe Cole’a czy Edena Hazarda i zupełnie nie poradzić sobie w… Podbeskidziu? Zdumiewający jest już sam fakt, że Polak po rozwiązaniu umowy z “Les Dogues” przez długi czas nie potrafił znaleźć pracodawcy. Miał wówczas dopiero 31 lat, ogromny bagaż doświadczeń i aż dziw bierze, że żaden nawet drugoligowy francuski klub nie chciał sięgnąć po Jelenia.
W Bielsku-Białej “Jelonek” nie odnalazł się zupełnie, zresztą podobnie jak w Zabrzu do którego przeniósł się w 2013 roku. Tak naprawdę o tym, jak znów regularnie strzelać gole, przypomniał sobie dopiero w… Piaście Cieszyn. Zaoszczędzimy waszego czasu – Piast był wówczas drużyną A-klasową.
My nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić. Dziś mecze z Olympique Marsylia i podania od Hazarda, jutro starcie z Błyskawicą Drogomyśl i centra od Zbyszka. Tak czy owak – oddajemy królowi, co królewskie i wspominamy chyba najpiękniejszy gol Irka w swojej zawodowej karierze. Gol z niemal zerowego kąta, zdobyty na Parc des Princes. Jeśli przy piwku i kiełbasce w swoim rodzinnym Cieszynie Polak często wspomina jakąś historię, to jesteśmy przekonani, że jest to właśnie wzmianka o tej bramce.