To się nie dzieję naprawdę. Jeszcze moment, jeszcze dosłownie chwila, minutka i wyrwiemy się ze snu przepełnionego abstrakcją. Snu, w którym Leicester City rozsiadł się na fotelu lidera Premier League i powyganiał do kątów Chelsea, Manchester City i Arsenal. Dokładnie w ten sposób myśleć kazał zdrowy rozsądek po kolejnych zwycięstwach „Lisów”. Coraz więcej jednak przemawia za tym, aby zdrowy rozsądek i logikę przy rozważaniach o futbolu odsunąć daleko na bok. Dajmy już spokój Anglikom, skoro w pobliskiej Rosji jesteśmy naocznymi świadkami jeszcze bardziej brutalnego, jeszcze bardziej gwałtownego obracania w niwecz kodeksu zasad szeroko rozumianej piłkarskiej poprawności.
Na hasło „liga rosyjska” od razu przychodzą na myśl skojarzenia: Zenit, CSKA, Spartak, Lokomotiw, prawda? Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Jeżeli jednak ktoś, kto zagląda w tabelę Premier Ligi raz na – nomen omen – ruski rok, spojrzy na nią właśnie teraz, może przetrzeć oczy ze zdumienia i lekko się przerazić. Na szczycie nie znajdzie żadnej z wymienionych marek. Ba, nie znajdzie żadnej marki, tylko – FK Rostów. Nie róbmy z tego Anonymous Team, bo pewnie nie raz i nie dwa ta nazwa każdemu przewinęła się przed oczami. Jednak pozycja lidera (!) po 22 kolejkach (!!) oraz najmniej straconych goli w całej lidze (!!!) nakazują pochylenie się i zbadane tego osobliwego zjawiska.
***
Nikt nie wyznacza żadnych celów dla zespołu. Żyjemy z meczu na mecz. Znając nasze problemy finansowe, jak ktoś w ogóle mógłby ustanawiać jakiekolwiek poważne cele?
– Kurban Berdyjew, trener FK Rostów.
***
Rostów nad Donem. Miasto ulokowane w południowej części Rosji, tuż nad Morzem Azowskim. Dzieli je około 100 kilometrów w linii prostej od granicy z Ukrainą i jakieś 160 od Doniecka. Piłka nożna nie była nigdy pierwszoplanowym elementem tutejszej rzeczywistości, choć Premier Liga gości w „bramie Kaukazu” – jak lokalnie określa się to miasto – z małymi wyjątkami co roku. W ciągu ostatnich dwu i pół dekady dwukrotnie przytrafił się spadek, ale zaraz po tym był powrót do rosyjskiej elity. By ujrzeć wielką piłkę w państwie carów, trzeba było przejechać palcem po mapie ku górze, w kierunku Moskwy i Piotrogradu. Pomijając fakt, że buduje się tu jedna z aren mistrzostw świata 2018, Rostów służył jedynie jako anegdotka. I to niewiele znacząca.
Chyba, że mowa o sprawach pozasportowych – wówczas co innego. Centrum zainteresowań sprowadza się tutaj do przemysłu różnych gałęzi: od zbrojeniowego aż po lakierniczy. Poza tym ośrodek ten wykorzystywany był cały czas jako kanał przerzutowy rosyjskich żołnierzy na Ukrainę. W takim układzie okoliczności piłką przejmowała się jedynie (poza piłkarzami i trenerem) garstka lokalnych patriotów: wąsaty Iwan wraz z Jurijem i pewnie jeszcze klubowy magazynier.
Grudzień 2014. Moment krytyczny dla klubu ze stadionu Olimp-2. Zarówno w kontekście sportowym, jak i finansowym zasadne były określenia o zabarwieniu wyłącznie pejoratywnym. Wrak, trup i tak dalej. Nikt o zdrowych zmysłach nie przypuszczał, że tego nieboszczyka da się jeszcze przypudrować, podszpachlować i ostatecznie ożywić. FK Rostów szykował się do przerwy zimowej na ostatnim miejscu, z najmniejszą liczbą zwycięstw, z najmniejszą liczbą punktów i… największą liczbą goli straconych. W dodatku bezpieczna strefa odjechała na cztery punkty. To najzwyczajniej w świecie nie miało prawa się udać. W klubie już mogli sprawdzać powoli odległości do miast pierwszoligowych.
Zamiast tego, zaczęli sprawdzać, jacy trenerzy są wolni na rynku i postanowili – trawestując znaną nam skądinąd zasadę – że tu nie ma na co czekać, tu trzeba dzwonić, by zastąpić kimś Ihora Hamułę (zwłaszcza po tym, jak Hamuła odstawił chamówę łącząc swoich czarnoskórych piłkarzy z wirusem Ebola). Wykręcono kierunkowy +993. Po drugiej stronie zgłosił się człowiek, którego widząc na ulicy albo nawet na konferencji prasowej, zaczęlibyśmy się zastanawiać czy przypadkiem nie będzie zapowiadał jakiegoś nabożeństwa, a nie mówił na temat piłki nożnej. Paciorki modlitewne oplecione na rękach to element charakteryzujący go w tym samym stopniu, co ciemne okulary Edgara Davidsa. Dzień dobry, nazywam się Kurban Berdyjew.
Turkmen jest człowiekiem doskonale znanym w rosyjskim futbolu dzięki wspaniałemu pasmu sukcesów święconych z Rubinem Kazań. Pracował tam od 2001 roku i już parę miesięcy później wjechał do ekstraklasy, jakiś czas potem dwa razy zagarnął dwa tytuły mistrza kraju, a do kolekcji dorzucił po drodze jeszcze puchar i dwa superpuchary, w międzyczasie grał w Lidze Mistrzów. Jako jeden z nielicznych w ostatnim czasie wie, co to znaczy wygrać na Camp Nou. Szkoleniowiec z tak ciekawą kolekcją, wchodząc w takie bagno, miał więcej do stracenia niż do zyskania. Szybko jednak zaaklimatyzował się w nowym środowisku, na wiosnę wygrał pięć meczów plus odnotował cenny remis z CSKA, a potem spokojnie odprawił w barażach o utrzymanie z FK Tosno. Premier Liga zostaje nad Donem.
***
Zerknijmy na personalia feralnego sezonu, by mieć ogląd na to, kim przyszło dowodzić Berdyjewowi. W bramce miał bardzo doświadczonego Stipe Pletikosę, który grał wszystko od początku do końca i nie opuścił ani minuty w ciągu sezonu. Za zabezpieczenie tyłów odpowiadali między innymi Witalij Djakow, Władimir Granat i Bastos, w pomocy ganiali Dmitrij Torbinskij (28-krotny reprezentant Rosji), Alexandru Gatcan, a w ataku dobrze znany z Rubina Aleksandr Bucharow oraz wypożyczony w przerwie zimowej ze Spartaka Moskwa Artiom Dziuba.
Po finiszu rozgrywek 2014/15 Berdyjew stanął w obliczu kolejnego dużego wyzwania, czyli przetasowań kadrowych. Granat z Dziubą powrócili z wypożyczenia do macierzystego Spartaka, Pletikosa ruszył, by grzać ławkę w Deportivo, Maksim Grigorjew w Lokomotowie Moskwa, a przywoływany Djakow wybrał Dynamo Moskwa, gdzie dziś zazwyczaj gra regularnie. Materiału pozostało naprawdę niewiele, więc sklecenie z tych wszystkich pozostałości sprawnie funkcjonującego mechanizmu było dużą sztuką. Tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę wieczną pustkę w klubowej skarbonce. Na duże wzmocnienia nawet nie było co liczyć.
Letnie próby posklejania kadry zostały przeprowadzone trochę na podobnej zasadzie do tych w Górniku Zabrze za Leszka Ojrzyńskiego. Berdyjew odpalił książkę telefoniczną i po kolei przeleciał przez nazwiska swoich dawnych znajomych. Tym sposobem udało się ściągnąć Christiana Noboę, który swego czasu był królem środka pola w mistrzowskich sezonach Rubina, a teraz też nie schodzi z boiska ani na chwilę. Starzy znajomi z Tatarstanu podrzucili mu jeszcze otrzaskanego w lidze Cesara Navasa i młodziutkiego Irańczyka Sardara Azmouma, który jednocześnie nosi sztandar kadry narodowej – i to wszystko zupełnie za darmochę. Za to w przerwie zimowej pozyskano kumpla Macieja Rybusa z Tereka Grozny – Fiodora Kudriaszowa oraz wykopano Saeida Ezatollahiego z głębokich rezerw Atletico Madryt.
Christian Noboa. Mózg drużyny.
Zmiana, jaka zaszła na przestrzeni tych ostatnich kilkunastu miesięcy, w których Berdyjew chwyta ster, jest po prostu kolosalna. O ile pierwsze momentami przebiegły pod znakiem testowania różnego rodzaju wariantów, by w końcu wybrać ten najbardziej właściwe, tak teraz zapanowała stabilizacja. Trener preferuje grę trójką obrońców i jest to stały line-up: Cesar Navas – Bastos – Nowosielcew (to ten, który poprosił dziewczynę o rękę na murawie), a wcześniej bywało z tym różnie. Efekt? W poprzednich rozgrywkach 51 goli wpuszczonych, w tym – tylko 16 w 22 meczach. Zenit i CSKA mają czego zazdrościć.
Romantyzm level: 10
Paradoksalnie najsłabiej wygląda formacja ofensywna. Do tej pory podopiecznym Berdyjewa tylko dwa razy udało się dowalić przeciwnikowi więcej niż dwa gole, a najskuteczniejszy w tej robocie jest Dmitrij Połoz (7 trafień), czyli chłopak ściągnięty jakiś czas temu z rezerw Lokomotiwu Moskwa.
***
Bez zmian pozostało tylko jedno: klub, jak tkwił, tak dalej tkwi w finansowym bagnie. Zarządzanie przez lata stanowiło ogromny kłopot dla sterników. Wszędzie wokół żonglowano tematem korupcji, na jaw wyszły też potężne zaległości wobec piłkarzy. Wyobraźcie sobie tylko: codzienna harówka i uganianie się za piłą bez otrzymania za to choćby rubla. I tak przez siedem miesięcy. Z tym wiązały się najróżniejsze problemy. Na przykład dwa lata temu, kiedy zespół wywalczył promocję do Ligi Europy dzięki wygranej w Pucharze Rosji, istniało zagrożenie wykopaniem go z rozgrywek. Ostatecznie Rostów i tak został odprawiony w miarę szybko z pustymi rękoma spod bram LE przez Trabzonspor.
Kampania poprzednia zakończyła się z kolei głośnym protestem zawodników, którzy zaczynali mieć już po dziurki w nosie nieustannych obietnic, że „kasa będzie jutro”. Mieli ogłosić bankructwo, nagle jakimś cudem sprawę załagodzono (o czym trochę niżej), ale wystarczyło kolejnych parę miesięcy, by trupy zaczęły wypadać z szafy. We wrześniu drużyna miała rozegrać mecz pucharowy z FK Tosno. I zagrała, ale… na wyjazd pojechali głównie młodzicy i nie pojechał pierwszy trener. Wynik? W trąbę, oczywiście. W październiku 2015 federacja przywaliła karę Rostowowi za niepłacenie pensji dla Artioma Dziuby, który przecież z czmychnął stamtąd dużo wcześniej.
Sytuację w dalszym ciągu można określać jako ekstremalną. Klub jest własnością lokalnego rządu, co niejako tłumaczy powiększającą się zapaść ekonomiczną. Sankcje gospodarcze nałożone przez unię, recesja i napływ ponad miliona uchodźców ze wschodniej Ukrainy trafiły rykoszetem w lokalny futbol. Na każdym kroku wypada jakaś dziura i połatanie ich jest po prostu niewiarygodnie trudne. Kropla kapie z kranu dzięki biznesmenowi z branży tytoniowej, Iwanowi Savvidiemu, który – mimo że oficjalnie nie współpracuje z Rostowem od 2010 roku – to jednak co pewien czas dorzuca się do klubu. Natomiast sporą część zobowiązań udało się pokryć dzięki obrzydliwie bogatemu Borisowi Rotenbergowi seniorowi (69. na liście „Forbesa” – majątek wart ponad 1 mld dolarów) i stało się to – co ciekawe – kilka dni po transferze jego syna nad Don.
Dobry wujek klubu – Boris Rotenberg sr. Były szef Dynama Moskwa, a prywatnie przyjaciel z dzieciństwa Władimira Putina.
O powadze sprawy zdają się świadczyć też słowa samego trenera sprzed paru miesięcy (choć ciągle aktualne), który w mediach nie zamierzał bynajmniej niczego tuszować.
– Nie chciałbym w tej chwili mówić zbyt wiele, ale problemy są duże. Myślę jednak, że rozwiązanie leży też w interesie klubu i władze na nim pracują. Dzieje się to w zbiegu z wyborami gubernatorów, więc mam nadzieję, że proces teraz przyspieszy. Moja przyszłość? Bezpośrednio zależy od rozwiązania tych problemów. Nie stawiam niczego w sposób kategoryczny w dialogu z pionem zarządzającym. Traktujemy wszystko ze zrozumieniem, ale jeśli problemy, o których mówimy nie zostaną rozwiązane, nie będzie innego wyjścia. A mówimy tutaj o naprawdę poważnych sprawach – przyznał w wywiadzie dla sovsport.ru Kurban Berdyjew. Mniej więcej w równoległym czasie w powietrzu czuć było umizgi szkoleniowca do Rubina Kazań, a więc klubu, w którym od zawsze był zakochany. Póki co temat przycichł.
***
Niesamowite jest to, że zespół o łącznej wartości 40 mln euro jest w stanie wleźć w paradę CSKA i Zenitowi, wycenianym przecież odpowiednio na trzy i pięć razy więcej. Do tej pory wszyscy uznawali przypadek Leicester City za dziwny, ale tutaj – wybaczcie – po prostu pękłaby skala przy próbach zmierzenia tego fenomenu. Największą gwiazdą zespołu jest trener, który już dał się poznać jako ktoś, kto jest w stanie nie tyle wycisnąć z przeciętnego ananasa dwa razy więcej, co po prostu przesunąć dla niego granicę możliwości.
Inaczej bowiem nie da się wytłumaczyć faktu, iż team mający w wyjściowej jedenastce ludzi albo ściąganych po wyłącznie po znajomości i będących u zmierzchu przygody, albo wygrzebanych gdzieś z siódmych rezerw Zenita potem jest w stanie tenże Zenit wyprzedzić, a do tego jeszcze do zera ogolić CSKA i inny Spartak. By przypomnieć sobie, jak się traci bramki, gracze z Rostowa musieliby wrócić pamięcią aż do listopada.
źródło: transfermarkt.pl
Brzmi to może i trochę absurdalnie, ale na osiem serii gier przed końcem szarańcza Berdyjewa okupuje miejsce gwarantujące start w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W razie odarcia Zenitu z szaty mistrzowskiej po 30 kolejkach drużyna ma gwarantowany 1 mln dolarów do podziału. O ile oczywiście nie powtórzy się scenariusz z wypłat normalnych pensji.
***
Co starsi Rosjanie wspominają niekiedy znaną naukę utartą jeszcze w czasach radzieckich: „można zbudować jaśniejsze jutro, ale trzeba heroicznie pokonywać przeszkody”. Mamy wrażenie, że w tym przypadku pokonano nie byle przeszkody, a potężne mury. I to bez względu na końcową klasyfikację.
MARIUSZ GRZEGORCZYK