Nie jest łatwo zawodowemu piłkarzowi odnaleźć się po zawieszeniu butów na kołku. Codzienna rutyna, rytm życia wyznaczany przez trening, mecz i zgrupowanie nagle ulatują i czasu wolnego, a nierzadko też wspartego pełnym portfelem, jest aż za dużo. Emerytowani zawodnicy radzą sobie z tym różnie, ale sposób jaki znalazł sobie legendarny napastnik Christo Stoiczkow jest jednak dość osobliwy. Bułgar w wolnych chwilach… poluje w Afryce na zebry i żyrafy.
Stoiczkow, po tym jak karierę skończył w 2003 roku, przede wszystkim nastawił się na to, że całą tajemną wiedzę, którą posiadł ganiając po murawie, wykorzysta zostając trenerem. Powiedzieć jednak, że w tej roli mu nie szło, to w zasadzie nic nie powiedzieć. Chwilę potrenował katalońską młodzież, przez trzy lata prowadził bułgarską reprezentację, pracował też przy piłce klubowej w RPA i w Hiszpanii. Nigdzie jednak miejsca dłużej nie zagrzał, w czym na pewno nie pomagał mu krewki charakter, z którego dał się poznać jeszcze jako piłkarz. Przed 10 laty na przykład najpierw publicznie oskarżał prezydenta europejskiej federacji, Lennarta Johanssona o jawne ustawienie meczu Szwedów z Bułgarami, a potem poprztykał się z własnymi zawodnikami do tego stopnia, że niektórzy z nich oświadczyli, że ich noga na zgrupowaniu u Stoiczkowa już nigdy nie postanie. Wszyscy też pamiętają jego wybryki z czasów, gdy jako zawodnik reprezentował Barcelonę – pług nienawiści odpalony pod adresem madryckiego Realu Stoiczkow prowadził publicznie i niezwykle brawurowo, co z jednej strony przysporzyło mu wielu fanów w Katalonii, ale też drugie tyle wrogów poza jej granicami.
Bułgar wyraźnie jest jednak uzależniony od adrenaliny. I nie mamy tu na myśli weekendowych wypadów na tor kartingowy czy popołudniowej wspinaczki po dobrze zabezpieczonej ściance. O nie, nie dla Stoiczkowa takie banalne rozrywki. On w weekend łapie za strzelbę, pakuje tyłek w jeepa i jedzie na safari. A tam tyko udowadnia, że szybkość i sprawność może już nie ta, ale instynkt strzelca wciąż zachowany. 50-latek pochwalił się bowiem w internecie serią zdjęć, na których jak wytrawny łowca pozuje przy swoich ofiarach. Zebra, żyrafa, antylopa – cokolwiek nawinęło się pod celownik, od razu przyjmowało ołów.
Nie jesteśmy ekspertami w tych sprawach, ale zdaniem angielskich mediów Stoiczkow kłusował w przeznaczonym do tego zamkniętym rezerwacie, by móc upolować zwierzę, wykupił specjalną licencję. Jak doczytaliśmy w internecie – taka możliwość warta jest niecałe 300 euro, a obejmuje odbiór z lotniska, przejazd na miejsce i zapewnienie idealnych warunków podczas safari.
Błyskawicznie larum wznieśli rzecz jasna obrońcy praw zwierząt, a usprawiedliwiać Stoiczkowa nie próbowali nawet jego rodacy. Najłagodniejsze określenie na jakie trafiliśmy, przeglądając wypowiedzi ekspertów to “barbarzyństwo”. Ale czy Bułgar zasłużył na aż taką krytykę, oceńcie sami.