Na szczęście za nami już czasy, kiedy na poprawę humoru po reprezentacyjnych wpierdolach puszczaliśmy sobie skróty meczów, w których to my sprawialiśmy rywalom lanie. Ale jeszcze nie tak dawno temu, choćby kiedy myśleliśmy o przerżniętym Euro Smudy – albo o meczu z Ukrainą kadry Fornalika – na ukojenie nerwów wspominaliśmy spotkania, których nie musieliśmy się wstydzić. Jednym z nich była brutalna egzekucja, w trakcie której nasi sprali armię kelnerów, bankierów i wuefistów z San Marino. Orły Beenhakkera ustrzeliły wtedy dwa rekordy.
Pierwszy? Najwyższa wygrana reprezentacji w historii. Z Gibraltarem do pobicia rekordu zabrakło czterech bramek, więc mecz z San Marino będzie powracał przy każdych kolejnych eliminacjach (oby jak najkrócej).
Drugi? Najszybciej strzelona bramka w historii zmagań biało-czerwonych. Jej autorem jest Rafał Boguski. Tak, ten Rafał Boguski, którego dziś nikt nie podejrzewałby nawet o załapanie się do reprezentacji C.
Oczywiście szybko strzelona bramka to najlepsze, co sobie można wymarzyć w takim meczu. Wtedy schodzi z ciebie ciśnienie, już nie masz w głowie tych wszystkich tytułów, które pojawiłyby się, gdybyś tej bramki jednak jakimś cudem nie wepchnął przez całe spotkanie. Z minuty na minutę zaczynałaby się robić nerwówka, a ta niekiedy potrafi spętać nogi. Ale wtedy nerwówki nie było, był za to pogrom. Zaczął Boguski, potem dołożył Smolarek, znów Boguski, Lewy, Jeleń, Smolarek, Cycuś, Smolarek, Smolarek, Saganowski. 10:0.
Ozdobą meczu była rzecz jasna bramka Smolarka, którą ten strzelił nożycami. Ebi załatwił sobie tym meczem miejsce w pierwszej dziesiątce strzelców eliminacji, ale… mimo wszystko trochę to smutne, kiedy pięć z sześciu bramek strzelasz najgorszej wówczas drużynie w rankingu FIFA.
Wielkie bombardowanie zakrzywiło nieco obraz bagna, w którym tkwiliśmy wtedy po uszy. Trybuny skandowały wprawdzie „Leeeeooo, Leeeeeooo”, ale Holendrowi nie udało się uratować posady – beknął pięć miesięcy później. Nie pomogło mu nawet, że wstawił się za nim sam Grzegorz Lato, który… przyszedł na pomeczową konferencję.
Co za ironia losu – największe, historyczne lanie przytrafiło się akurat wtedy, kiedy reprezentacja przeżywała największy kryzys w XXI wieku.