Dziś na łamy Ale to już było zaprosiliśmy niezwykłego gościa – w swoim czasie czołowego napastnika na świecie, jednego z najlepszych piłkarzy w historii polskiego futbolu, mistrza olimpijskiego. Nie przedłużając, zapraszamy na rozmowę z Włodzimierzem Lubańskim, który opowiada o czasach, gdy nie miał litości dla bramkarzy rywali.
Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?
Wydaje mi się, że osiągnąłem bardzo dużo. Przede wszystkim zagrałem w prawie 80 meczach reprezentacji Polski i strzeliłem blisko 50 bramek. Miałem okazję być w olimpijskiej drużynie, która zdobyła złoty medal, wystąpiłem też w finale Pucharu Zdobywców Pucharu. Z tych sukcesów jestem bardzo zadowolony.
Największe spełnione piłkarskie marzenie?
Gra w reprezentacji kraju. To było marzenie młodego człowieka, które bardzo szybko się spełniło, bo zadebiutowałem już jako szesnastolatek.
Największe niespełnione piłkarskie marzenie?
Kontuzja nie dała mi wystąpić na mistrzostwach świata w 1974 roku – miałem wtedy 27 lat i moja kariera się zatrzymała, bo ten uraz nie pozwolił mi osiągnąć jeszcze czegoś bardziej imponującego. Mecz z Anglią, eliminacje do Mundialu na Stadionie Śląskim. Faulował mnie Roy McFarland, ale nie miałem do niego pretensji – nieszczęśliwy wypadek przy pracy, takie sytuacje zdarzają się na boisku. Natomiast później do lekarzy, tego w jaki sposób prowadzili mnie po kontuzji – tu miałem bardzo duży żal, że to się tak potoczyło. Popełniali błędy, pierwsza operacja w Piekarach Śląskich była nieudana, bo zamknięto mi kolano, kiedy nie zostało do końca zoperowane. Miałem duże problemy, dopiero drugi zabieg w Wiedniu, pozwolił to naprawić. Straciłem wiele, bo przez rok nie grałem w piłkę, a później już sprawność sportowa nie była taka, jak przed kontuzją.
Duży zagraniczny transfer, który nie doszedł do skutku?
Miałem ofertę z Realu Madryt, ale ówczesne władze w Polsce nie pozwoliły mi wyjechać – to było po meczu w Szwajcarii, reprezentacja Europy grała z reprezentacją Ameryki Południowej, pod nadzorem UNESCO. Miałem okazję wystąpić z dwoma zawodnikami Realu: Amancio i Velazquezem. Oni spowodowali zainteresowanie moją osobą, bo bardzo dobrze nam się współpracowało – z Realu przyjechał prezes, by negocjować transfer, ale władze sportowe i polityczne mnie nie puściły. Nie chcieli w ogóle rozmawiać, bo uważali, że w Polsce jest piłkarstwo amatorskie, co było sztuczne. Zawodnicy byli w zakładach pracy, ale oddelegowani do działalności sportowej i spędzali na boisku cały dzień.Nie byliśmy wtedy wolnymi ludźmi, co tu dużo gadać.
Najlepszy piłkarz, z którym grał pan w jednej drużynie?
Wymienię dwóch. Jeśli chodzi o Polaka, to Kazimierz Deyna, z zagranicznych Preben Larsen. Deynę charakteryzował duży spokój, nienaganna technika, inteligencja – to, w jaki sposób poruszał się po boisku i czytał grę. Prawa, lewa noga – no, może tylko słabiej grał głową. Z Larsenem występowałem w Lokeren, też był napastnikiem. Niezwykle uzdolniony piłkarz.
Najlepszy piłkarz, przeciwko któremu pan grał?
Johan Cruyff. Mierzyłem się z nim spotkaniach reprezentacji, graliśmy kilka spotkań z Holandią, później jeszcze spotkałem go w meczu Lokeren z Barceloną, w Pucharze UEFA. Imponowała mi jego technika, to jak porusza się po boisku. Był liderem, pilnował swojej drużyny, umiał narzucić odpowiednie tempo w danym momencie. I skuteczność –strzelał dużo bramek.
Najlepszy trener, który pana trenował?
Kazimierz Górski i Géza Kalocsay. Ten drugi, gdy przyszedł do Górnika Zabrze, wprowadził do naszego zespołu nowe elementy, przede wszystkim jeśli chodzi o grę taktyczną. Wskazywał odpowiednie ćwiczenia, które nam, młodym piłkarzom, bardzo pomagały podnieść poziom.
Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?
Oj, tutaj nie chciałbym wymieniać, bo ze swoimi trenerami bardzo dobrze żyłem.
Gej w szatni? Spotkał pan takiego, chociaż raz?
Może był, ale tego nie wiem!
Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy? Kto i gdzie?
Kilka razy miałem zawiązaną nogawkę przy dresie – brało się je i wkładało nogę, a ta nie chciała przejść przez dziurę, nie było siły. Czasem też ktoś wsadził cegłę do torby, takie rzeczy się zdarzały w szatni.
Najlepszy żart, który wykręcił pan?
Nie byłem jakimś żartownisiem, nie znajdę specjalnego numeru, który by mnie charakteryzował.
Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?
Długo zastanawiałem się, co robić po zakończeniu kariery, bo choć trwała ona bardzo długo, to chciałem zostać w środowisku. Tak się złożyło, że najpierw zostałem menadżerem piłkarskim z licencją FIFY, a później trenerem – skończyłem szkołę przy federacji belgijskiej. Oba te zajęcia sprawiały mi satysfakcję.
Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?
Żadne większe sumy – zdarzały się wyjścia do restauracji, czy zakupy, ale wielkie pieniądze to nie były.
Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?
Chyba ta, która odbyła się po pucharowym spotkaniu z Dynamo Kijów na Stadionie Śląskim – dużą grupą zawodników poszliśmy do restauracji, chyba z piętnastu. Do białego rana świętowaliśmy pokonanie Ukraińców, awansowaliśmy do następnej rundy Pucharu Europy. Tę imprezę pamiętam najlepiej.
Z którym piłkarzem z obecnej Ekstraklasy zagrałby pan w jednej drużynie?
Nikolić sprawia wrażenie piłkarskiego cwaniaka, z dużymi umiejętnościami, a z polskich piłkarzy – to wyróżniającego się zawodnika nie widzę… Choć, może Brożek – kibicowałem mu w jego karierze, uważam, że jest to chłopak, który dobrze się porusza po boisku, potrafi strzelić i był niezwykle zdolnym, utalentowanym piłkarzem.
Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?
Nie mam typu, jeśli chodzi o to pytanie – nie znam trenerów zbyt dobrze.
Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?
Porównywanie tego jest bardzo trudne, ale jak oglądam mecze Ekstraklasy, to niektóre mecze stoją na dobrym poziomie – jest wysokie tempo, drużyny są dobrze przygotowane fizycznie do meczu. Jednak w moim okresie, takie drużyny jak Legia czy Górnik Zabrze, rok w rok grały w europejskich pucharach i tam się liczyły. Tu wydaje mi się jest odpowiedź, jak wyglądają teraz polskie zespoły.
Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?
Złoty medal olimpijski.
Pierwszy samochód?
Dostałem go z przydziału, bo tak to wtedy funkcjonowało – to był Fiat 124p.
Najlepszy samochód?
Jeżdżę Mercedesem 220 CDI, jestem z niego zadowolony.
Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?
Jedno nazwisko się wyróżnia – Kapustka, który podchodzi pod reprezentację kraju, a wyskoczył dość znienacka.
Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?
Artykuł w Sporcie Śląskim. Ukazał się po moim występie w Gliwickim Klubie Sportowym, kiedy byłem trampkarzem. Pierwszy raz pisano o mnie jako utalentowanym zawodniku, więc bardzo zapadł mi w pamięć, to było wzruszające, że prasa pisze o mnie jako piłkarzu.
Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?
Mieliśmy dużo pracy – dwa treningi dziennie, więc wolnego nie było wiele – większość poświęcałem na odpoczynek, regenerację, masaże. Czasem coś czytałem, jakiś bilard, czy ping–pong.
Ulubiony komentator?
Jasiu Ciszewski był wzorem. Umiał prowadzić transmisję i robił odpowiednią atmosferę.
Ulubiony ekspert?
Ekspertów mamy w Polsce tyle, że hoho! Jedno nazwisko trudno wymienić, pozwolę sobie powiedzieć, że najlepszymi ekspertami są piłkarze, którzy grali na poziomie reprezentacyjnym.
Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?
Kaziu Deyna. Zawsze coś wymyślił – między innymi to on wiązał nogawki i wsadzał rożne przedmioty do toreb. Też przy stole gdy się z nim siedziało, to trzeba było uważać, żeby solniczki i pieprzniki nie wziąć z rozmachem, bo zazwyczaj je wcześniej otwierał. Charakterystyczny sposób przyjmowania przez niego kolegów przy posiłku.
Największy pantoflarz?
Nie wiem, nie mam typu.
Największy podrywacz?
Też Kaziu Deyna.
Największy modniś?
Jan Banaś wyróżniał się od czasu do czasu. Miał specjalny sposób ubioru i jeździł niezwyczajnymi autami.
Najlepszy prezes?
W Górniku Zabrze, prezes Eryk Wyra. Wtedy osiągaliśmy największe sukcesy i mimo tego, że był trudny w obyciu – bo nie raz mnie obraził, gdy grałem słabiej w jednym, czy drugim meczu – to najbardziej rzucił się w oczy jeśli chodzi o prezesostwo.
Najgorszy prezes?
Z takim nie pracowałem.
Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?
Czasami bywały opóźnienia, ale nie miałem poważniejszych powodów, żeby narzekać na punktualność. Mogło się zdarzyć, że jakaś premia była później, niż wcześniej powiedziano, ale regulowano te kwestie.
Alkohol w sezonie?
Umiarkowanie, od czasu do czasu po meczu wypiliśmy lampkę szampana, czy kieliszek wódki. Po zakończeniu kariery lubię wypić lampkę wina, jestem nawet kolekcjonerem,koneserem.
Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?
W czasie gry w piłkę takimi kumplami od serca byli Zygfryd Szołtysik, Deyna i Leszek Ćmikiewicz – jednak często bywa tak, że po zakończeniu kariery kontakty się rozmywają. Bywają spotkania sporadyczne, ale to przy okazji.
Obozy sportowe – bieganie po górach, czy bieganie po górach z kolegą na plecach?
Pamiętam, gdy na początku kariery jeździliśmy na zgrupowania, to marszobiegi 10–20 kilometrowe były trudne. Kolegę na plecach nosiliśmy w malutkich odcinkach, ale się zdarzało.
Najgroźniejsza kontuzja?
Oczywiście to, o czym wspominałem – mecz z Anglią na Śląskim, kiedy wysiadło mi kolano.
Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?
Wyjazdów zagranicznych i nie będę ukrywał, że jeśli chodzi o czołowych zawodników – wysokiego wynagrodzenia.
Przygotował PP