Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

16 marca 2016, 09:34 • 5 min czytania 0 komentarzy

Wśród tysiąca błędów, które zdążyło w ostatnich miesiącach popełnić Prawo i Sprawiedliwość jest kilka interesujących posunięć godnych pochwały. Jednym z nich jest moim zdaniem postawienie w dość specyficznej sytuacji niektórych wydawnictw do tej pory utrzymujących się wyłącznie z publicznych dotacji.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Mniejsza już o to, czy zgadzam się z “Krytyką Polityczną”, czy też nie. Mniejsza o to, czy pochwalam wycofanie reklam spółek skarbu państwa z “Gazety Wyborczej”, by umieścić je w czasopiśmie “W Sieci”. Chodzi o bardzo inspirujące położenie tych, którym te dotacje obcięto. Oryginalnie przeczytałem to w którymś z komentarzy na Facebooku, więc pewnie nie będę szczególnie odkrywczy, ale zwróćcie uwagę, jaką rewolucję wywołuje w czasopiśmie konieczność dostosowania się do realiów rynkowych.

Nie jestem oczywiście bezwzględnym zwolennikiem do cna wolnego rynku, w którym teatry dotowane są tylko przez czcigodnych mecenasów sztuki lub utrzymują się z biletów. Jak by wyglądały takie przybytki – niech opowie ten poseł Nowoczesnej od spektakli z aktorami porno, na które wejściówki rozeszły się w błyskawicznym tempie. Nie o to chodzi, by zakazywać państwu jakiegokolwiek rozdawnictwa, nie o to chodzi, by katedra fizyki na uniwersytecie musiała samodzielnie zarobić na zakup sprzętów do analiz, by wydawane przez nią czasopismo musiało mieć gołe nauczycielki na rozkładówce, by zarobić na drukarnię.

Ale czasopisma, których autorzy śmigają po mediach? Nie chcę tutaj koniecznie czepiać się tej “Krytyki Politycznej”, sprawa jest o wiele szersza, możliwe, że dotyczy też wydawnictw bardziej zbieżnych z moim światopoglądem. Chodzi o to, że całe zespoły redakcyjne, naczelni i ktokolwiek przyczynia się do tworzenia tych dzieł po obcięciu dotacji po raz pierwszy w historii muszą wziąć pod uwagę oczekiwania klienta. Po raz pierwszy w historii by wydać kolejny numer, muszą sprzedać kilka egzemplarzy poprzedniego. Po raz pierwszy w historii muszą opuścić “ciepły kurwidołek” i stworzyć coś, w co ludzie uwierzą, albo mówiąc trywialniej: co ludzie kupią.

Niesamowita sytuacja. Dziennikarze i publicyści, którzy będą musieli przestać tworzyć teksty, które podobają się i schlebiają poglądom kolegów z redakcji i zacząć pisać takie, które podbiją serca czytelników. Jak te periodyki utrzymają się na rynku, będąc zmuszonymi do tak haniebnej walki o pieniądze, jaką jest sprzedawanie produkowanego przez siebie produktu?

Reklama

***

Dlaczego odwołuję się do tego przykładu? Powód jest wyjątkowo prosty. Osiemnaście milionów złotych, które przebiegli spryciarze z Ruchu Chorzów chcą od miasta. Powiem szczerze – to info zwaliło mnie z nóg, choć przecież rokrocznie sprawdzam raporty ile tym razem pieniędzy popłynęło z samorządowych kas wprost do kieszeni sportowców reprezentujących barwy klubów piłkarskich.

Osiemnaście milionów. Byłem w Chorzowie, przejazdem, ale byłem. Mam wrażenie, że istnieje dość sporo miejsc, które wypadałoby tam nieco odświeżyć. Mam wrażenie, że po tamtejszych ulicach chodzi sporo ludzi, którzy mogliby skorzystać z pewnej pomocy. Mam wrażenie, że w tabeli potrzeb tego miasta opłacenie pensji Macieja Iwańskiego znajduje się gdzieś w okolicach piątej setki, a i tak przyjąłem, że Iwański jest dość ważnym graczem Ruchu.

Ja wiem. “Jak mamy nie zapłacić, jak w Kielcach/Gliwicach/gdzieśtam jest tak samo”. “Przecież wydając mniej zajęlibyśmy ostatnie miejsce w lidze”. “Trzeba trzymać tempo, albo pogodzić się z I ligą”. Zdaję sobie sprawę, że by podjąć rywalizację z Gliwicami, Kielcami i resztą miast ochoczo dorzucających banknoty do tych ekstraklasowych pieców, samemu też trzeba ciągnąć kasę z miasta. Ale jeśli przepłacając i żyjąc na kredyt ryzykuje się bankructwem i zjazdem nie o jedną, a o trzy ligi, to nie lepiej spaść sportowo, ale ze zbilansowanymi księgami rachunkowymi? Co za różnica, czy zajmiesz piąte czy piętnaste miejsce, jeśli w pierwszym wypadku spadniesz o wiele niżej niż w drugim? Spytajcie w ŁKS-ie, Widzewie, gdziekolwiek.

Ale to nie jest jeszcze irytujące. Niemiło staje się wówczas, gdy przypomnimy sobie przykład “Krytyki Politycznej”. Ta finansowa rozrzutność, ten brak odpowiedzialności za płynność w klubowych kasach (bo jak coś, to miasto się dorzuci) wywołuje bardzo poważne konsekwencje. Tak jak czasopismo dotowane z publicznych pieniędzy, tak i klub nie musi się martwić, czy ich produkt się sprzeda. Czy znajdą się kupcy. Czy kibice odwiedzą stadion, czy loże vipowskie będą zapełnione.

Z tej publicznej kasy wypływa cały szereg patologii – olewanie fanatyków, olewanie małych firm z regionu, olewanie marketingu. Jeśli wpływy z dnia meczowego stanowią mały ułamek tego, co klub dostaje od miasta w prezencie ze wstążeczką, to po co właściwie się starać o zwiększenie tych pierwszych? Po co robić cokolwiek w celu ograniczenia wydatków na pensje, po co organizować szeroko zakrojone akcje marketingowe, po co walczyć o to, by w meczu mogła uczestniczyć kilkusetosobowa grupa przyjezdnych, którzy płacą przecież za bilet na mecz? Wygodniej przecież ograniczyć się do smsa wysyłanego do miasta: “siema, mama, przelej mi na konto osiemnaście melonów, kocham, pa”.

Reklama

No a potem to już tylko “za hajs miasta baluj”.

Najgorsza jest jednak świadomość, że gdyby mojemu ŁKS-owi obcięto teraz jakieś fundusze z miasta, pewnie sam maszerowałbym pod ratusz, tak jak przede mną maszerowali kibole z kilku, jeśli nie kilkunastu różnych klubów. W Łodzi w pewnym okresie na Piotrkowskiej pod magistratem wymienialiśmy się tylko z Widzewem. Na jednej sesji my, na drugiej oni, potem znowu my.

Przedwczoraj byłem w kinie, obejrzałem wreszcie ten szeroko dyskutowany w USA film “Wstrząs”. Padają tam bardzo ważne moim zdaniem słowa dotyczące stadionu Pittsburgh Steelers. Jeden z bohaterów, naukowiec hołdujący przede wszystkim zdrowemu rozsądkowi, tłumaczy: w tym mieście panowało rekordowe bezrobocie. Po tym jak skończyła się rewolucja przemysłowa, w 50 lat ludność miasta z 670 zjechała do 330 tysięcy. Podnoszono podatki, zamykano szkoły, zaniedbywano remonty. A jednak, grubo ponad 200 milionów lekką ręką wrzucono w futbolowy stadion.

Nadzieję dla ludzi w czasie, gdy do radości powodów mieli raczej niewiele.

To pewne pocieszenie, że nie tylko w Polsce wszyscy ocipieliśmy na punkcie naszych klubów.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...