Poniedziałkowy Super Express opisuje ciekawą historię, jak metoda na “menedżera Lewandowskiego” została wykorzystana w oszustwie: Anglik dostaje dane na Skype’a rzekomego Kucharskiego. Oszuści wklejają do swojego profilu zdjęcie prawdziwego Kucharskiego i zaczynają wyłudzać pieniądze od Anglika. Tworzą nawet adres e-mailowy
ce*************@ho*****.com
, co sprawia, że Hughes zupełnie traci czujność. Na początku lutego dostaje list z obietnicą pracy. Oszuści na nagłówku pisma używają nazwy i adresu agencji Kucharskiego, która znajduje się na ulicy Mokotowskiej w Warszawie.
FAKT
Na początek wesoły tytuł, w którym lider ugotował Żurka. Jest o klopsie Pawełka z apelem, by Mariusz dał już sobie spokój, a także o tym, że Nikolić przestał strzelać.
Nemanja Nikolić (29 l.) nie strzelił gola w czwartym meczu z rzędu. Takiej serii spotkań bez bramki napastnik Legii w warszawskiej drużynie jeszcze nie miał. – Nie przejmuję się tym. Zwłaszcza że w trzech z tych meczów miałem asystę. A one dla mnie są tak samo ważne jak bramki – powiedział Faktowi najlepszy snajper ekstraklasy.
Ciekawa sprawa w Krakowie: Franciszek Smuda zdążył się w każdej sprawie dogadać z Wisłą, ale po tym, jak obrażali go w weekend kibice, rozmyślił się. Przed nim jeszcze jedno spotkanie z Bogusławem Cupiałem, w grę wchodzi jeszcze Chorwat Krunoslav Jurcić.
Sędzia zmotywował Kędziorę.
Gdy siądzie kiedyś na bujanym fotelu, będzie miał co pokazać swoim wnukom. W meczu z Górnikiem Łęczna (2:1) napastnik Termaliki Wojciech Kędziora (36 l.) strzelił niesamowitego gola. – On jest jak karabin maszynowy – zachwyca się trener Piotr Mandrysz. (…) Co ciekawe, w meczu z Piastem zmobilizował go… sędzia. – W przerwie zapytał mnie, co tak słabo było w pierwszej połowie. No to w drugiej było lepiej – uśmiecha się snajper z Niecieczy.
Na kolejnych dwóch stronach ciąg dalszy relacji z Ekstraklasy, ale i rozmowa z Robertem Lewandowskim. Mówi: Będziemy coraz silniejsi.
Znów w kilku sytuacjach w meczu w Dortmundzie czekał pan na podanie od Arjena Robbena…
– Fakt, parę razy Robben mógł się lepiej zachować, ale wiadomo, że taki jest jego styl. A czasem, nie ma się co oszukiwać, pomaga nam swoimi indywidualnymi akcjami. Najlepszą sytuację miał jednak Arturo Vidal. Szkoda, że trafił tylko w poprzeczkę.
Czy po remisie w Dortmundzie czujecie się już mistrzami Niemiec?
– Niby mamy pięć punktów przewagi, ale to za mało, żeby już poczuć się zbyt pewnie. Borussia jest w stanie wygrać większość z ostatnich dziewięciu spotkań. Dla nas ważne jest, żebyśmy nie pozwolili się jej do nas zbliżyć. Do końca sezonu będziemy musieli walczyć o mistrzostwo i to może być dla nas dobre. Cały czas będziemy musieli być skoncentrowani. Zaczną wracać kontuzjowani zawodnicy i z każdym tygodniem będziemy coraz mocniejsi.
SUPER EXPRESS
Relacje z ligi odpuszczamy, przechodzimy do konkretów. A tutaj interesujący przypadek, w którym wyłudzono pieniądze na agenta Lewandowskiego.
Piątkowe popołudnie. Na lotnisku w Modlinie ląduje Anglik Luke Hughes i kontaktuje się z Cezarym Kucharskim, informując go, że jest już na miejscu. Hughes jest przekonany, że właśnie zaczyna trzymiesięczne szkolenie w agencji menedżerskiej Kucharskiego, a potem dobrze płatną pracę u niego. Zdumiony Kucharski tłumaczy mu, że o niczym nie wie, a Anglikowi uginają się nogi, bo dociera do niego, że padł ofiarą wyłudzenia i oszustwa. (…) Jak mogło dojść do takiej sytuacji? – Zajmuję się trenowaniem młodzieży, działam też na polu menedżerskim. Niedawno postanowiłem nawiązać kontakt z panem Kucharskim. W internecie na jednej ze stron biznesowych znalazłem dwa profile “Cezary Kucharski”. Napisałem i otrzymałem odpowiedź niby potwierdzającą, że to właśnie pan Kucharski. Tak to się zaczęło – opowiada “Super Expressowi” przygnębiony Hughes. Anglik dostaje dane na Skype’a rzekomego Kucharskiego. Oszuści wklejają do swojego profilu zdjęcie prawdziwego Kucharskiego i zaczynają wyłudzać pieniądze od Anglika. Tworzą nawet adres e-mailowy
ce*************@ho*****.com
, co sprawia, że Hughes zupełnie traci czujność. Na początku lutego dostaje list z obietnicą pracy. Oszuści na nagłówku pisma używają nazwy i adresu agencji Kucharskiego, która znajduje się na ulicy Mokotowskiej w Warszawie. – Zacząłem im wysyłać pieniądze. Adres znajdował się na Ukrainie. Nie byłem niczego świadomy, myślałem, że to normalne przy tego typu staraniach o pracę. Tłumaczyli mi, że to pieniądze na załatwienie pozwolenia na pracę w Polsce, za otwarcie konta w polskim banku, opiekę medyczną i tak dalej. W sumie kosztowało mnie to prawie 7 tysięcy funtów – mówi nam Hughes.
O koronie króla strzelców nie myślę – rzuca jeszcze Robert Lewandowski.
W rywalizacji Lewandowski – Aubameyang bez zmian, wciąż masz 23 gole, a rywal 22 w wyścigu po koronę króla strzelców.
– Spokojnie do tego podchodzę, bo doskonale znam to uczucie. Zdaję sobie sprawę, że na całym świecie gazety o tym piszą. Dla mnie jako napastnika najważniejsze jest to, żeby strzelać systematycznie. Ile na koniec sezonu będę miał ja, a ile Pierre? Za bardzo mnie to nie obchodzi. O koronie króla strzelców pomyślę na koniec sezonu.
Przebicie rewelacyjnego poprzedniego sezonu, w którym we wszystkich rozgrywkach strzeliłeś 49 goli, to twój cel?
– Zobaczymy, jeszcze praktycznie cały rok mi na to został. Najważniejsze, żeby ten mój licznik bił cały czas w górę.
RZECZPOSPOLITA
Jak Legia z Górnikiem. Zaczyna Stefan Szczepłek.
Mecze Legii z Górnikiem były przez dziesięciolecia solą rozgrywek. Dziś, kiedy Legia obchodzi swoje stulecie, warto przypomnieć, że po wojnie w znacznym stopniu budowali ją Ślązacy. Pod pretekstem odbycia służby wojskowej sprowadzano ich do stolicy, tu uczyli się grać, jeść nożem i widelcem, a potem wracali do swoich familoków i walczyli na chwałę śląskich klubów. Taką drogę przeszli m.in. Ernest Pol i Edmund Kowal. Pol był jednym z największych geniuszy w polskiej piłce. O Kowalu Lucjan Brychczy mówił, że nie widział w Polsce lepszego dryblera.
Na ligę z innej perspektywy spogląda też Piotr Żelazny. Zmieniają aż miło.
Coś bardzo złego dzieje się z Piastem Gliwice. Rewelacja poprzedniej rundy nie jest w stanie na wiosnę wygrać meczu – bilans zespołu Radoslava Latala to trzy remisy i porażka. Piast dał się już dogonić Legii i nie potrafił skorzystać z wielkiej wpadki stołecznego zespołu, który w środku tygodnia pojechał do Niecieczy i przegrał tam aż 0:3. Wtorkowy mecz Piasta ze Śląskiem się nie odbył, ponieważ opady śniegu spowodowały, że murawa bardziej przypominała bagno niż boisko piłkarskie. Zawodnicy Latala zaległe spotkanie rozegrają w Dzień Kobiet, ale nawet jeśli w końcu uda im się wygrać pierwszy mecz wiosną, to Legia pozostanie na pierwszym miejscu w tabeli. W piątek przeciwko Wiśle punkt Piastowi uratował bramkarz Jakub Szmatuła, który w trzeciej minucie doliczonego czasu gry obronił bardzo źle uderzony przez Pawła Brożka rzut karny. Inna sprawa, że jedenastki absolutnie nie powinno być. W polu karnym o piłkę walczył ze Zdenkiem Ondraskiem Kristijan Ipsa, a czeski napastnik wykorzystał fakt, że chorwacki obrońca być może nieco zbyt zamaszyście pracował rękoma. Ondrasek złapał się za twarz i runął jak rażony piorunem, chociaż – jak pokazały powtórki telewizyjne – o żadnym ciosie ze strony obrońcy Piasta nie mogło być mowy.
GAZETA WYBORCZA
Toi Toi i owo – pisze Wojciech Kuczok.
Toi toi działa na mnie jak magdalenka na Prousta; nic na to nie poradzę, wzruszam się lawiną wspomnień stadionowych, ilekroć przenośna sławojka staje się kluczowym rekwizytem podczas jakiejś kibolskiej ruchawki. Cały weekend spędziłem w podróży, biegałem z dzieckiem w nosidle po lotniskach, telefon mi się rozładował, dopiero więc po powrocie mogłem zerknąć do sieci i sprawdzić, co tam w polskich murawach piszczy. I co widzę? Derby Dolnego Śląska uczczono rozlaniem kloaki par excellence – kibice powywracali toi toie. Nie wnikam w pozostałą część hucznej czy raczej hukowej oprawy (specjalistów od pirotechnicznych opraw spokojnie można zwać oprawcami, wszak regularnie znęcają się nad klubowym budżetem, generując słone grzywny), ale zemsta na bezbronnych sraczykach zawsze mnie rozczula. Kilkanaście lat temu na stadionie Cracovii na własne oczy widziałem, jak rozjuszeni kibole Ruchu próbowali użyć toi toia w charakterze tarana. Oddzielał ich bowiem od pasiastych fanatyków jedynie wysoki płot. “Niebieska” falanga podniosła toi toia (akuratnie przebywający w nim kibol ledwie zdążył wyskoczyć, dosikał na zewnątrz, otrzepał przyrodzenie, po czym dołączył do ekipy) i usiłowała wtarabanić się w ogrodzenie. Nie bardzo jej się to udało, własny, choć już dawno oddany mocz nadmiernie jej ciążył, więc rychło zrezygnowała i poprzestała na przechyleniu toalety i wylaniu całej zawartości na stronę wroga. Natenczas policja jęła wkraczać z gumową amunicją i plastikowy wychodek wzmógł swą wielofunkcyjność, część dziarskich chłopców bowiem zdołała się za nim schować jak za barykadą. Ci, których kule się imały, zaczęli uciekać w podskokach przed policją, ale z drugiej strony sektora czekała na nich bojówka Cracovii, zanosiło się zatem na Grunwald, przeto zwiałem ku górze – na rusztowanie po starym zegarze.
Awanturnicy Adama Nawałki.
Przeglądam polskie siły, bo odliczamy coraz głośniej – w minionym tygodniu odtrąbiliśmy sto dni do Euro 2016, w tygodniu bieżącym westchniemy, że inauguracja za równe trzy miesiące – a nasz stan posiadania, czego w bezsparingowej ciszy nie słychać, gwałtownie się zmienia. Niełatwo tylko ustalić, czy na lepsze, czy na gorsze. Ofensywnie zorientowani wybrańcy Nawałki stale olbrzymieją. Przywołałem pięć nazwisk, przy każdym błyszczy mniejsze lub większe “naj” (w skali klubu lub całej ligi), aż się chce śpiewać o potędze polskiego ataku – oczywiście, trzeba przemycać między wersami apele, byśmy pamiętali o proporcjach, ale też wolno zwrócić uwagę, że w europejskim futbolu atak coraz śmielej zagarniają ekonomiczni uchodźcy z innych kontynentów, którzy na mistrzostwach nie wystąpią. Trend obserwujemy i na pułapie Barcelony, dumnej z odlotowej triady argentyńsko-brazylijsko–urugwajskiej, i na pułapie Bundesligi, gdzie Lewandowskiego poza Thomasem Müllerem ścigają snajperzy z Gabonu, Meksyku, Brazylii czy Wybrzeża Kości Słoniowej, i na pułapie ligi włoskiej, gdzie na szczytach klasyfikacji strzelców od lat przebywają niemal wyłącznie przybysze z Ameryki Południowej i długowieczni Włosi o metryce mocno już niereprezentacyjnej. Dlatego cudze chwaląc, swoim nie gardźmy, zwłaszcza że z aktualnych danych wynika, iż żaden uczestnik Euro nie dysponuje duetem napastników skuteczniejszym niż Lewandowski i Milik (50 goli dla klubów w sezonie!). Im bardziej jednak rozkwitają ci, którzy mają atakować, tym bardziej więdną ci, których powinnością jest bronić. Obok Kamila Glika – wciąż solidnego, acz słabszego niż w poprzednim sezonie – zaczyna zionąć pustką.
I jeszcze spojrzenie Michała Zachodnego na Ekstraklasę: Legenda szoruje o dno.
Zamiast rozmowy o przyszłości klubu w oparciu o niedawno otwarty nowy stadion, w Zabrzu próbują ratować ekstraklasę. To kolejny w tym sezonie pożar w Górniku. Po pierwszych czterech kolejkach także znajdował się na ostatnim miejscu w tabeli, wywalczył jeden punkt. Wtedy pożegnano duet Robert Warzycha – Józef Dankowski i awaryjnie ściągano Leszka Ojrzyńskiego. Po niecałych sześciu miesiącach, 11 transferach (dziś kadra liczy ponad 30 piłkarzy!) i tylko kilku dobrych występach także jego pożegnano. W sobotę przeciwko Legii Warszawa zespół poprowadził 59-letni Jan Żurek, ostatnio… skaut Górnika. W sobotnim meczu zabrzanie nawet prowadzili, ale sił starczyło im tylko na pierwszą połowę. W pierwszym kwadransie po przerwie na połowie gospodarzy przebywali z piłką jedynie przez 14 sekund, do końca spotkania oddali ledwie jeden, niecelny, strzał. Chociaż Żurek dokonywał zmian, to po meczu przyznawał, że najchętniej wprowadziłby kilku kolejnych piłkarzy, bo większość grających nadawała się do “podłączenia pod respirator”. To efekt fatalnego okresu przygotowawczego. W klubie bronią się wynikami badań, które mają pokazywać, że zawodnicy są w dobrej formie fizycznej, jednak pięć wiosennych meczów mówi o Górniku coś zupełnie innego. Ojrzyński, do tej pory szkoleniowiec znany z bardzo ciężkich treningów, zimą miał wyjątkowo lekko potraktować drużynę. (…) Agresja trybun przeniosła się na atmosferę w drużynie. Piłkarze mieli coraz więcej zarzutów do trenera, że brakuje konkretnych wskazówek, jak mają grać. Tak z Cracovią, jak później z Ruchem i Lechem na boisku rządził chaos, kiedy nawet długie podania, z których znany był styl zespołów Ojrzyńskiego, wyglądały na przypadkowe.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka.
Rezerwowy dał wygraną Kolejorzowi. Zacytujmy kilka zdań o wygranej Lecha.
Potrzeba matką wynalazku. To powiedzenie jak ulał pasuje do tego, co działo się podczas niedzielnej rywalizacji na stadionie przy Bułgarskiej. Z konieczności w końcówce w ataku Lecha biegał rezerwowy Maciej Gajos. I to on w końcówce rozstrzygnął losy rywalizacji, dając trzy punkty gospodarzom. – Najbardziej sprawiedliwym wynikiem byłby remis – mówił stoper Cracovii Hubert Wołąkiewicz. I trudno się z nim nie zgodzić. Fortuna tego dnia była jednak po stronie poznaniaków… W Kolejorzu jest dwóch kontuzjowanych napastników, jedyny zdrowy atakujący to w tym momencie Dawid Kownacki. Jako alternatywa dla niego próbowany był Szymon Pawłowski, ale on również wypadł ze składu ze względu na problemy zdrowotne. Stąd pomysł z Gajosem, który zaraz po wejściu na murawę pierwsze zagranie miał bardzo nieudane. – Piłka mi odbiła się od nogi i wyszła poza boisko. Sam się na siebie wkurzyłem – komentował później bohater wieczoru. Kiedy jednak kilka chwil później Gergo Lovrencsics dośrodkowywał w pole karne, w ciemno pobiegł pod bramkę i ładnym, płaskim strzałem trafił na 2:1. – Gra w ataku? Nie mam nic przeciwko temu, jeśli efekt zawsze będzie taki, jak dzisiaj – śmiał się Gajos, który w nagrodę za gola dostał zaraz po końcowym gwizdku sędziego buziaka od siedzącej na trybunach narzeczonej.
Nie ma znaczenia, że nie strzelam – utrzymuje Nikolić.
Nie zdobywając bramek w ostatnich meczach utrudnił pan sobie pobicie rekordu liczby goli w jednym sezonie, należącego do Henryka Reymana (37 bramek w 1928 roku).
– To dziennikarze mówią o tym rekordzie, a nie ja. Ale wiem, że w ostatnich 20 latach nikt nie był bliski, by go pobić. Mam 11 meczów, by zdobyć 14 bramek. To jednak nie jest najważniejsze, czy skończę sezon z 25 czy 30 golami.
Przejście do historii polskiej piłki byłoby pewnie miłe dla pana. Jeśli pan by go ustanowił, to za 20 lat ktoś spojrzy w historyczne zestawienie i powie, że był taki niesamowity Nikolić.
– Przede wszystkim chcę zostać mistrzem, po drugie zdobyć Puchar Polski, wreszcie zostać królem strzelców. jestem bardzo zadowolony ze swojego dorobku. Bardzo trudno zdobyć 23 bramki w całym sezonie. W zeszłym sezonie król strzelców miał 20. Ja mam 23 po 26 meczach. To bardzo dobry wynik.
Czarne chmury nad Szukiełowiczem.
We Wrocławiu już nie chcą Romualda Szukiełowicza. Trener, który zaimponował trzema wygranymi w trzech pierwszych meczach, w kolejnych trzech uciułał zaledwie punkt. Szefów klubu mocno zmartwiła szczególnie porażka z Zagłębiem Lubin, po którym rozczarowani byli nawet świetnie grający goście – że Śląsk nie zmusił ich do maksymalnego wysiłku, a w derbach to rzecz nie do przyjęcia! Szukiełowicz na razie może ocalić posadę tylko dlatego, że kolejne spotkanie już we wtorek – zaległe z Piastem w Gliwicach. Po nim też jest mało czasu na zmiany, bo wrocławianie w piątek zagrają w Kielcach. Wśród ewentualnych następców padają nazwiska Mariusza Rumaka i Jana Kociana.
Spójrzmy jeszcze na felieton Jerzego Dudka i jego opinię, że powtórki wideo to dobra zmiana.
Dzisiejsza piłka jest tak dynamiczna, że w niektórych sytuacjach nawet ekspertom telewizyjnym trudno ocenić jakąś sytuację i podczas programu spierają się. Jeden uważa, że był minimalny spalony, a drugi twierdzi, że taką akcję według najnowszych zaleceń należy puszczać. Podobnie z faulami – dla jednego ostre wejście, grożące ciężka kontuzją, to ewidentna czerwona kartka, a drugi powie, że wystarczyłaby żółta. W przypadku tego pomysłu z powtórkami należałoby też postawić inne pytanie. Co, jeśli okaże się, że sędzia popełnił błąd? W jaki sposób wracać do wcześniejszych sytuacji. I – do której konkretnie wracać? Załóżmy najprostszą możliwą sytuację – pomocnik zagrywa prostopadłą piłkę do przodu, napastnik wychodzi na czystą pozycję i strzela do siatki obrok bramkarza. Tyle że bramkarz już wtedy odpuszcza obronę, bo widzi, ze sędzia podniósł chorągiewkę. Gra zostaje przerwana. Następuje analiza wideo, z której wynika, że napastnik idealnie wybiegł zza obrońców i o spalonym nie może być mowy. I co teraz? Uznajemy gola?